Sporo o Groclinie mówił baner wiszący pośrodku głównej trybuny. Było o wielkich sukcesach: "Groclin Dyskobolia: Mistrz Polski 2002-03 2004-05", ale i o oszustwach, gdy dostrzegło się dopisany malutkim drukiem przedrostek "vice". Bo Groclin mistrzostwa Polski nigdy nie zdobył, dwa razy był za to na drugim miejscu. Ma też krajowy puchar, zwycięstwa z Manchesterem City i Herthą Berlin w Pucharze UEFA i wstydliwą kartę historii w związku z korupcją. Były właściciel, Zbigniew Drzymała, został skazany za kupienie trzech meczów - w tym wygranego w 2005 roku finału Pucharu Polski. Odwołał się od wyroku, sprawa trwa.
Ale ludzie w Grodzisku mówią tak: Dyskobolia była i przed Drzymałą, i po Drzymale. Wielu lubiło ten klimat lokalnego grania, do której przez kilkadziesiąt lat w 15-tysięcznym mieście wszyscy zdążyli się przyzwyczaić i nie podzielali ekstraklasowej obsesji nowego właściciela. Ale on graniem tylko w okolicy się nie zadowalał. Miał wielkie plany. Ambicję i pieniądze też. Dorobił się na produkcji akcesoriów samochodowych: zagłówków, fotelików dziecięcych, później też foteli i tapicerki. "Forbes" umieścił go na 33. miejscu listy najbogatszych Polaków.
Drzymała zawsze sprzedawał romantyczną historię, o tym jak zainteresował się Dyskobolią. Oto na początku lat 90. miał zobaczyć pewną beznadziejnie grającą drużynę w turnieju dla zespołów z niższych lig. Słabi piłkarze, w dodatku w brzydkich strojach. Gdy dowiedział się, że to zespół jego miasteczka, miało mu się zrobić jej żal, więc poszedł do zawodników po którymś z meczów i zaproponował, że jeśli wygrają, to on ich odpowiednio wynagrodzi. I ku zaskoczeniu wszystkich - wygrali, a biznesmen zaczął ich wspomagać drobnymi kwotami. Ale czy Drzymała mógł nie znać klubu założonego w 1922 roku, z charakterystycznym dyskobolem w herbie? Wątpliwe. Łatwiej uwierzyć w to, że widział, jak Jacek Rutkowski inwestuje w Amicę Wronki, w sportowym biznesie dostrzegł promocyjny potencjał i chciał być jego częścią.
I tak w 1993 roku zaczęła się niesłychana, trwająca ponad dekadę, historia klubu z małej mieściny, który na swoim kameralnym, ale bardzo nowoczesnym stadionie, witał gości z Manchesteru czy Berlina i rzucał wyzwanie najlepszym polskim zespołom. Po pięciu latach napędzana pieniędzmi Drzymały Dyskobolia awansowała do najwyższej ligi. Na ile sportowo? O to zapytał właściciela Groclinu dziennikarz "Gazety Wyborczej", Wojciech Staszewski. - Czy Groclin kupował mecze? - Nie był ani lepszy, ani gorszy od innych zespołów, które w tamtych czasach grały w pierwszej lidze. Natomiast od momentu, kiedy weszła w życie ustawa o odpowiedzialności karnej za korupcję, Groclin meczów nie kupował - odpowiedział Drzymała bez większego skrępowania. A że przed wejściem ustawy można było wszystko i każdy kupował mecze, to i wstydzić się, jego zdaniem, nie ma czego. Już wtedy jednak kupowania meczów zabraniały przepisy PZPN.
Zresztą, w Drzymale zamykało się wiele najgorszych cech przypisywanych właścicielom klubów piłkarskich: że wtrącał się trenerom do taktyki - dzwonił w przerwie, a osobiście fatygował się do szatni po meczach, że kupował piłkarzy, bo takie miał widzimisię, że był chorobliwie ambitny. Do tego stopnia, że wielkim ryzykiem było pokonanie go na korcie tenisowym. I najgorsze: że każde miejsce było według niego dobre, by kupić mecz. Na przełomie wieków przed przyklejonym do stadionu hotelem wbił tabliczkę: "Nowa wizja sportu na nowe tysiąclecie". Była to wizja pełna gwiazd i uznanych trenerów. W Groclinie grali Sebastian Mila, Andrzej Niedzielan, Grzegorz Rasiak, Tomasz Wieszczycki, Radosław Sobolewski, Ivica Kriżanac. Trenowali ich Bogusław Kaczmarek, Maciej Skorża, Jacek Zieliński i Duszan Radolski. Doskonały ośrodek treningowy otoczony był polami. Dyskotek i innych pokus nie było, więc piłkarze nie mieli wyjścia i skupiali się tylko na trenowaniu.
Drzymała tłumaczył, że w futbolu szuka przede wszystkim emocji. Kochał rywalizować, a dzięki inwestycji w klub piłkarski mógł to robić co tydzień. Ambicje miał wielkie. Gdy eksperci mówili, że będzie walczył o utrzymanie, kończył w czubie tabeli. Gdy mówili, że za chwilę odpadnie w Pucharze UEFA, on przechodził przed kolejne rundy i eliminował znacznie bogatsze zespoły.
Był 2003 rok, gdy Dyskobolia po raz pierwszy awansowała do Pucharu UEFA. Jej pierwszym poważnym rywalem była Hertha Berlin. 0:0 na wyjeździe, 1:0 u siebie i to Polacy grali dalej. Trafili na Manchester City, który nie był wtedy tak znakomitym zespołem jak dziś, nie wydawał tak wielkich pieniędzy na transfery, ale i tak - przy bardzo skromnym w europejskiej skali Groclinie - był zespołem z innej rzeczywistości. Wrażenie robił nowy City of Manchester Stadium, przechrzczony lata później na Etihad. Dyskobolia miała kupionego za niespełna 350 tysięcy funtów Andrzeja Niedzielana, a Manchester w dwa okienka wydał na transfery 55 milionów i zgarnął do tego za darmo Stevena McManamana i Davida Seamana. Gdy wielkie angielskie gwiazdy przyjechały do Grodziska Wielkopolskiego były pod wrażeniem kameralnego stadioniku. Wzięły go jednak za obiekt treningowy, a później zaczęły pytać, gdzie jest ten właściwy stadion, na którym następnego dnia mają zagrać mecz. Ponoć wielu angielskich kibiców w ogóle nie zobaczyło tego spotkania. Przylatywali do Poznania, łapali taksówki i prosili o podwózkę do Grodziska. A cwani kierowcy jechali, jechali, jechali… 300 kilometrów do Grodziska Mazowieckiego.
W Grodzisku Wielkopolskim skończyło się bezbramkowym remisem, a mecz w Manchesterze przeszedł do historii polskiej piłki. Oto pojawiła się drużyna, która skazywana na porażkę, na przytłaczająco wielkim stadionie, potrafiła odpowiedzieć na gola Nicolasa Anelki. Na 1:1 z rzutu wolnego wyrównał Sebastian Mila. - Jeśli chciałeś wykorzystywać stałe fragmenty, to musiałeś pokazać na treningach, że się do tego nadajesz, a proszenie o to w trakcie meczu nie wchodziło w rachubę. Pamiętam doskonale, że ćwiczyliśmy z Tomkiem Wieszczyckim rzuty wolne z obu stron, motywując się naszą rywalizacją. Hierarchia była jasna i nie śmiałbym nawet powiedzieć wtedy do niego, by oddał mi piłkę. Sam zadecydował, że to ja powinienem kopnąć piłkę w tamtym momencie. Nigdy nie zapomnę zdania, które do mnie powiedział. Gdy Seaman ustawiał mur i mieliśmy chwilę na naradę, Tomek stwierdził: "Ty uderzysz ten rzut wolny. Gdybym teraz strzelił gola, nic w moim życiu by się już nie zmieniło. Jeśli ty to zrobisz, odmienisz swoje". Co było dalej, wszyscy pamiętają - opowiadał w wywiadzie dla TVP Sport.
Maciej Iwański zaczynał wtedy komentować mecze w telewizji. Wspomina powrót czarterowym samolotem do Poznania: - Jeden z piłkarzy w trakcie lotu powiedział do reszty: "Co chłopaki, podobało się jak kozacy w piłkę grają?". Podobało się wszystkim, bo tamta drużyna umiała grać i udowodniła, że najpierw liczą się upór, ambicja i konsekwencja, a o całej reszcie można rozmawiać później.
Piękna pucharowa przygoda skończyła się w kolejnej rundzie. W dwumeczu z Girondins Bordeaux Groclin przegrał aż 1:5. Wciąż odnosił jednak sukcesy w kraju: wicemistrzostwo i Puchar Polski w kolejnym sezonie (odebrany w 2020 r. decyzją PZPN w związku z korupcją), następny Puchar w 2007 roku i dwa - mniej znaczące - Puchary Ligi Polskiej.
Klub wydawał się mieć solidne fundamenty, był bezpieczny finansowo, ale w całości zależał od Groclinu, więc gdy w 2008 roku przyszedł gospodarczy kryzys, który mocno odczuła również branża motoryzacyjna, oznaczało to koniec wielkiej piłki w Grodzisku. Drzymale wcale nie znudził się futbol, ale okoliczności zmusiły go do pożegnania. Inwestował akurat na Ukrainie, a spanikowane kryzysem banki zaczęły domagać się spłaty zaciągniętych kredytów. Poza tym doszedł do ściany. Uznał, że w małym miasteczku nie da się już robić wielkiej piłki, jak jeszcze kilka lat temu. Z myślą o Euro we Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu i Warszawie powstawały wielkie stadiony. Tam byli kibice, sponsorzy i zyski z dnia meczowego. U niego, w Grodzisku, frekwencja regularnie spadała. Na meczach pojawiało się po dwa tysiące kibiców.
- Ludzie w Grodzisku byli trochę przytłoczeni najwyższym poziomem rozgrywkowym. Nie byli przyzwyczajeni do wielkich gwiazd w ich małym mieście. Tęsknili za czymś bardziej swojskim, co zresztą pokazywały mecze rezerw Groclinu, które grały w czwartej lidze i miały zbliżoną frekwencję na meczach jak pierwszy zespół - mówi Filip Groszczyk, prezes Naszej Dyskobolii, która jest spadkobierczynią dawnej Dyskobolii.
Drzymała dogadywał połączenie się ze Śląskiem Wrocław, by ten na licencji Groclinu Dyskobolii mógł grać w ekstraklasie. Doszło nawet do podpisania przedwstępnej umowy z Rafałem Dutkiewiczem, prezydentem Wrocławia, ale Drzymałę ostatecznie pogonili kibice Śląska. Tak samo było w Szczecinie, gdzie biznesmen próbował w podobny sposób dogadać się z Pogonią. Wreszcie, zniecierpliwiony, za 20 milionów złotych sprzedał akcje klubu Józefowi Wojciechowskiemu, dzięki czemu jego Polonia Warszawa na licencji Groclinu mogła grać w najwyższej lidze. Tak Drzymała zniknął z piłki, a Dyskobolia z zawodowych lig. - Czasy się zmieniają. Wszystko ma swój koniec - pożegnał się biznesmen.
Później przypominał o sobie kibicom albo głośnymi wywiadami, albo kolejnymi rozprawami w Sądzie Rejonowym w Gorzowie Wielkopolskim w sprawie kupionych przez niego meczów. Wrocławska prokuratura postawiła mu zarzuty dotyczące trzech spotkań:
Sprawa toczyła się od maja 2018 r. do grudnia 2020 r., kiedy Drzymała został skazany na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na rok i 80 tys. zł grzywny. Oskarżony musiał też zapłacić 10 tys. zł kosztów i opłat sądowych. Były właściciel Groclinu odwołał się od wyroku. Od początku nie przyznawał się do winy. - Mój zespół był na poziomie europejskim - czy on potrzebował wsparcia w meczach z zespołami pętającymi się w naszej lidze? - tłumaczył w wywiadzie dla Onetu.
W kolejnych latach utworzony w 2008 roku Klub Sportowy Dyskobolia rywalizował w lokalnych ligach - od czwartej po A-klasę, aż upadł w 2015 roku. Przez półtora roku w Grodzisku Wielkopolskim nie było klubu. Dopiero w 2017 powstała Nasza Dyskobolia. - Czujemy się kontynuatorami tego, co trwa już sto lat. Okres Groclinu to tylko mały wycinek tej historii, który przełożył się na rozpoznawalność naszego klubu - mówi Groszczyk, prezes Naszej Dyskobolii.
Jeszcze dwa lata temu klub chciał obchodzić setne urodziny, mając prawo do używania historycznej nazwy "Dyskobolia", nad którą związku z zadłużeniem czuwał kurator. Ale na razie nie udało się do tego doprowadzić. Klub występuje w V lidze jako "Nasza Dyskobolia" i zajmuje miejsce w połowie tabeli.
- Paradoks tej sytuacji polega na tym, że jako stowarzyszenie KS Nasza Dyskobolia moglibyśmy wystawić do rozgrywek drużyny o nazwie Dyskobolia Grodzisk. Herby, których używamy (standardowy oraz okolicznościowy z okazji stulecia) są wykonane przez nas, na nasze zlecenie i powinny niedługo zostać naszymi znakami zastrzeżonymi. Zastrzeżenie nazwy też jest sprawą otwartą, ale nie możemy i nie chcemy w żaden sposób zagarniać całego, nazwijmy to ładnie, dziedzictwa. Pod nazwą "Dyskobolia" biorą także udział w rozgrywkach dzieciaki z Uczniowskiego Klubu Sportowego "Dyskobolia" i byłoby to z naszej strony mało eleganckie. Niemniej - przymierzamy się do tego, aby otrzymać coś w rodzaju społecznego przyzwolenia na wystąpienie w rozgrywkach jako Dyskobolia Grodzisk. Myślę, że zorganizowanie pełnych obchodów stulecia klubu pomoże nam ostatecznie udowodnić, że zasługujemy na to, by mienić się historyczną nazwą - zdradza Groszczyk.
- Stulecie hucznie rozpoczęło się wraz z hukiem petard i blaskiem rac naszych kibiców 30 kwietnia. W ciągu roku planujemy jeszcze wydanie okolicznościowego albumu i stworzenie kilku murali. Jesienią chcemy zorganizować coś w rodzaju gali, gdzie nagrodzimy i uhonorujemy zasłużonych klubowi ludzi - mówi prezes.
"Gazeta Wyborcza" pisała, że jeszcze kilka lat temu niektórzy rywale podchodzili do meczów w Grodzisku w wyjątkowy sposób. Gdy wygrywali z Naszą Dyskobolią, świętowali, jakby właśnie pokonali drużynę, która ograła wielki Manchester City. - Trochę się już to unormowało i przeciwnicy w większości skupiają się na piłce, a nie nogach naszych chłopaków. Wydaje mi się, że wyjątkowe traktowanie meczów z nami wynika z tego, że wielu naszych rywali myśli, że dysponujemy nie wiadomo jakimi pieniędzmi. Nieskromnie powiem, że na tle wielu rywali udaje nam się trochę inaczej prowadzić chociażby komunikację w internecie. Często promujemy np. naszych partnerów i współpracę z nimi, co rzeczywiście może budować takie przeświadczenie. Niestety, na ten moment jeszcze nie ma u nas złotych żyrandoli - uśmiecha się Groszczyk.
W klubie trzymają się zasady, której przestrzega też Athletic. W Naszej Dyskoboli grają niemal wyłącznie zawodnicy mający coś wspólnego z Grodziskiem. - Athletic był naszą inspiracją, ale widzieliśmy też, jak wyglądał klub, gdy po spadku z ekstraklasy grali w nim zawodnicy nie mający z Grodziskiem nic wspólnego. Przyjeżdżali, grali, zarabiali pieniądze i specjalnie im nie zależało. Przez to brakowało później na inne wydatki i stąd wziął się też dług. Od kilku lat chcemy, by grodziszczanie grali dla grodziszczan - deklaruje prezes. - Obecnie spoza granic Grodziska mamy tylko dwóch zawodników, ale i tak maja powiązania z miastem. Jest też silna grupa z Ptaszkowa pod Grodziskiem, ale pieszczotliwie można nazwać to najdalej wysuniętą na wschód częścią Grodziska - opowiada prezes.
- Niestety, obawiam się, że zmuszeni będziemy lekko nagiąć rzeczywistość, bo bardzo trudno złożyć kadrę z samych grodziszczan. Taka możliwość trafia się dość rzadko. Starzeje nam się kadra, czasami, mimo wielkiej pasji do sportu i oddania klubowi, pojawia się proza życia. Chłopacy muszą zarabiać, a klub nie jest na takim etapie, by finansowo zrekompensować im czas poświęcony na grę. Ale osobiście nie widzę możliwości, by na tym etapie werbować na siłę zawodników, którzy z Grodziskiem i Dyskobolią nie mają nic wspólnego, byle na siłę osiągać lepsze rezultaty. Nie przyłożę do tego ręki. Chcemy budować u podstaw i rozwijać akademię, która w tej chwili jest jeszcze bardzo skromna. Odważnie powiem, że w perspektywie pięciu lat marzy nam się, żeby drużyna seniorska zagrała na poziomie III ligi, a żadna z młodzieżowych nie grała poniżej lig wojewódzkich. Niestety mam ten problem, że często odwagę mylę z głupotą - przyznaje Groszczyk.