W marcu ubiegłego roku niemieckie media rozpisywały się na temat przykrego zdarzenia, które dotknęło Rudolfa Wojtowicza. Skaut VfL Wolfsburg miał zawał serca. Jak donosiła policja, poruszał się wtedy samochodem i zjechał na prawy pas jezdni. Po pół godziny nieprzytomnego w aucie znaleźli przechodnie.
Jak informował "Kicker", problemy zdrowotne u Rudolfa Wojtowicza miały pojawić się w trakcie powrotu z Lipska, gdzie RB grało z VfL Wolfsburg w ćwierćfinale Pucharu Niemiec. Polski skaut został odwieziony do szpitala, gdzie wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. Znajdował się w niej 25 dni. "Bild" dodał, że Wojtowicz był reanimowany na miejscu przez 30 minut.
Po wielu miesiącach Wojtowicz, kiedy doszedł już nieco do siebie, zgodził się opowiedzieć o swoich przeżyciach i trudnościach w rozmowie dla "Welt am Sonntag", portalu welt.de. - Mam czarną dziurę w głowie. Nie wiem, co się wydarzyło - przyznał 66-latek. Więcej jednak mówiła jego żona. - To był koszmar - wspomina Maria. A dalej opowiadała, że proces dojścia do aktualnego stanu zdrowia był długi i żmudny.
Po wybudzeniu ze śpiączki okazało się, że mózg jednokrotnego reprezentanta Polski (mecz z Irlandią w 1978 roku) ucierpiał. Przez to chwilami stawał się agresywny. W efekcie, po procesie wstępnej rehabilitacji, trafił na oddział psychiatrii. Tam był przywiązany do łóżka, nafaszerowany lekami, a na całym ciele miał siniaki. Na szczęście medycy pomogli mu na tyle, że mógł opuścić szpital i powoli czynił postępy. Na spacery poruszał się z pomocą balkonika.
Rodzinę cieszyły postępy zdrowotne, ale pojawiły się zmartwienia finansowe. Po 45 dniach od dramatycznych wydarzeń pensję Wojtowiczowi zaczął wypłacać zakład ubezpieczeń społecznych. Było to znacznie mniej, niż zarabiał w klubie. W czerwcu tego roku przeszedł już na emeryturę, bo skończył 66 lat. A to jeszcze niższa kwota do domowego budżetu.
- Szczerze nie wiemy, co dalej - otwarcie wyznała Maria Wojtowicz, podkreślając, że w procesie leczenia i rehabilitacji wydali wszystkie oszczędności. Przed rokiem pomogła zbiórka zorganizowana przez znajomych. - Dzięki temu nie musieliśmy jeszcze opuścić naszego domu - podkreśliła małżonka działacza. - VfL Wolfsburg zostawił nas samych z naszymi problemami - dodała rozżalona.
Wojtowicz w klubie pracował przez 11 lat, a zdaniem jego żony, nie ma za to wdzięczności. - Tyle się mówi o wielkiej rodzinie VfL Wolfsburg. Ale nie widać, żeby to była rodzina. Mój Rudi traktowany jest jak zepsute urządzenie, które nikomu nie jest już potrzebne. A przecież on się poświęcał dla tego klubu - oskarżyła kobieta.
Zdaniem kobiety, jedyne, na co były polski skaut mógł liczyć, to życzenia z okazji urodzin oraz bilet na jeden z meczów Wolfsburga. - To dla mnie bardzo rozczarowujące. Przecież ja zawsze wszystko dla tego klubu robiłem - wyznał Rudolf Wojtowicz. - Rudi był pod ciągłą presją. Nagle stał się jedynie członkiem działu skautingu zamiast szefem skautów, a w czasie pandemii koronawirusa dostał nawet upomnienie, bo podwiózł autem kolegę - wtórowała mu małżonka, która podkreśliła, że przez te lata pracy ani ranu nie była z mężem na urlopie. Tak wiele poświęcił dla klubu.
Do sprawy odniósł się dyrektor sportowy VfL Wolfsburg. - Jest mi niesamowicie przykro z powodu tego, co spotkało Rudiego. Znam go przecież od trzydziestu lat, graliśmy razem w Fortunie Duesseldorf - powiedział Joerg Schmadtke, cytowany przez sport.onet.pl. Dyrektor był zaskoczony zarzutami Wojtowiczów. Wskazał, że klub starał się o miejsce w dobrej klinice rehabilitacji dla swojego byłego pracownika.
- Zaproponowaliśmy jemu i jego rodzinie finansową pomoc. Ale z moich informacji wynika, że na taką ofertę nikt nie zareagował. Przy tak zasłużonym pracowniku mogliśmy przecież wszystko omówić - przytoczył Schmadtke. I wskazał, że każdy może ubezpieczyć się od następstw takich wypadków. - I oczywiście jest to bardzo przykra sytuacja, gdy po długiej zawodowej karierze nie ma się oszczędności, ale na to przecież pracodawca ma bardzo ograniczony wpływ - uznał niemiecki działacz.
Rudolf Wojtowicz i jego żona rozmyślają teraz nad przeprowadzką do Brazylii. W Wolfsburgu nic ich raczej nie trzyma. Muszą jednak poczekać, aż były skaut klubu Bundesligi wróci do lepszego zdrowia.