Znów staną ramię w ramię, jak na słynnym zdjęciu sprzed mundialu w 2018 r., które okazało się początkiem końca Mesuta Oezila. Wywołało lawinę, która pochłaniała ofiary jeszcze długo po odpadnięciu w grupie: kibice widzieli w Oezilu głównego winowajcę katastrofy, a on widział w prezesie federacji Reinhardzie Grindelu rasistę, który zamiast go bronić, tylko takie opinie podsycał. Zdjęcie pokłóciło Oezila z reprezentacją i Niemcami w ogóle, a później tak rozpaliło jego polityczne zaangażowanie, że w końcu narobił sobie przez to problemów w Arsenalu i zniknął z piłkarskich salonów. Trudno o lepszą klamrę tego politycznego zacięcia i piłkarskiego pogubienia niż transfer do Basaksehiru - tureckiego klubu będącego propagandowym narzędziem Erdogana.
Oezil ma 33 lata, jest rówieśnikiem Roberta Lewandowskiego i w ten sam weekend, co Polak w Barcelonie, wylądował w Basaksehirze. Lewandowski zmienia klub z nadzieją, że podbije nową ligę i zyska status gwiazdy, która będzie patrzyła z bilbordów na każdy zakątek świata. A Oezil? Piłkarsko dogorywa. Tuż przed tym, jak podpisał kontrakt z klubem Erdogana, jego agent sugerował, że da sobie spokój z piłką i zajmie się graniem w Fortinte’a. - Jest w tym bardzo dobry, może to robić zawodowo - przekonywał. I nawet jeśli Oezil ostatecznie zechciał jeszcze kontynuować karierę, trudno nie zauważyć, że w ostatnich latach piłka mu zbrzydła.
Całe życie wydawał się nieśmiały, wręcz anemiczny. Żył w swoim świecie, na imigranckim osiedlu w Zagłębiu Rury. Hermetycznym tak bardzo, że kilkunastoletni Oezil, żyjący od urodzenia w Niemczech, miał problemy z niemieckim. W dzieciństwie podejrzewali u niego autyzm. Był oderwany od rzeczywistości, skupiony na piłce i niczym innym. Pierwszych wywiadów udzielał cichutkim głosem, rzucając parę banałów, byle odbębnić. Trenerzy widzieli w nim indywidualistę, którego trzeba zostawić samemu sobie, otoczyć na boisku zespołowymi piłkarzami i pozwolić błyszczeć. Długo nie był obciążany taktyką. Miał wychodzić na boisko i się bawić. Wtedy drużyna miała z niego najwięcej korzyści. W Realu Madryt Jose Mourinho popychał go w szatni w przerwie jednego z meczów, byle obudzić w nim jakiekolwiek emocje. A później krzyczał tylko: "Nie masz jaj! Nie masz charakteru! Nigdy nie będziesz Zidanem!" i nie wypuścił go na drugą połowę.
A mimo to Oezil, tak spokojny i cichy, odchodził pokłócony z niemal każdego klubu. Z Schalke i Realu przez ojca - Mustafę, który był jego agentem w pierwszych latach kariery. W Schalke zrobił awanturę, że jego syn nie gra z dziesiątką, w Realu próbował ostro negocjować nowy kontrakt z Florentino Perezem. Groził odejściem do Barcelony i teatralnie trzasnął drzwiami. Prezes Realu takich zagrywek nie lubi, więc bez żalu sprzedał Oezila do Arsenalu. I nawet Oezil był z tego tak niezadowolony, że przestał współpracować z ojcem. - Brakowało mu doświadczenia w negocjacjach z takim profesjonalistą jak Perez. Marzyłem o wygraniu Ligi Mistrzów, dlatego odejście było dla mnie bardzo trudne. Cóż, bycie upartym przy Florentino nie jest najlepszym pomysłem - pisał w autobiografii Oezil.
Początek w Arsenalu miał udany, bił rekordy asyst, wyróżniał się elegancją. Ale zakończenie usunęło w cień wszystkie dokonania. Jego wojna z klubem trwała przeszło dwa lata. Zaczęła się niewinnie - całkiem sportowo. Unai Emery sadzał go na ławce i tłumaczył na konferencjach prasowych, że nadszedł zmierzch typowych "dziesiątek", czyli ofensywnych pomocników, bo futbol stał się zbyt intensywny i szybki, żeby kogokolwiek zwalniać z zasuwania w obronie. Poza tym Oezil, jak cały Arsenal, grał słabo. Siedząc na ławce uwierzył jednak w teorię, że trener, działając na polecenie klubowych władz, chce zmusić go do odejścia z klubu. Miało to sens o tyle, że piłkarz zarabiał aż 350 tys. funtów tygodniowo i niegrającemu w Lidze Mistrzów klubowi coraz trudniej było dźwigać tak wysoką pensję. Niemiec poprzysiągł sobie jednak, że złamać się nie da i wypełni kontrakt co do dnia. Latem 2019 r. Arsenal rzeczywiście chciał go sprzedać, a w ostateczności nawet wypożyczyć, ale żaden inny klub nie chciał płacić mu tak dużo.
Oezil został w Londynie, zmienił się trener, ale u Mikela Artety grał niewiele więcej. - Dostał szansę, przegrał rywalizację - argumentował Hiszpan. Przyszła pandemia koronawirusa, a w środku niej ostateczna bitwa. Klub negocjował z zawodnikami obcięcie pensji, a on - według Arsenalu - jako jedyny nie chciał się na to zgodzić. Według Oezila takich jak on było jeszcze kilku i klub z premedytacją niszczył jego wizerunek, mimo że był gotowy zgodzić się na obniżkę, tylko najpierw chciał wiedzieć, na co zostaną przeznaczone zaoszczędzone pieniądze. Większość kibiców opowiedziała się po stronie klubu i uznała Oezila za pazernego egoistę. Niespodziewanie karta odwróciła się już po kilkunastu dniach, gdy Arsenal zwolnił Jerry'ego Quy'a, który od 26 lat przebierał się za klubową maskotkę i zabawiał kibiców podczas domowych meczów. Starszy mężczyzna pracował na pół etatu, za to z pełnym zaangażowaniem - przez lata nie przegapił żadnego meczu, był na stadionie nawet w trakcie ślubu brata. Kibice stanęli w jego obronie, a klub obrywał wizerunkowo: zwalniał zasłużonego pracownika, żeby zaoszczędzić kilkaset funtów, a wciąż opłacał wielomilionowe kontrakty piłkarzy. I wtedy wkroczył Oezil. - Będę opłacał pensję Jerry’ego do końca swojego kontraktu - zadeklarował. Większość fanów przyklasnęła, niektórzy stwierdzili, że to wyrachowany gest pod publiczkę, a w klubie uznali to za element strategii mający ostatecznie zdeptać wizerunek Arsenalu. Oezil zaszachował szefów. Przedstawił tę sprawę obrazowo: zły klub zwalnia legendę, więc ja o nią zadbam. Szefowie Arsenalu na to pozwolą? Wyjdą na skąpych. Nie pozwolą? Wyjdą na bezdusznych.
Zresztą, oświadczenia stały się specjalnością Oezila. Żaden Niemiec jeszcze trzy lata temu nie miał większej liczby obserwujących na Twitterze. Politycznymi wpisami wspierał Azerbejdżan w wojnie o Górski Karabach, a także zwracał uwagę na trudny los Ujgurów, mniejszości muzułmańskiej żyjącej w Chinach. Nie tyle krytykował władze tego kraju, ile wspierał Ujgurów, ale to wystarczyło, by publiczna telewizja przez pewien czas nie transmitowała meczów Arsenalu, a chińscy sponsorzy grozili rozwiązaniem kontraktów. Arsenal odciął się od tego wpisu, podkreślał, że to tylko zdanie Oezila, przepraszał, deklarował apolityczność, mimo że dwa tygodnie wcześniej Hector Bellerin, prawy obrońca, skrytykował rząd Borisa Johnsona i klub w ogóle na to nie zareagował. Ale wtedy nikt nie palił koszulek i nie usuwał piłkarza z gry komputerowej "Pro Evolution Soccer".
Z Oezila było coraz mniej pożytku, za to przysparzał on coraz więcej problemów. Polityczne zaangażowanie wydawało się dziwne. Parę lat wcześniej koledzy z reprezentacji mieli spore wątpliwości, czy Oezil w ogóle wie, kto jest kanclerzem Niemiec, bo wydawał się tym kompletnie niezainteresowany, a nagle miał zdanie na każdy palący temat. Według niemieckich mediów Oezil po zerwaniu kontaktu z ojcem w sprawach biznesowych zaczął współpracę z Erkutem Soeguetem, pochodzącym z Turcji doktorem prawa, raczkującym agentem piłkarskim, który zaczął być kimś na rynku, dopiero gdy związał się z Oezilem. Część niemieckich dziennikarzy twierdzi, że wpadł z deszczu pod rynnę. Soeguet jest znacznie inteligentniejszy od ojca Oezila i nie kłóci się o drobnostki, ale ma wykorzystywać piłkarza jako megafon do głoszenia poglądów i walki w ważnych dla siebie sprawach. Jest rozczarowany traktowaniem Turków urodzonych i mieszkających w Niemczech, przyjaźni się z Erdoganem, pozostaje wrażliwy na problemy mniejszości muzułmańskich w różnych krajach, jest patriotą, więc w konflikcie azersko-ormiańskim o Górski Karabach trzyma stronę Azerbejdżanu. Brzmi znajomo? O tym wszystkim pisał Oezil na Twitterze. Starzy znajomi go nie poznawali: zdjęcia z Erdoganem, to podkreślanie tureckich korzeni i związków z tym krajem, polityczne zaangażowanie, sprawność, z jaką operuje terminami, tłumaczenie oświadczenia o rezygnacji z gry w reprezentacji Niemiec na pięć języków, wydaje im się dziwne. Trochę do niego niepasujące.
Przełom nastąpił przed kolejnym sezonem. Arsenal nie zgłosił Oezila do rozgrywek. To miało go zmusić do odejścia. Ale się zawziął. Mówił, że jest zawiedziony, narzekał na "brak lojalności", dalej sugerował spisek i powtarzał, że klub karze go za polityczne oświadczenia. Odchodzić jednak nie zamierzał. Chciał wypełnić kontrakt do końca. Na złość klubowi i dla finansowych korzyści. Od marca 2020 r. Oezil nie grał w piłkę, ale dopiero w styczniu 2021 r. zdecydował się rozwiązać kontrakt z Arsenalem i odejść za darmo do nowego klubu. Odezwała się bowiem miłość z dzieciństwa - Fenerbahce.
Wciąż był obrażony na Niemców za hejt, jaki wylał się na niego po mundialu i nadal czuł się niezrozumiany w sprawie zdjęć z Erdoganem. Pokrętnie tłumaczył, że jest tylko piłkarzem i jeśli tak ważny polityk jego drugiej ojczyzny zaprasza go na spotkanie, nie wypada odmówić. Ale szybko okazało się, że nie tylko uprzejmość i pewna naiwność kazała Oezilowi fotografować się z Erdoganem i wręczyć mu pamiątkową koszulkę Arsenalu. W 2019 r. wybrał go na świadka na ślubie z Amine Guelse, byłą miss Turcji i znów świat obiegły zdjęcia piłkarza wpatrzonego w tureckiego dyktatora. Według dziennikarzy z Niemiec i Turcji ich relacje zacieśniły się już około 2010 r.
W Stambule Oezil miał wreszcie poczuć się jak w domu. W Niemczech zawsze był obcy. "Pół-Niemiec, pół-Turek" - mówił o sobie, choć proporcje przez lata się zmieniały, a ostatnio znów - po tym jak zaczął śpiewać turecki hymn przed meczami, choć niemieckiego nie śpiewał nigdy, tłumacząc, że jest piłkarzem, a nie piosenkarzem - przechylają się w turecką stronę. O Fenerbahce mówiło się za to z pełnym przekonaniem - "Oezil klub". Wszystko było podporządkowane jemu. Był grającą reklamą, liderem i punktem odniesienia na boisku. Miał też wpływać na wybór taktyki i składu. Mimo to, nie szło mu najlepiej. W pierwszych dziesięciu meczach nie strzelił gola i miał tylko jedną asystę. Notorycznie doskwierały mu kontuzje pleców. Plotkowało się, że to od wielogodzinnego grania w Fortnite’a i Fifę. Dopiero w drugim sezonie Oezil się rozkręcił. Na przełomie listopada i grudnia 2021 r. strzelił pięć goli w siedmiu meczach. Znów błyszczał: przyjmował piłkę i podawał ją tam, dokąd nie podałby jej nikt inny. Wizja gry i niezwykła kreatywność zawsze były jego największymi atutami. W lidze tureckiej, znacznie wolniejszej niż Premier League czy La Liga, mógł bez trudu eksponować atuty.
Ale od stycznia znów bolał go kręgosłup. Wrócił w marcu, ale tylko na trzy mecze. Pokłócił się z Ismailem Kartalem. Tymczasowy trener zarzucał mu słabą kondycję i nieprzykładanie się na treningach. Oezil, znający swój status w klubie, odpowiedział znacznie ostrzej i miał domagać się natychmiastowego zwolnienia Kartala. Marzyła mu się ponowna współpraca z Joachimem Loewem. Obiecał w klubie, że ściągnie byłego selekcjonera do Stambułu. Loew pojawiał się nawet na meczach Fenerbahce, ale trenerem nie został. Oezil od marca był zawieszony i trenował indywidualnie. Nie mógł spotykać się z zespołem. Fenerbahce stanęło po stronie trenera, ale po zakończeniu sezonu rzeczywiście się z nim rozstało. Tego lata do klubu przyszedł obcy Oezilowi Jorge Jesus, znany z pracy w Benfice i Flamengo. Pomocnikowi wydawało się, że nadchodzi nowe otwarcie i skoro Kartala już nie ma, to znów zacznie grać. Jesus był jednak przekonany, że nie chce Oezila w swoim zespole.
Tradycyjnie - odszedł z klubu pokłócony. Najpierw przestał obserwować Fenerbahce na Instagramie, a później wydał w tej sprawie oświadczenie. "Niedawno musiałem złożyć oświadczenie dotyczące zarzutów na temat mojej kariery. Zrealizowałem cel zawodowy, podpisując 3,5-letni kontrakt z Fenerbahce, moją miłością z dzieciństwa, nawet pomimo braku wynagrodzenia za pierwsze sześć miesięcy. Powtarzam: nie skończę kariery w zespole innym niż Fenerbahce. Na czas kontraktu moim jedynym celem jest spocenie koszulki klubu. Ta decyzja jest bardzo jasna i ostateczna" - napisał.
Ale już 29 minut po potwierdzeniu rozstania za porozumieniem stron z Fenerbahce, podpisał kontrakt z Basaksehirem.
Skąd w ogóle wziął się ten klub? Trzeba cofnąć się do 2013 r. Erdogan, turecki przywódca, chciał wówczas wyciąć i zabudować Park Gezi w centrum Stambułu. Pomysł wywołał oburzenie. - Choć obrzeża miasta są zielone, to w centrum nie ma zbyt wielu drzew, dlatego ludzie byli wściekli. Oczywiście tamta demonstracja to był jedynie pretekst, by próbować okiełznać autokratyczne zapędy Erdogana. Doszło wtedy do wielkiego zjednoczenia kibiców trzech klubów ze Stambułu: Fenerbahce, Besiktasu i Galatasarayu. Choć na co dzień ze sobą rywalizują, to tym razem kibice zjednoczyli się i wspólnie maszerowali, aby przeciwstawić się autokratycznym zapędom Erdogana. Można to porównać do śmierci Jana Pawła II, gdy na chwilę zjednoczyli się kibice Cracovii i Wisły Kraków. Zachowanie kibiców zabolało Erdogana, więc postanowił, że sam założy klub, który się przeciwstawi wielkiej trójce ze Stambułu. Wykupił podupadający klubik - Istanbul Büyüksehir Belediyespor i w jego miejscu utworzył Istanbul Basaksehir - opowiadał Sport.pl Thomas Orchowski, dziennikarz TOK FM i autor książki "Rzeź na Tarlabasi. Opowieść o nowej Turcji".
Erdogan od lat wykorzystuje piłkę do propagandy i roztaczania wokół siebie mitu - jako burmistrz Stambułu, a później premier i prezydent zlecał budowy kolejnych stadionów, by przecinać wstęgę na ich otwarciu i uśmiechać się do kibiców. Gdy nie doceniali podarku, gwizdali i buczeli, mówił, że są bandą niewdzięczników. Ale z ultrasami nigdy nie było mu po drodze. Dlatego w 2014 roku, już po opanowaniu zamieszek, z premedytacją sięgnął po od lat nic nieznaczący klubik z obrzeży Stambułu, by uczynić z niego potęgę, która na sztandarze będzie miała wszystko, czego ultrasi nienawidzą: jawne upolitycznienie, państwowych sponsorów i komercję. I tym ich uderzył. Basaksehir przez dwa lata czaił się tuż za plecami Besiktasu, Fenerbahce i Galatasaray. Poczekał na ich gorszy moment i trzy sezony temu wyprzedził je w tabeli, pozbawiając mistrzostwa.
Wieloletnia tradycja, że na koniec sezonu Stambuł zalewa biało-czarna fala kibiców, jeśli wygra Besiktas, żółto-czerwona w przypadku mistrzostwa dla Galatasarayu i żółto-granatowa, gdy świętują kibice Fenerbahce, odeszła w zapomnienie. Pomarańczowej fali nie było, bo tylko nieliczni fani Basaksehiru wyszli na ulicę, by śledzić przejazd autobusu. Piłkarze dotarli nim do pałacu prezydenckiego na uroczystą kolację. To była kwintesencja zemsty Erdogana nad kibicami wielkich stambulskich klubów.
Jego przeciwnicy nie powiedzą "Basaksehir", raczej "FC Erdogan" albo "Medipol" od głównego sponsora klubu - sieci klinik, której właścicielem jest turecki minister zdrowia. Zarzucają, że mistrzowie Turcji nie mają prawdziwych kibiców, bo nawet ci, którzy chodzą na mecze, mają wytatuowany herb jednego z wielkich tureckich klubów. Wyśmiewają frekwencję, która rzadko przekracza 30 procent 17-tysięcznego stadionu.
Prezes klubu dużo energii poświęca odczepianiu od klubu łatek. Kibice Basaksehiru wspierali kiedyś inne kluby? "Skoro nie mieli porządnego zespołu w swojej dzielnicy, to jeździli na inne stadiony". Narzędzie Erdogana? "Zła wola przeciwników. Dopóki nie wygrywaliśmy, nie mieli z tym problemu, dopiero teraz starają się Erdoganem przykryć nasze sukcesy". Basaksehir nie ma ultrasów? "I dobrze, nie potrzebuje ich. Chce stadionu bez przekleństw i agresji. To nietureckie wartości. Lepiej na trybunach posadzić dzieci z okolicznych szkół". Erdogan zbudował nam stadion? "Ok, tak samo, jak 25 innych w kraju". Pomarańczowe stroje? "Jeszcze przed 2014 rokiem i przejęciem klubu piłkarze w takich grali. Po przejęciu po prostu zdecydowaliśmy się nie zmieniać barw. Nie mają nic wspólnego z barwami partii Erdogana". Sponsorzy? "Pokażcie klub, który nie ma pieniędzy z państwowych spółek. My przynajmniej jesteśmy zdrowi: niezadłużeni, terminowo płacimy piłkarzom, stać nas na transfery bez zaciągania kredytów".
Na początku w Basaksehirze myśleli, że przyciągną kibiców na trybuny, jeśli kupią kilku znanych w Europie piłkarzy. Wzięli byłego piłkarza Arsenalu, Realu Madryt i Manchesteru City - Emmanuela Adebayora, gwiazdę brazylijskiej piłki Robinho, byłego gracza Manchesteru United - Rafaela da Silvę, Mehmeta Topala z Valencii, Ardę Turana z Atletico Madryt, Gaela Clichy’ego z Manchesteru City czy Dembę Ba z Chelsea. Pomysł nie do końca wypalił. Zwiększała się liczba gwiazd, ale nie frekwencja na trybunach. Erdogan zaczął działać oddolnie. Wysyłał członków partyjnej młodzieżówki, by odwiedzali kolejne domy i przekonywali mieszkańców Stambułu do kibicowania Basaksehirowi. To nie mogło się udać.
Wyniki są jednak niezłe. Po mistrzostwie przyszedł trudny sezon zakończony na 12. miejscu. Ale w ostatnim sezonie Basaksehir znów spisał się przyzwoicie. Zajął czwarte miejsce i zagra w kwalifikacjach Ligi Konferencji.
Trudno zgadywać, w jakiej formie będzie Mesut Oezil i czy między graniem na komputerze znajdzie jeszcze chęci na solidny trening. Inne kluby w to nie uwierzyły i nie próbowały wyciągać go z Fenerbahce. Ale prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.