"Turbo Karzeł", absolutna gwiazda. Była gwiazda Wisły Kraków gra w VII lidze

Marek Penksa mógł wprowadzić Wisłę Kraków do Ligi Mistrzów w 2005 roku. Jego trafienie w rewanżowym meczu z Panathinaikosem nie zostało uznane przez angielskiego sędziego Michaela Rileya. Słowacki napastnik wciąż gra w piłkę - w wieku 49 lat dla Baniku Ruzina na poziomie siódmej ligi słowackiej.

Marek Penksa był bardzo utalentowanym piłkarzem, który przyciągał uwagę nie tylko swoimi umiejętnościami, ale też kręconą grzywą. Penksa - ze względu na niski wzrost nazywany "Turbo Karłem" - grał w takich zespołach, jak Eintracht Frankfurt, Dynamo Drezno, Ferencvaros, Rapid Wiedeń czy Wisła Kraków. Słowak odchodził z Bańskiej Bystrzycy do Eintrachtu w 1992 roku, uciekając przed komunistami.

Zobacz wideo Koka, Dżem i kontrakt z Realem na 75 mln euro. Lewandowski jak "szedł, to biegł, bo nienawidzi chodzić"

Słowak zachwycał w rozgrywkach juniorskich i potrafił strzelać ponad sto goli w sezonie, a w 1990 roku został mistrzem Europy do lat 16. Marek Penksa był też określany Bogiem, kiedy grał w lidze austriackiej (w barwach Grazer AK, Rapidu Wiedeń i DSV Leoben) w latach 1996-2000. - Byłem za szybki dla moich przeciwników. Pamiętam, że rodzice niektórych chłopaków krzyczeli na mnie, mówili, żeby mnie zdjąć z boiska. Potrafiłem strzelać po dziesięć goli na mecz - mówi Penksa w niedawnej rozmowie ze słowackim "Sportnetem".

Zapytany o to, czy słowa jego byłego trenera Petra Benedika o tym, że potrafił strzelać po 100 goli na sezon, z czego 1/3 w ekwilibrystyczny sposób, są prawdą, odpowiedział:

Tak. Nie chwalę się, ale tak to wyglądało. Strzelałem nawet 120 goli, z czego wiele przewrotkami. Świętowałem gole saltami, a trochę ich było. Byłem znany z goli i salt. Mój rekord to 19 goli w jednym meczu, miałem 13, 14 lat. Nie chcę, by wyszło na to, że się chwalę, bo nigdy taki nie byłem. Byłem skromny, ale trenerzy mówili mi, że to, co robię, jest nieprawdopodobne. Kibice rywali krzyczeli "zdejmijcie go", ale mieli dobre intencje. Całe wsie przychodziły, żeby mnie oglądać. Tak po prostu było. Miałem wielki talent, ale też ciężko pracowałem.

Marek Penksa rywalizował w Lidze Mistrzów z takimi zawodnikami, jak Eric Cantona czy Zinedine Zidane, a we Frankfurcie dzielił szatnię z Anthonym Yeboahem czy Jay-Jay Okochą. 

Marek Penksa wciąż gra w piłkę. Na poziomie siódmej ligi słowackiej

Marek Penksa mógł odmienić polską piłkę w 2005 roku, kiedy Wisła Kraków rywalizowała z Panathinaikosem Ateny o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Mistrzowie Polski wygrali 3:1 na własnym stadionie i lecieli do Grecji z nadziejami na awans. W pewnym momencie Panathinaikos prowadził 2:0, a na kwadrans przed końcem gola kontaktowego strzelił Radosław Sobolewski. Chwilę później swoją okazję wykorzystał Marek Penksa, ale sędzia Michael Riley dopatrzył się przewinienia. I zamiast 2:2 w Atenach skończyło się awansem Panathinaikosu po dogrywce.

- Przeklinam za każdym razem, gdy sędzia gwiżdże i anuluje tego gola. Tam na pewno nie było ręki. Ech, i pomyśleć, gdzie dziś moglibyśmy być. Na pewno wtedy na trwałe zapisałbym się w historii Wisły, to byłby naprawdę wyjątkowy moment - mówił Marek Penksa w rozmowie z TVP Sport.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Okazuje się, że Słowak wciąż gra w piłkę. Penksa jest wypożyczany od dwóch lat ze Slovana Dudince (VI liga) do Baniku Ruzina (VII liga), a w poprzednim sezonie strzelił osiem goli, grając przez 2031 minut.

Więcej o: