Grosicki i długo, długo nic. Dwa oblicza Pogoni. "To była przepaść. Przepraszam"

Bartłomiej Kubiak
Kamil Grosicki i długo, długo nic. Tak w skrócie trzeba podsumować grę Pogoni w pierwszej połowie. W drugiej było dużo lepiej, bo do Grosickiego dołączyli inni, ale to wystarczyło, by tylko odrobić jedną bramkę straty i zremisować 1:1 z Broendby IF w pierwszym meczu drugiej rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy. Rewanż za tydzień w Kopenhadze.

- To jest przepaść. Przepraszam, że to mówię w stosunku do polskiego zespołu. Natomiast jakość piłkarska, elementy rozegrania, dynamika, szybkość, wejścia w strefę ataku. To jest przepaść - powtórzył współkomentujący spotkanie w TVP Sport Kazimierz Węgrzyn. To było zaraz po golu dla Broendby. Pogoń od 28. minuty przegrywała 0:1. I jedyne, z czego można było się wtedy cieszyć, że tylko 0:1. To był najniższy wymiar kary.

Zobacz wideo Kosowski aż podrapał się po brodzie. Jednoznacznie o karierze Boruca

Bez chęci, pomysłu oraz punktów do rankingu. Tak pisaliśmy o Pogoni przed tygodniem. Drużyna Jensa Gustafssona awansowała wtedy do drugiej rundy eliminacyjnej Ligi Konferencji Europy, ale dobre wrażenie po pierwszym meczu zatarła w rewanżu - w stolicy Islandii, gdzie przegrała 0:1 z półamatorskim KR Reykjavik.

W Szczecinie nie wszystkim spodobało się, że na Pogoń po drugim meczu z Islandczykami spadła aż tak duża krytyka. W gabinetach można było usłyszeć oburzenie. Że to przecież są europejskie puchary i wcale nie jest regułą, że polskie drużyny prezentują w nich wysoki poziom. Że na rewanż drużyna Gustafssona może i poleciała trochę rozprężona, ale też pewna swego. Że najważniejszy był awans, który Pogoń wywalczyła sobie w pierwszym meczu w Szczecinie, gdzie pokonała KR Reykjavik 4:1. Rewanż był tylko formalnością.

Ale niesmak pozostał

Niesmak jednak był duży. I obawy, bo wiadomo było, że w drugiej rundzie na Pogoń czeka Broendby. A więc drużyna z zupełnie innej półki. 11-krotny mistrz Danii, który co prawda zeszły sezon zakończył dopiero na czwartym miejscu, ale i tak był zespołem dużo lepszym od KR Reykjavik. Mającym przy tym nieporównywalnie większe doświadczenie w pucharach niż Pogoń.

- Czeka nas niezmiernie trudny mecz - przestrzegał Gustafsson przed czwartkowym spotkaniem z Broendby. I już sam początek meczu pokazał, że trener Pogoni wiedział, co mówi. Nie minęło nawet 10 minut, a Duńczycy - wspierani w Szczecinie przez dużą i rozśpiewaną grupę swoich kibiców - oddali trzy strzały, mieli cztery rzuty rożne i 76 proc. posiadania piłki.

Grosicki długo był sam

To była absolutna dominacja i faktycznie - jak mówił Węgrzyn - przepaść. Także w kolejnych minutach, bo do przerwy jedynym zawodnikiem Pogoni, który próbował i któremu coś wychodziło, był Kamil Grosicki. Lider zespołu i wychowanek, który rok temu po wielu latach wrócił do Szczecina, a przed sezonem przedłużył kontrakt o kolejne dwa lata.

W czwartek 34-letni Grosicki po raz kolejny udowodnił, że jest kluczowym piłkarzem. Ale długo w tych staraniach był sam. Nikt mu nie pomagał. Jeśli już, to przeszkadzał. Jak w 34. minucie, kiedy w środku pola Grosicki minął trzech zawodników i zagrał w tempo do wychodzącego na czystą pozycję Damiana Dąbrowskiego. Defensywny pomocnik i kapitan Pogoni po chwili dał się jednak dogonić obrońcy Broendby - zwolnił akcję, a na dodatek zaliczył stratę, która rozpoczęła szybki kontratak Duńczyków.

Prosty plan Broendby

Pomysł Broendby na ten mecz był dość prosty. Pressing, odbiór i dalekie podanie za plecy obrońców. Najczęściej do napastników. Tak właśnie padła bramka w 28. minucie. Środkowy pomocnik Josip Radosević wypatrzył zbiegającego z ataku na skrzydło Simona Hedlunda, a ten od razu dośrodkował piłkę w pole karne, gdzie najpierw próbował strzelać Marko Divković, a po chwili - już skutecznie - dobijał wbiegający z prawego skrzydła Blas Riveros.

Ten gol był tylko potwierdzeniem przewagi Broendby. Po pierwszej połowie - poza zrywami Grosickiego - nic nie zapowiadało, że w drugiej będzie inaczej. A jednak - było. I to nie inaczej, a zupełnie inaczej. Broendby nie oddało żadnego celnego strzału, a Pogoń do wcześniejszych dwóch niezbyt groźnych - choć celnych prób - dołożyła kolejne cztery. A oprócz tego także dobrą grę, bo o ile przed przerwą Duńczycy praktycznie w ogóle nie schodzili z połowy Pogoni, o tyle po przerwie sami zostali zepchnięci do głębokiej defensywy.

Pogoń nie do poznania

- Nie chcę mówić co działo się w przerwie - uciął dalszą rozmowę Dąbrowski, który po meczu stanął przed kamerą TVP Sport. Stało się jednak najwyraźniej coś dobrego, bo drużyna Gustafssona w drugiej połowie zagrała na europejskim poziomie. Dalej błyszczał Grosicki, ale dołączyli do niego także jego koledzy. Luis Mata, Sebastian Kowalczyk, Kamil Drygas, Jean Carlos, Dąbrowski. W zasadzie wymienić trzeba wszystkich. Na czele z Luką Zahoviciem, bo to on w 85. minucie przejął piłkę zagraną piętą przez Grosickiego, wpadł w pole karne i doprowadził do remisu.

Pogoń po tym golu była nakręcona, a rywal robił wszystko, by nie stracić kolejnych bramek. W doliczonym czasie bramkarz Broendby nawet zobaczył żółtą kartkę za grę na czas. - Nie wiem, co stało się z nami po przerwie - rozkładał ręce po meczu trener Duńczyków Niels Frederiksen. A my nie wiemy, co stało się wtedy z Pogonią. Ale też wciąż pamiętamy poprzednią rundę, kiedy po pierwszym meczu zachwycaliśmy się drużyną Gustafssona, a po rewanżu i przegranej w Rejkiawiku pisaliśmy, że to prędzej ten pierwszy mecz był odstępstwem od reguły niż ten drugi.

Po pierwszym meczu z Broendby też jesteśmy skołowani. Nie wiemy, która twarz Pogoni była prawdziwa: czy ta brzydka sprzed przerwy, czy ładna po przerwie. To pewnie okaże się dopiero za tydzień w Kopenhadze. Choć wcześniej, bo już w niedzielę, zespół Gustafssona zagra na wyjeździe ze Śląskiem. Pogoń nie przełożyła ligowego spotkania w ten weekend, jak zrobili to pozostali pucharowicze: Lech Poznań, Raków Częstochowa i Lechia Gdańsk.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.