Ciała zmarłych zniesiono i przykryto płaszczami. "Najobrzydliwszy dzień w mojej karierze"

Kacper Sosnowski
Przed Ukrainą jedno z najtrudniejszych pod względem mentalnym spotkań w historii. Gdy jej piłkarze zagrają o mundial ze Szkocją w Glasgow, wybuchy w Lisiczańsku i innych miastach nie umilkną. Sport wiele razy musiał funkcjonować w cieniu tragedii, czasem nie zdając sobie z niej sprawy, czasem uznając, że tak będzie najlepiej.

Na majowym zgrupowaniu piłkarskiej reprezentacji Ukrainy futbol nie raz schodził na drugi plan. Choćby wtedy, gdy 65-letni selekcjoner Ołeksandr Petrakow opowiadał mediom, że chciał zaciągnąć się do obrony terytorialnej Kijowa. Przeszkodził mu w tym wiek i brak doświadczenia wojskowego. Poproszono go, by zamiast chodzenia z karabinem na ramieniu po stolicy Ukrainy, lepiej wprowadził reprezentację na mundial i dał narodowi trochę radości. Uznał ten argument. 22-letniemu obrońcy reprezentacji Ukrainy Witalijowi Mykołence po przyjechaniu na zgrupowanie zaczęły trząść się ręce. To efekt emocji i spotkania z kolegami, których nie widział od dziewięciu miesięcy. Inny piłkarz Ukrainy Ołeksandr Karawajew przyznał, że między treningami kontaktował się ze swą rodziną, która nie może opuścić okupowanego przez Rosjan Chersonia. Zawodnik upewniał się, że jego najbliżsi mają co jeść i pić. O trudnym pod względem psychologicznym zgrupowaniu Ukraińców na Słowenii szerzej pisaliśmy TU.

Zobacz wideo Ivan zabrał piłkę i uciekł z mamą do Polski. "Syn pyta: mój dom jeszcze stoi?"

Teraz przed trenerem Petrakowem kolejne ważne zadanie. Musi on sprawić, by jego podopieczni 1 czerwca przez 90 lub 120 minut zapomnieli o tym, co dzieje się w ich ojczyźnie i skupili na postawionym celu – pokonaniu Szkocji. Zwycięstwo w tym meczu daje przepustkę do finału baraży, gdzie czeka już Walia. Decydujące o awansie na mundial spotkanie odbędzie się 5 czerwca.

Być może jednak ukraińscy zawodnicy sami czerpać będą siłę z trudnej sytuacji. - Bardzo motywuje nas walka naszych żołnierzy o wolność i niepodległość Ukrainy. Chcemy nieść rodakom radość tym i kolejnymi zwycięstwami. Dlatego zrobimy wszystko, aby dać ludziom w Ukrainie trochę uśmiechu - powiedział obrońca Eduard Sobol, cytowany przez tamtejszą federację.

Połączenie futbolu i wojny nie jest jedyną trudną emocjonalnie sytuacją, z którą muszą mierzyć się sportowcy. Nawet w ostatnim czasie wydarzeń, przy których sport schodził na drugi plan, mieliśmy kilka.

"Umarłem na 5 minut". Dania dokończyła mecz mimo reanimacji Eriksena

Bardzo traumatycznym przeżyciem dla reprezentacji Danii był mecz z Finlandią na Euro 2020 i to, co wydarzyło się pod koniec pierwszej połowy. Christian Eriksen stracił przytomność i upadł na murawę. Spotkanie zostało przerwane, a służby medyczne szybko podjęły reanimację. Z bliska oglądali to zawodnicy Danii, którzy stanęli w kole i zasłaniali akcję ratowniczą. Niektórzy odwracali głowę i mieli łzy w oczach. Po 10 minutach Eriksena zabrano na noszach, został przewieziony do szpitala. Piłkarze zeszli do szatni, a na trybunach odśpiewano hymn Danii. Kapitalnie zachowali się też fińscy kibice. Krzyczeli "Christian", a duńscy odpowiadali "Eriksen". Po jakimś czasie na stadion dotarły pozytywne wieści. Zawodnik, który miał zawał serca, odzyskał przytomność. Rozmawiał nawet przez telefon ze swymi kolegami z drużyny i prosił, by ci od razu dokończyli spotkanie. UEFA też za tym optowała.

Dla Duńczyków to był trudny moment, ale po niemal dwugodzinnej przerwie w końcu wyszli na boisko. Grali słabo, co też można było zrozumieć. Po kilkunastu minutach stracili gola, przegrali 0:1. To był ich najsłabszy mecz na turnieju. Turnieju, w którym jednak zachwycili i doszli aż do półfinału. - Umarłem na 5 minut - komentował potem Eriksen w rozmowie z telewizją DR1. Dziękował wszystkim za pomoc i wsparcie, a kolegom za piękną grę.

Tyle szczęścia co Eriksen nie miał piłkarz Ajaksu Amsterdam Abdelhak Nouri. Ten kilka lat wcześniej podczas sparingowego meczu z Werderem też osunął się na murawę. Musiał być reanimowany i helikopterem przetransportowany do szpitala. Lekarze stwierdzili niewydolność układu krążenia, Nouri przez niemal trzy lata był w śpiączce, obecnie nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Pechowego meczu, podczas którego doszło do tragedii, nie dokończono, ale było to spotkanie towarzyskie.

Wielka koszulka wspierająca Christiana Eriksena rozłożona na stadionie w Baku podczas Euro 2020Wielka koszulka wspierająca Christiana Eriksena rozłożona na stadionie w Baku podczas Euro 2020 Dan Mullan / AP

Kilkadziesiąt ofiar, ale UEFA kazała grać

Sport często stawał też w obliczu tragedii, która działa się obok miejsca rywalizacji, na trybunach lub gdzieś w ich okolicach. Ostatnia tak dramatyczna sytuacja miała miejsce podczas tegorocznego Pucharu Narodów Afryki. W 1/8 finału Komory grały z Kamerunem. Spotkanie w Jaunde chciała zobaczyć zbyt duża liczba kibiców. Przy stadionowych bramach tłum zaczął się tratować. Zginęło osiem osób, a kilkadziesiąt z poważnymi obrażeniami trafiło do szpitala. Spotkanie rozegrano normalnie, gdyż o całej sytuacji większość osób dowiedziała się dopiero po meczu, kiedy informacje w tej sprawie podały władze i media.

Kilka razy jednak sport miał niejako przykryć smutne wydarzenia. W 1985 roku w finale Pucharu Europy Juventus i Liverpool zagrali na Heysel z półtoragodzinnym opóźnieniem. Na przestarzałym i źle zabezpieczonym obiekcie angielscy kibice zaatakowali bowiem włoskich. Ci zaczęli uciekać ze swych sektorów, doszło do paniki, tratowania się. Częściowo zawaliła się trzymetrowa ściana, na którą wspinali się przestraszeni fani. Nie wytrzymały też barierki odgradzające fanów. Służby stadionowe miały problem z opanowaniem sytuacji. Wokół stadionu porobiono punkty medyczne, najbardziej poszkodowanych odwieziono do szpitala. Bilans Heysel był przerażający. Zginęło 39 kibiców, aż 600 zostało rannych. Mecz i tak został rozegrany. Wygrał go Juventus. Michel Platini, cieszył się po jedynym golu, nie zdawał sobie sprawy z tragedii, która miała miejsce. Zawodnicy o ofiarach dowiedzieli się po meczu. Puchar Europy odebrali już w szatni. Sportowych wydarzeń naznaczonych tragedią w latach 70. czy 80. było sporo: Ibrox Park, Karaiskakis, Łużniki, pożar na stadionie Bradford City, Hillsborough, a potem też zawalenie się trybuny w Bastii. Na Korsyce piłkarze nie zdążyli nawet zacząć meczu z Marsylią w półfinale krajowego pucharu. Spotkania nigdy nie rozegrano, a w tamtym sezonie nie wyłoniono też triumfatora całego turnieju.

Wielka koszulka wspierająca Christiana Eriksena rozłożona na stadionie w Baku podczas Euro 2020AP

Uprzątnęli ciała, wznowili grę

Zupełnie inaczej było w 1946 roku w Pucharze Anglii, gdy Bolton Wanderers grało ze Stoke City. W wyniku naporu fanów, przełamania barierek, część kibiców została zadeptana. Mecz przerwano po kilku minutach. Zginęło 36 osób, a ponad 500 zostało rannych. Po tym jak ciała zmarłych zostały zniesione z trybun i ułożone za linią końcową boiska, przykryto je płaszczami. Po godzinie przerwy i "zrobieniu porządku" wznowiono grę. "To był najobrzydliwszy dzień w mojej karierze" - powiedział potem Stanley Matthews, zawodnik Stoke, który wystąpił w tym spotkaniu.

W innych dyscyplinach nawet współcześnie też często zdarzało się, że zawody sportowe rozgrywano mimo różnych tragedii. Czasem rozmyślnie, czasem nie zdając sobie sprawy z tego co się stało. W 1994 roku po wypadku Ayrtona Senny na torze Imola, zawody wstrzymano na godzinę, a Brazylijczyka w ciężkim stanie przewieziono do szpitala. Potem okazało się, że czynności życiowe jego organizmu były podtrzymywane tam sztucznie, a sportowiec nie miał szans na przeżycie, już jak był transportowany na oddział ratunkowy. Zmarł po 4 godzinach od wypadku, po odłączeniu aparatury. W historii Formuły 1 do XXI wieku nie zdarzyło się, by po śmierci kierowcy na torze nie kontynuowano zawodów.

Przez szacunek dla niego jedziemy dalej

Po wypadkach i kraksach, które są też wpisane w naturę żużla, rywalizacja również często idzie własnym tempem. Tak było choćby w 2012 roku w polskiej lidze podczas starcia Sparty Wrocław z Marmą Rzeszów. Po zakończeniu meczu okazało się, że nie udało się uratować Anglika Lee Richardsona, który miał wypadek już na początku meczu i w ciężkim stanie został zabrany do szpitala.

Sportowcy i władze czasem uznają, że dalsza rywalizacja będzie oddaniem hołdu dla ofiary tragedii, czy też wypełnieniem jego woli. Tak też było choćby na 76. Tour de Pologne, podczas którego śmiertelnego wypadku doznał Belg Bjorg Lambrecht. Jego drużyna kontynuowała jazdę. - Przez szacunek dla niego jedziemy dalej. On byłby dumny, że właśnie tak zareagowaliśmy - mówił John Lelangue, dyrektor ekipy zmarłego kolarza.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.