Z Barcelony do Pogoni Szczecin. Ojciec Michała Żuka tłumaczy: "Takie same szanse"

Dawid Szymczak
- Mieliśmy już wszystko spakowane, kartony stały w przedpokoju. Bus, który miał to wszystko przewieźć do Polski, był 200 km od nas, a mnie naszła myśl, że trzeba to rozpakować i zostać - opowiada o trudnej wyprowadzce z Hiszpanii Mariusz Żuk, ojciec Michała i Miłosza. To utalentowani piłkarsko nastolatkowie, którzy zmieniają Barcelonę i Gironę na Pogoń Szczecin. Kibice wiążą z nimi spore nadzieje i piszą ojcu, że zabrał dzieci z raju.

Michał Żuk ma 13 lat, ponad 500 goli strzelonych dla akademii FC Barcelony, miejsce w jedenastce jej największych talentów i kontrakt z Adidasem. Do tego dziesiątki przepowiedni wielkiej kariery i prawie 110 tys. obserwujących na Instagramie, którzy nie chcą przegapić jego rozwoju. Ma też rok młodszego brata Miłosza. Też ze słynnego hiszpańskiego klubu - Girony, również ze sponsorską umową i litanią otrzymanych komplementów. W życiu tych małych od paru lat wszystko było wielkie: kolejka agentów, którzy chcieli ich reprezentować, oczekiwania, że reprezentacja Polski doczeka się zbawców i troska rodziców, by w tym wielkim świecie się nie zgubili. 

Zobacz wideo Tajemnica kortów Wimbledonu. Dlaczego tak bardzo różnią się od innych?

Mariusz i Anna Żukowie pochodzą z Zamojszczyzny, ale w Hiszpanii mieszkali kilkanaście lat. W tym czasie doczekali się i wychowali dzieci. Różnie bywało - raz chcieli wracać do Polski, innym razem planowali tam emeryturę. Już dwa lata temu Annę kusiła propozycja pracy w Polsce, ale wtedy jeszcze ją odrzuciła. Kilka miesięcy temu firma znów się o nią upomniała, a ona poprosiła o czas. W maju dała odpowiedź - wracam. Rodzina razem z nią. O tym, że jej dzieci zmienią klub, pisało się jak o transferze dorosłych. Na chwilę informacje o odejściu młodego Polaka z Barcelony przykryły te o prawdopodobnym przyjściu tego wielkiego z Bayernu. Przecieki, że Michał i Miłosz będą grać w Pogoni Szczecin pojawiły się pod koniec czerwca. W połowie lipca klub oficjalnie o tym poinformował. 

KR Reykjavik - Pogoń Szczecin"Zgadza się, jesteśmy dziadami". Znów daliśmy się nabrać. Wstyd po grze Pogoni

Z Mariuszem Żukiem rozmawiamy o pożegnaniu jego synów z Hiszpanią i wyborze klubu w Polsce. Pytamy, jak wytłumaczyć 13-latkowi, że ktoś chce z nim zdjęcie, a po mszy w małej parafii rozpoznaje go ksiądz i pierwszy dowiaduje się o zmianie klubu.

> TUTAJ WYWIAD Z MARIUSZEM ŻUKIEM SPRZED PÓŁTORA ROKU. O BARCELONIE, KONTRAKTACH I PORÓWNANIACH DO MESSIEGO

Dawid Szymczak: Michał aż tak przywiązał się do granatowo-bordowych barw?

Mariusz Żuk: - Barwy barwami, tak po prostu wyszło. Żona dostała pracę w tych okolicach, więc do Pogoni mieliśmy najbliżej. A nie chcieliśmy wozić dzieci na treningi po kilka godzin w jedną stronę. Przez te lata gry już wystarczająco dużo czasu poświęcili na dojazdy na treningi i mecze. Za dużo. Gdzie czas na naukę? Nie zaniedbamy szkoły tylko dlatego, że dwa razy celnie kopnęli piłkę.

A internat?

- Barcelona też to proponowała. I tak, gdybym miał ich oddać do internatu, zostaliby w Barcelonie i Gironie. Ale chłopcy są jeszcze za mali. Szanuję zdanie innych rodziców i ich wybory w tej kwestii, ale każdy najlepiej zna swoje dzieci. I nasze przynajmniej do 15. roku życia będą mieszkały z nami. Nie chcemy mieć dzieci tylko na papierze i widywać je raz na miesiąc. Chcemy być blisko, cieszyć się nimi. W tym wieku oddanie ich do internatu jest dla nas nie do pomyślenia.

Czyli było jasne, że wylądujecie w Pogoni ze względu na pracę żony? Słyszałem o rozmowach z jeszcze kilkoma innymi klubami.

- Wiedzieliśmy, gdzie będziemy mieszkać, ale nie było pewności, że Pogoń, klub, do którego mielibyśmy najbliżej, się do nas odezwie. Ja do nikogo nie wykręcałem numeru. Kluby same dzwoniły. Pogoń też się odezwała. I poprowadziła to wszystko inaczej niż inne kluby. Podeszła do sprawy bardzo profesjonalnie, bardzo ciepło, realistycznie, bez żadnej presji, normalnie, po ludzku. Prawie w ogóle nie dyskutowaliśmy o piłce. To była bardziej życiowa rozmowa o dzieciach, o szkole i normalnych sprawach. Taki cytat z tej rozmowy: "Po co dziś rozmawiać o piłce i o tym, co może będzie kiedyś. To jeszcze dzieci. Nie wiadomo, czy za jakiś czas piłka im się nie znudzi". Podobnie do sprawy podszedł Łukasz Milik z Górnika Zabrze, ale na Śląsk mieliśmy za daleko.

 

Robił pan rozeznanie w Pogoni Szczecin? Jaki tam będzie poziom, jakie warunki, od kogo chłopcy będą się uczyć?

- Nie, po co? Ufam, że będzie dobrze. Rozmawiając z przyjaciółmi ogólnie rozeznawałem się w polskiej piłce. Ale to z czystej ciekawości, bo i tak wiedziałem, gdzie czeka na nas rodzina i praca. Najważniejsze, żeby chłopcy się zaaklimatyzowali w całym otoczeniu i w szkole. W klubie powinno być wszystko w porządku, a jeśli nie, to będziemy myśleć.  

Pozostajecie w kontakcie z Barceloną i Gironą?

- Tak.

Zdziwiło pana poruszenie i skala zainteresowania po wypłynięciu informacji, że rozważacie powrót do Polski?

- Nie spodziewałem się takiej reakcji, bo to chyba nic takiego, że ktoś żyjący jakiś czas za granicą rozważa powrót do kraju. Były różne zapytania z klubów i od różnych ludzi. Czasami to było miłe, ale nie szukaliśmy niczego na siłę. Wysłuchiwałem wszystkich, bo tak należy robić z racji wychowania i szacunku. Nigdy nie dążymy do rozgłosu, ani żeby się pisało o chłopcach. W większości dziennikarze piszą, co chcą, nie konsultując niczego z nami. A przy okazji krzywdzą chłopaków i wywierają na nich chorą presję.

Robert LewandowskiGłos z Niemiec: Lewandowski zrujnował swój pomnik. Zero szacunku

"WP Sportowe Fakty" napisały, że chciał pan dostać pracę w klubie, do którego odda synów. To prawda?

- To niezupełnie tak. Być może tak zostało to odebrane, gdy w klubach pytali, czym zajmowałem się za granicą. Mówiłem wtedy o swojej pracy i o udzielaniu się w różnych miejscach w branży sportowej. Odebrali to, jak odebrali.

Słyszałem, że pierwsi o przejściu do Pogoni wcale nie dowiedzieli się dziennikarze.

- Pierwszy był ksiądz w jednej z parafii pod Szczecinem. Dojechaliśmy do Polski w niedzielę, akurat było przed południem i ludzie szli na mszę. Zatrzymaliśmy się i też weszliśmy do kościoła. Ksiądz poznał chłopców i po nabożeństwie podszedł, żeby zapytać, czy przyjechaliśmy na wakacje. Chwilę porozmawialiśmy i wszystkiego się dowiedział. Był pierwszy. Nie mogłem przecież księdza spławić i oszukać. Jesteśmy wierzący i jasno to deklarujemy, więc jakby to wyglądało?

Takich sytuacji, że ktoś Michała poznaje, było w ostatnich dniach więcej? W Hiszpanii jednak trudniej mu było poczuć, że jest popularny. Na Instagramie obserwuje go ponad 100 tys. osób, głównie z Polski.

- Jest spokój. Dobrze, żeby tak pozostało. Widzę za to dużą krytykę w internecie. Po informacji, że odchodzimy, w Hiszpanii pokazały się na ten temat dwa artykuły. W klubach zrozumieli naszą sytuację, kibice też. W Polsce ludzie chcą zajmować się czyimś życiem i czyimiś dziećmi. Proponowałbym jednak, żeby każdy interesował się swoimi sprawami. Ludzie nie mieli pojęcia, dlaczego wróciliśmy, a krytykowali dzieci i nas. Wydawało im się, że wróciliśmy do Polski, bo mieliśmy z żoną taki kaprys.

A jaki był powód?

- Nie będę dokładnie tłumaczył naszej sytuacji, ale proszę mi wierzyć, że nie jest łatwo zostawić taki kawał życia i po prostu wyjechać. W Blanes mieliśmy już korzenie. Chłopcy mieli kluby, opinie, że chcą ich tam na paręnaście lat, przyjaciół i znajomych. Nikt Michała z Barcelony ani Miłosza z Girony nie wyrzucał. A takie komentarze też widziałem. Wiem, że jest wiele osób, które na to czekało, żeby mieć o czym pisać i gadać. Przepraszam tych wszystkich, myślących innymi kategoriami, że was zawiedliśmy. Może ludzie nas krytykujący nie chcieli, żebyśmy wracali do kraju? Nie wiem, jak to się wszystko potoczy i czy dane będzie nam tu osiąść. Czas pokaże, czy chłopcy się tu zaadaptują, bo to trochę inna mentalność. Dlatego prawie nikt nie rozumie nas i sytuacji.

To znaczy?

- Jak w Polsce dziecko gra w piłkę, dużo ludzi wybiega w przyszłość i już liczy pieniądze. Gdybyśmy tak myśleli, zostalibyśmy w Hiszpanii i czekali aż chłopcy zaczną zarabiać. My myślimy inaczej i zawsze staramy się kierować dobrem dzieci i sytuacją rodzinną. Czas da odpowiedź, czy postąpiliśmy słusznie. Nie jesteśmy też żadnymi więźniami i zawsze możemy wrócić do Hiszpanii.

Vuković o ruchach transferowych Legii Warszawa: Naprawdę rozsądneVuković o ruchach transferowych Legii Warszawa: Naprawdę rozsądne

Też czytałem niektóre komentarze i jednak sporo było w nich troski, nawet jeśli dziwnie wyrażanej. Kibice nie ufają polskiemu systemowi szkolenia, bardziej wierzą w ten hiszpański i piszą: „po co wracacie?". Twierdzą pewnie, że gdyby Michał został w Barcelonie, to szanse, że kiedyś będzie grał w piłkę, byłyby większe. Barcelona działała na ich wyobraźnię.

- Ilu kończy najlepsze akademie, a kopie w niższych ligach? Robert Lewandowski nie był w dużej akademii, a doszedł na szczyt. Nie ma reguły. Wyobraźnia ludzi działa chyba na niekorzyść - ich i innych. My wychodzimy z takiego założenia, że co Bóg komu przypisał, to będzie to miał. We wszystkich akademiach jest duża presja, selekcja. Dziecko może po pewnym czasie po prostu nie chcieć grać, może złapać kontuzję, może się nie przebić, może zostać zwolnionym, bo na jego miejsce pojawi się ktoś bardziej obiecujący. To nie jest prosta sytuacja. Komuś może się wydawać, że tam jest jak w raju. Piękny dom, basen, drogi samochód, pieniądze. To nie tak.

A jak?

- Miałem dziecko w La Masii, a nie piłkarza w Barcelonie. Do niektórych, którzy bardzo nas krytykowali w komentarzach, odzywałem się i tłumaczyłem, jaka jest rzeczywistość. Ciepło, morze, pomarańcze na drzewach - tak. W samym klubie też było dużo świetnych rzeczy. Przyjaźnie, kontakt z dziećmi z innych klubów… Ale też bezwzględna selekcja. Od momentu, gdy Miłosz zaczął grać w Gronie, czyli trzy lata temu, do dziś zostało tylko trzech tych samych chłopców. U Michała w Barcelonie po sześciu latach zostało bodaj pięciu. I co, zrezygnujemy z oferty pracy dla żony, która szczęśliwie przyszła drugi raz, bo postawimy wszystko na jedną kartę, że chłopcy będą grali w piłkę? To by była czysta głupota. A jeśli za rok zrezygnują? Mogliśmy tam dalej siedzieć, z głodu byśmy nie umarli, było za co żyć. Ale nam lata lecą, trzeba myśleć o składkach, o emeryturze i życiu za dziesięć lat. Ktoś powie, że dzieciaki grają, więc nie muszę się przejmować. Tylko, że dzisiaj synowie są piłkarzami, a jutro mogą być piekarzami. Jeśli mają predyspozycje do piłki, to będą też grali w Polsce i kiedyś, jak rzeczywiście będą na tyle dobrzy, jak ich dziś wszyscy oceniacie, to będą mieć okazję, żeby gdzieś wyjechać. Przecież młodzi chłopcy, utalentowani, z Pogoni również, ruszają w świat.

 

Trudno przyszło podjęcie tej decyzji o przeprowadzce?

- Chodziłem do tyłu. Żona tak samo. Ile rozmów, ile godzin, ile nocy nieprzespanych… Mieliśmy już wszystko spakowane, kartony stały w przedpokoju. Bus, który miał to wszystko przewieźć do Polski był 200 km od nas, a mnie naszła myśl, że trzeba to rozpakować i zostać. Straszne ciśnienie. Kawał życia się zostawia. Chłopcy się tam urodzili i żyli. To jedna z ich ojczyzn. Pomijam już futbol.

Dorosłym trudno się przenieść, a co dopiero dzieciakom.

- Obserwujemy ich i widzimy, że są pozytywnie nastawieni. Na razie wszystko jest dobrze. Cieszą się, bo odwiedzają babcię, ciocię i kolegów, których widzieli tylko na wakacjach. Zwiedzają, organizują z kolegami ogniska. Najważniejsze jest to, że wszyscy traktują ich normalnie, jak wszystkie inne dzieci. I oni tak też traktują swoich kolegów.

Jak zareagowali na Polskę? Wiem, że bywali już wcześniej, ale urodzili się i wychowali w Hiszpanii, nasiąkli nią, czują się tam jak u siebie. Początek dojrzewania… Trudny okres.

- Mimo że mieszkali daleko od rodziny, to cały czas mieli z nią kontakt i co roku chcieli przyjeżdżać. Podoba im się w Polsce. Z językiem sobie radzą. Zobaczymy, jak będzie ze szkołą. Czas wszystko zweryfikuje, ale na razie wszystko jest dobrze.

Wrócę do tej wiary w chłopców. Dostaliście nawet z Polski propozycję, że kibice założą zbiórkę na Michała i Miłosza, żeby dalej mogli grać w Barcelonie i Gironie.

- Padła taka propozycja, ale my nie potrzebowaliśmy żadnej zbiórki. To byłaby czysta głupota. My mieliśmy fundusze, żeby tam dalej mieszkać, ale był problem z pracą, dlatego postanowiliśmy wrócić. Poza tym zbiórkę organizuje się na bardziej szczytne cele, a nie na coś takiego. Może znaleźliby się ludzie, którzy skorzystaliby z tego typu propozycji, ale nie my. Nie było o tym mowy. To byłby czysty brak szacunku dla ludzi potrzebujących, chorych. W lustro bym nie mógł spojrzeć. Wytłumaczyłem tę kwestię pomysłodawcy i podziękowałem za propozycję.

Barcelona próbowała nakłonić państwa do zmiany decyzji?

- Dostaliśmy propozycję, żeby Michał zamieszkał w La Masii, ale naszym zdaniem jest za mały. Jeśli chłopcy zostaliby w Hiszpanii, to ile razy w roku byśmy się widzieli? Załóżmy, że latalibyśmy do nich co miesiąc. Wpadamy na kilkanaście godzin, jemy lody, żartujemy i z powrotem na samolot, a oni do internatu? I tylko telefony? Jaki to jest kontakt z dziećmi? Michał ma dzisiaj 13 lat, Miłosz jeszcze 11. Potrzebują opieki, bliskości i troski. W większości dużych akademii jest jednak tak, że od 15-16 roku życia zawodnicy obowiązkowo mieszkają w internatach. Gdy podrosną i osiągną ten wiek, to się zastanowimy. Jeśli będą chcieli, to czemu nie.

Wiele łez się polało podczas pożegnania w Barcelonie i Gironie?

- Były wszystkie emocje: radość, smutek, uśmiech, płacz. Miłosz powiedział w szatni, że odchodzi. Drużyna zrobiła mu szpaler na ostatnim meczu. Wzruszył się, popłakał. Michał nie chciał czegoś takiego. Jest bardziej skryty. Trener za niego ogłosił.

Synowie nie żałowali, tak po ludzku, po dziecięcemu, że opuszczają kolegów, przyjaciół, jednak wielką Barcelonę?

- Powiem szczerze, że nie dali mi po sobie poznać. Na pewno na swój sposób to odczuli. Od dawna wiedzieliśmy, że taka sytuacja może nastąpić i się z tym nie kryliśmy. Rozmawialiśmy o tym z chłopcami. Oni zawsze uczestniczyli w ważnych rozmowach i chociaż są jeszcze mali, to też zawsze się wypowiadali. Wspólnie to wszystko analizowaliśmy.

Michał odchodzi z Barcelony, ale wydaje mi się, że Polsce jeszcze bardziej odczuje, co to znaczy być częścią tak wielkiego klubu. Na każdym meczu będzie tym Michałem z Barcelony. Na każdym turnieju, na każdych zawodach szkolnych, na treningach zresztą też.

- To jeszcze dzieci, nie czują presji, bo staram się nad tym wszystkim panować. Ludzie mogą mówić, co chcą i oczekiwać, czego tylko chcą. Każdy może mieć swoje zdanie, ale Michał i Miłosz są od tego odcięci. To normalni chłopcy. Weseli, kontaktowi, szanujący innych na boisku i poza. Pojechaliśmy na obóz do Zakopanego i ktoś mnie zapytał, gdzie obstawa dla Michała. Jaka obstawa? Ludzie, o czym wy mówicie? To jeszcze dzieci, a nie jakieś gwiazdy. Nie myślcie proszę tak i nie postrzegajcie ich w takich kategoriach, bo ich krzywdzicie. Mają w domu mówione, że trzeba traktować ludzi tak, jak chcą być traktowani przez innych.

Ale gdzie nie pojedzie, będą się na niego szykować. To trudne wyzwanie.

- Dlaczego mają szykować się jak na jakiegoś wroga? Przecież nikomu nic złego nie zrobił.

Nie jak na wroga. Jak na gwiazdę, której chce się zabrać piłkę albo przepuścić ją między nogami. Może sfaulować? Różnie bywa.

- Mam nadzieje, że mimo wszystko on, koledzy z drużyny i przeciwnicy będą czerpać przyjemność ze wspólnej gry i nie będzie tak, jak pan mówi. Jeśli chodzi o zachowanie chłopców, to wszyscy musimy pamiętać, że oni reprezentują nie tylko swoje kluby, ale też swoje rodziny. Zawsze powtarzam synom, że będą tak traktowani przez ludzi, jak sami ich traktują. Dlatego, mimo tego, co słyszymy od wielu osób, mamy nadzieję, że piłka będzie piłką, a nie ringiem.

Zastanawiam się, czy Michałowi będzie się tutaj przyjemnie grało. Sam pan mówił o presji.

- Będzie albo nie. To normalne, że wielu rywali będzie chciało się z nim zmierzyć. O to chodzi w piłce, a obaj synowie są przyzwyczajeni do czysto sportowej rywalizacji. Zawsze najbardziej lubili te najważniejsze mecze - z Realem Madryt choćby. Niektórzy chłopcy się stresowali, brzuchy ich bolały. Michał w takich spotkaniach grał najlepiej jak mógł i zachowywał swój styl. Lubi rywalizację. W klubie zainstalowali im podczas pandemii aplikację, żeby widzieć, ile chłopcy biegali czy spacerowali. Jak Michał widział, że jakiś kumpel przebiegł więcej od niego, to wyciągał mnie na następny spacer. Nie trzeba go napędzać. Nigdy z żoną tego nie robiliśmy. Czasami nawet chłopcy marudzili: "Tato, wszyscy rodzice oglądali trening, a ty tylko gadałeś i w ogóle nie patrzyłeś". Albo po meczach: "Tato, byłeś w ogóle? Nie widziałem cię". Byłem, ale tylko oglądałem. Nie lubię krzyczeć i śpiewać jak inni.

Dawid Tomala w Eugene oraz polska sztafeta mieszana 4x400 mMocne uderzenie na start MŚ. Polacy pędzą po medal w raju

A jak wytłumaczyć trzynastolatkowi i jedenastolatkowi, że ludzie chcą sobie z nimi robić zdjęcia? Nie jest to powszechne.

- Mówimy synom, że to przywilej i zaszczyt dla nich, że w ogóle ktoś chce się z nimi fotografować. Oni mają się cieszyć, że mają z tym kimś zdjęcie, a nie ten ktoś. Ale w Polsce nie proszą ich zbyt często. To pojedyncze przypadki. Od września pójdą do normalnej polskiej szkoły. Znajdą nowych kolegów, zaczną treningi. Nie będą żadnymi gwiazdami.

A co dalej?

- W każdej akademii przebija się niewielki procent - czy u nas, czy za granicą. Nie uważam, żeby w Polsce synowie mieli mniejsze szanse na grę w piłkę. Nie możemy przekreślać wszystkich chłopców tylko dlatego, że żyją w Polsce i tu trenują. A co do planów, jest takie powiedzenie, że jeśli chcesz rozśmieszyć pana Boga, to powiedz mu o swoich planach.

Więcej o: