Najlepsze, co zostało po Euro 2012. "Przerosły oczekiwania. Bez nich byłaby katastrofa"

Dawid Szymczak
Są jednym z najlepszych odprysków Euro 2012. Wyrosły na futbolowej gorączce i infrastrukturalnej przedturniejowej ofensywie. Dotarły do małych miejscowości, do których nie zajrzały mistrzostwa. Teraz - po ponad dekadzie istnienia - Orliki przeżywają drugą młodość. Ale wiele z nich potrzebuje też porządnego remontu.

Wielcy piłkarze byli w wielkich miastach, bo mecze Euro 2012 odbyły w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i Gdańsku. Tam też zostały wyremontowane dworce i lotniska. I to tam zarobiły restauracje i hotele, a mieszkańcy wspólnie dopingowali w strefach kibica. Mistrzostwa nie zajrzały do wsi i małych miasteczek. Dla nich jedyną realną korzyścią były Orliki. Tylko te małe, nowoczesne obiekty z dwoma boiskami - do piłki nożnej i wielofunkcyjnym, dały namacalny kontakt z mistrzostwami.

Zobacz wideo "Nikt z Bayernu nie dzwonił. Lewandowski nie miał pretensji". Rozmowa z Jakubem Kwiatkowskim

Stoją przy szkołach, parafiach i urzędach gminy. Niektóre w parkach, inne przy ruchliwych skrzyżowaniach. Pośród bloków i na osiedlach z jednorodzinnymi domami. W sumie - 2604 w całej Polsce. Statystycznie - w dwóch z trzech gmin w kraju. A przecież reprezentacja Polski stoi piłkarzami wychowanymi właśnie w małych miejscowościach. Jan Bednarek w Kleczewie, Jakub Moder w Drawsku, Tymoteusz Puchacz w Chociulach, Krzysztof Piątek w Niemczy czy Tomasz Kędziora w Sulechowie po orlikowym rozkwicie wreszcie mieli, gdzie trenować. Młodszy od nich Kacper Kozłowski - z października 2003 r. - właściwie nie pamięta szkolenia bez Orlików. Jemu podobni niedługo powinni pukać do kadry Czesława Michniewicza.

"Na Orliku każdy może poczuć się jak pan piłkarz"

Warszawskie Bródno, Orlik na blokowisku, przy podstawówce. W poniedziałek rano trwają lekcje wuefu: chłopcy kopią piłkę, dziewczyny podzielone na dwie grupy grają w koszykówkę i siatkówkę. Na dobudowanej do Orlika siłowni bawi się kilkunastu uczniów. Po południu boisko do piłki nożnej przejmują dziewczęta, które w ramach zajęć pozalekcyjnych uczą się przyjmować i podawać piłkę. - Trzecia, czwarta i piąta klasa. Początkująca grupa, więcej zabaw ruchowych niż gry - opowiada trener. - Coraz więcej dziewczyn się garnie. Jeszcze parę lat temu nie uzbierałbym takiej grupy - dodaje. Wieczorem, już przy zapalonych lampach, spotykają się pracownicy Castoramy. Co tydzień grają w tym miejscu. Żartują, że ostatnio mieli mecz Polska - Reszta Świata, bo doszło im wielu nowych ludzi z zagranicy. Głównie z Ukrainy i Białorusi. Za półtorej godziny gry płacą 70 zł. Zrzucają się wszyscy, więc wychodzą grosze. - A gramy nawet więcej niż półtorej. Otwarte jest niby do godz. 21.30, ale zanim gospodarz obejdzie teren, pozbiera butelki, to robi się 22. Wtedy schodzimy - opowiadają. 

Gdy premier Donald Tusk w listopadzie 2007, pół roku po ogłoszeniu, że Polska i Ukraina zorganizują Euro, z sejmowej mównicy obiecywał wybudować 2012 boisk na 2012 rok, nadzieje związane z turniejem wykraczały daleko poza stadiony: Polska miała zyskać infrastrukturalnie, gospodarczo podgonić Zachód, a przy okazji zarazić się sportem. W tej gorączce - jak grzyby po deszczu - wyrastały Orliki. Pierwszy został otwarty 1 czerwca 2008 r. w Izdebkach na Podkarpaciu, a tysięczny już w grudniu 2009 r. w Kwidzynie. Każda gmina w Polsce miała mieć swoje boisko. Identyczne jak reszta. Wybudowane za około milion złotych, po zrzutce Ministerstwa Sportu i Turystyki, urzędu marszałkowskiego i gminy. Każdy podmiot wykładał 1/3 kwoty, a w najbiedniejszych gminach wprowadzono dotację - 47 proc. wartości inwestycji. Mimo to i mimo że Orlików powstało prawie 600 więcej niż według pierwotnego planu, a rząd przeznaczył na ten projekt blisko miliard złotych, średnio co trzecia gmina w Polsce nie doczekała się swojego boiska.

- Bardzo dobry projekt - ocenia po latach Kamil Wołosewicz, członek facebookowej grupy "Złote nogi Warszawa", na której codziennie pasjonaci piłki umawiają się na wspólną grę na Orliku. Posty, że ktoś szuka osób do drużyny, pojawiają się co kilka godzin. Autor podaje tylko miejsce, poziom pozostałych zawodników i czeka na zgłoszenia w komentarzach. Zazwyczaj parę minut, bo grupa liczy ponad 13 tys. osób. - Kiedyś amatorzy mogli pomarzyć o grze na dobrej jakości boisku - był piach albo beton. Pojawienie się Orlików to zupełnie inny poziom przyjemności z gry. W mojej gminie regularnie grałem w kilku orlikowych ligach i turniejach. Projekt spowodował, że dużo ludzi umawia się na piłkę i dookoła piłki więcej się dzieje. Oświetlenie sprawia, że można grać dłużej, po szkole czy po pracy. Gdy przeprowadziłem się do Warszawy zauważyłem, jak wiele jest tutaj opcji na grę. Mogłem kontynuować hobby i poznać masę świetnych ludzi - dodaje Wołosewicz. 

- Niektóre boiska są już zużyte i wymagają remontu, bo są ubytki w murawie czy nierówności, jednak i tak nie ma porównania do dawnych klepisk. Za dzieciaka to jeszcze nie przeszkadzało, pasja była silniejsza. Ale już jako dorosły człowiek, z żoną, dzieckiem i pracą, nie miałem ochoty zdzierać kolan na betonie. Znajomi mieli podobnie. Był czas, między 2003 a 2008 r., że nie graliśmy w ogóle. Każdy miał swoje zajęcia - studia, robotę. Potem pojawiły się Orliki i pasja odżyła. Skrzyknęliśmy się i zaczęliśmy spotykać raz w tygodniu. Po meczu jakieś piwko, pogaduchy. Na równym boisku, z siatkami w bramkach, każdy się czuje jak pan piłkarz - dodaje Michał z Warszawy.

Co dały Orliki? Jeszcze przed Euro odwiedziło je 10 mln Polaków

Upowszechnienie sportu w społeczeństwie - a przecież taki również był cel budowania Orlików - jest niezwykle istotne. Rozmaite badania pokazują, że prowadzenie sportowego stylu życia jest w dużej mierze efektem wychowania i przyzwyczajeń wyniesionych z domu. Pobudzenie rodziców jest zatem kluczem do pobudzenia dzieci, a sport uprawiany amatorsko stanowi fundament sportu profesjonalnego. Badania pokazują, że Orliki pomogły wykorzystać w Polsce modę na piłkę nożną związaną z Euro, indywidualnymi sukcesami polskich piłkarzy za granicą i rosnącą w społeczeństwie świadomość, że aktywność fizyczna jest ważna. Jeszcze przed pierwszym meczem mistrzostw, w którym Polska zremisowała z Grecją, Orliki odwiedziło aż 10 mln Polaków. Po latach - według badań z 2018 r. - aż 90 proc. przepytanych oceniało je pozytywnie lub raczej pozytywnie.

Bo chociaż mankamenty się zdarzają - o czym później - to Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że sukces programu "Moje boisko - Orlik 2012" przerósł oczekiwania, a najważniejszy jest właśnie społeczny potencjał tych boisk. Najwięcej wartościowych zmian zainicjował w małych i mniej zasobnych miejscowościach, gdzie stał się przestrzenią do spędzania wolnego czasu i centralnym miejscem życia społeczności. Zaczął spełniać rolę podwórek sprzed kilkudziesięciu lat i wypełnił deficyt darmowej przestrzeni publicznej. Zwłaszcza w miejscowościach, w których brakuje restauracji, pubów czy kawiarni. Zamiast przesiadywać pod remizą, młodzież przesiaduje na Orliku - często jedynym nowoczesnym miejscu w całej wiosce. 

"To niezwykle ważne. Regularność zajęć na Orliku sprawiała, że wielu ludzi, którzy dotąd nie prowadzili aktywnego trybu życia, przestała postrzegać sport jako coś nadzwyczajnego i nie dla nich. Orliki są najlepszą promocją aktywności fizycznej, ponieważ oswajają sport i czynią go elementem codziennego życia w obrębie rodziny" - czytamy w raporcie Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. 

Co trzeci trening w Polsce odbywa się na Orliku. "Bez nich byłaby katastrofa"

Znacznie trudniej wyjaśnić, jak Orliki wpłynęły na poziom szkolenia w Polsce i popularność sportu wśród najmłodszych. Nie sprawdzał tego ani PZPN, ani "Projekt Orlik", a Ministerstwo Sportu nie odpowiedziało na nasze pytania w tym zakresie. Pytamy więc praktyków - trenerów z akademii, szkółek, małych i dużych klubów. 

W pierwszych zdaniach wszyscy ten projekt zachwalają - że potrzebny i odpowiadający oczekiwaniom dzieciaków. Jeden z trenerów szacuje, że 1/3 treningów, które przeprowadza się w Polsce, odbywa się na Orliku. Konfrontujemy tę liczbę z innymi trenerami. Ich wyliczenia są podobne. - Te boiska są bardzo potrzebne. Teraz pracuję w dużej warszawskiej akademii "Eskadra", więc mamy swoje zaplecze, ale i tak zdarza nam się trenować na Orliku. Ale gdy byłem trenerem w mniejszej miejscowości, właściwie co czwarty trening mieliśmy na Orliku. Codziennie ćwiczyła tam jakaś grupa - opowiada Bartosz Bobrowski.

Jeśli chodzi o frekwencję i zainteresowanie dzieci i młodzieży piłką nożną, to tendencja od lat jest spadkowa. Na treningi przychodzi coraz mniej osób. - Należy jednak zauważyć, że dotyczy to przede wszystkim juniorów. Wśród najmłodszych frekwencja jest wysoka. Grupy są liczne, a szkółki i akademie działają niemal na każdym osiedlu. Problem pojawia się później, wśród nastolatków. Zaczynają wybierać inne formy spędzania wolnego czasu. Ciągnie ich do komputera i konsoli - mówi Maciej Mateńko, wiceprezes PZPN ds. szkolenia. 

- Dzisiaj dzieciaki są bardzo wymagające. Lubią bawić się i trenować na zadbanych boiskach, na równych murawach. Zwracają na to uwagę. Cenią sobie komfort. Z jednej strony mówimy o spadającej frekwencji, ale z drugiej można się zastanowić, o ile wyraźniej by spadła, gdyby nie Orliki - mówi trener Bobrowski z "Eskadry". - Wątpię, że dzieciakom chciałoby się dzisiaj iść grać na kartofliskach i betonie. Są już przyzwyczajone do pewnego standardu - dodaje inny trener.

Słyszmy też, że Orliki nie rozwiązują wszystkich infrastrukturalnych problemów, bo już 12-letni chłopcy powinni grać po dziewięciu w każdej drużynie. A to wymaga większych boisk niż orlikowe 30m x 62m. - Nawet w Warszawie takich boisk jest jak na lekarstwo. Trzeba jeździć do Sulejówka, Milanówka, Zielonek czy Piaseczna. Jeśli nie byłoby Orlików, z identycznym problemem mierzyliby się młodsi piłkarze. Byłaby katastrofa - opowiada trener z Football Academy.

Co dalej? Co trzeci Orlik oceniony negatywnie. Ministerstwo reaguje - 30 mln zł na remonty 

Niestety, eksperci z platformy TakeTask i Akademii Piłkarskiej "Eskadra" w 2018 r. ocenili, że 13 proc. Orlików nie nadaje się do użytku, bo zagrażają bezpieczeństwu. Najczęściej mają zupełnie wytartą trawę, zniszczone podłoże lub nierówno rozłożony granulat, co może prowadzić do kontuzji. A już co trzeci Orlik uzyskał negatywną ocenę, co znaczy, że można na nim grać, ale przyjemność jest niewielka. Im też przydałby się remont. 

Zdaniem specjalistów z TakeTask, firmy świadczącej badania rynku, część Orlików zbudowano ze słabych materiałów. Boiska budowane w pierwszych latach projektu były o 100 tys. droższe od tych budowanych po 2010 r. Oszczędzano właśnie na materiałach. 2600 boisk wykonało w sumie ponad 350 podmiotów. Nie wszystkie były doświadczone w budowaniu boisk, bo do przetargów stawały też zakłady pogrzebowe i piekarnie. Wygrywały, bo proponowały najniższe ceny, a z reklamacją często nie było się już do kogo zgłosić, bo zdążyły zamknąć działalność. 

Najwięcej kontrowersji budzi granulat, który wypełnia boisko. To te charakterystyczne małe gumki. W 2015 r. publicysta Zbigniew Masternak alarmował, że Orliki wykładane są najtańszym granulatem pochodzącym z recyklingu zużytych opon. Jego ośmioletni syn po grze na takim boisku doznał alergii, a lekarze stwierdzili, że wywołał ją rakotwórczy kadym, który znajduje się właśnie w oponach. Mimo prowadzonych od lat badań toksykolodzy i lekarze twierdzą, że długofalowe skutki grania na murawach zawierających m.in. recyklingowane opony, są trudne do zbadania. Unijni eksperci zagrożenie oceniają jako marginalne, ale dyskusja co jakiś czas się ożywia. Głównie - po kolejnych zatruciach i alergiach.

Trenerzy, z którymi rozmawiamy, zwracają uwagę, że każdy Orlik w okolicy ma swoją renomę. Jeden jest zadbany, bo zarządza nim bogata gmina lub wójt jest bardziej przychylny sportowi, a drugi został oddany szkole, która nie zleca żadnych zabiegów pielęgnacyjnych, więc boisko po paru latach już się rozpada. - Jest taka zasada, że im bliżej szkoły, tym Orlik jest gorszy, bo dzieciaki podczas lekcji nie zawsze mają odpowiednie obuwie i nie zawsze zachowują się w odpowiedni sposób. A zresztą jest ich tyle, że sam przemiał zużywa murawę - mówi jeden z warszawskich trenerów. - Szkoły nie mają pieniędzy na utrzymanie boiska i porządną konserwację, bo koszt takiej usługi to 3-6 tys. zł. Wciąż pokutuje w Polsce przeświadczenie, że sztuczna trawa jest bezobsługowa. Samorządy rozkładają ręce. Dały szkołom boiska, to niech się szkoły martwią. A one tną, na czym się da. Wieczorami włączają tylko połowę jupiterów albo nie udostępniają szatni, więc oszczędzają wodę i prąd - dodaje.

 - Boiska były budowane w latach 2008-2012. Gwarancja na sztuczną trawę wynosiła 60 miesięcy, czyli 5 lat. Ten czas już dawno minął. W pierwszej kolejności należy wymieniać najstarsze nawierzchnie i te najbardziej zużyte. A to kosztuje minimum 300 tys. zł netto. Do tego dochodzą koszty utylizacji starych elementów. Przetargi na wymianę Orlików w różnych regionach kraju są stopniowo ogłaszane, na razie w małej skali - średnio 1-2 razy w miesiącu. Decyzje o wymianie trawy zależą od dyrektorów szkół, lokalnych władz i ogólnej świadomości, że obiekty są w katastrofalnym stanie - tłumaczył Interii Robert Złotnicki z Act Global, jednego z największych producentów sztucznej trawy na świecie. 

Wydawało się, że na systemowe wsparcie nie ma co liczyć. Jeszcze w sierpniu 2017 r. rząd PiS zapewniał, że nie będzie inwestował w sztandarowy projekt Tuska. - Niektóre Orliki nie nadają się do użytku, bo projektowano na kolanie i budowano za szybko. Ale wydawanie milionów złotych z Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej na ogólnopolski program modernizacji byłoby absurdem - mówił były minister sportu Witold Bańka w rozmowie z "Dziennikiem Gazeta Prawna". I pytał, dlaczego resort miałby odpowiadać za błędy popełnione przy budowie Orlików.

Po kilku latach stanowisko rządu się zmieniło. Minister Sportu i Turystyki Kamil Bortniczuk na początku maja 2022 r. ogłosił pilotażową edycję programu modernizacji Orlików, której celem jest poprawa stanu technicznego boisk. Pula pierwszej edycji programu to 30 milionów złotych.

Remonty przyjdą w dobrym momencie. Od zarządców Orlików słyszymy, że frekwencja znacząco wzrosła po lockdownie. Amatorzy futbolu wrócili głodni ruchu i spotkań ze znajomymi. Stęsknili się za piłką. Widzimy grafik na czerwiec jednego z warszawskich Orlików. Do końca miesiąca, w godzinach popołudniowych, zostały raptem trzy wolne bloki. Wszystkie w ostatnim tygodniu. - Pewnie urlopy. Ale jest jeszcze czas, żeby ktoś się zapisał - mówi animator.

- Te 30 milionów to dobry początek. Orliki naprawdę nie mogą zniknąć, bo zostaniemy bez infrastruktury dla najmłodszych. Trzeba schować partyjne podziały i ratować to, co jest. Przecież nawet politycy PiS, uderzając w Tuska, mówili, że Orliki to jedyny projekt, który mu wyszedł. Może ich też połączy piłka? - uśmiecha się jeden z trenerów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.