Tak wygląda teraz twarz Kamila Grabary. Porażające zdjęcie ze szpitala

Kamil Grabara otrzymał nokautujący cios od rywala, musiał opuścił boisko po zaledwie kilku minutach i trafił do szpitala. Teraz pokazał skalę obrażeń. Mogą przyprawić o dreszcze.

Kamil Grabara nowy sezon rozpoczął w roli pierwszego bramkarza FC Kopenhagi. Po nieudanym meczu pierwszej kolejki duńskiej ligi, w którym jego zespół przegrał 0:1 z AC Horsens, w drugiej serii gier stołeczny klub grał na wyjeździe z Aalborgiem.

Zobacz wideo Michniewicz nic nie ukrywa przed dziennikarzami. Podejrzeliśmy, jak wygląda trening reprezentacji

Fatalna kontuzja Kamila Grabary

Kamil Grabara ponownie znalazł się w wyjściowym składzie, ale przebywał na murawie przez zaledwie kilka minut. Już w trzeciej minucie polski bramkarz otrzymał nokautujące uderzenie od Mathiasa Rossa, obrońcy drużyny przeciwnej. Choć było to niezwykle agresywne wejście, sędzia nie ukarał rywala żółtą kartką.

Na boisku natychmiast pojawiły się służby medyczne. Polak co prawda zdołał podnieść się o własnych siłach, ale szybko okazało się, że nie jest w stanie kontynuować gry. Już w ósmej minucie musiał zostać zmieniony przez Karla-Johana Johnssona, po czym pojechał do szpitala na badania.

Grabara pokazał twarz po ciosie

Kilka godzin po zakończeniu spotkania polski bramkarz pokazał, jak wygląda jego twarz tuż po ciosie od rywala. Grabara zamieścił na Instagramie zdjęcie ze szpitala, na którym widać mocno opuchniętą twarz i nałożony opatrunek. "Następne story z zupełnie nowym nosem i kilkoma innymi kośćmi" - dopisał.

Kamil Grabara Instagram

Na ten moment nie wiadomo, jak długo Kamil Grabara będzie pauzował. W niedzielny wieczór jedynie napisał na Twitterze, że "przez jakiś czas kibice nie zobaczą go na boisku".

Kamil Grabara jest zawodnikiem FC Kopenhagi od lipca ubiegłego roku, kiedy to przeniósł się za 3,5 miliona euro z młodzieżowej drużyny Liverpoolu. Dobre występy w Danii sprawiły, że dostał szansę debiutu w reprezentacji Polski, do którego doszło w spotkaniu Ligi Narodów z Walią (2:1).

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.