- Nie czuję złości, raczej nienawiść. Rosyjscy żołnierze myślą, że jesteśmy narodem drugiej kategorii. Sam dorastałem i mieszkałem w Związku Radzieckim. Kilka miesięcy temu nie wyobrażałem sobie, żeby ludzie, których uważałem za naszych braci, z którymi spałem i jadłem, mogli nas teraz zabijać - mówił Ołeksandr Petrakow. Petrakow to od 2021 roku selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Ukrainy. Słowa te wypowiedział na spotkaniu z dziennikarzami przed meczem swego kraju ze Szkocją. Ukraina niemal od początku maja szykuje się do barażowego półfinału o udział w mistrzostwach świata w Katarze, ale pytania o składy, taktykę, kontuzje i formę zespołu często schodzą na drugi plan. Pod względem psychologicznym i emocjonalnym 1 czerwca Ukrainę, ale też ich rywali, czeka jeden z trudniejszych meczów.
Zgrupowanie kadry zamiast obrony terytorialnej
To spotkanie miało być rozegrane pod koniec marca, ale w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę - w którą Petrakow do końca nie mógł, czy też nie chciał uwierzyć - zostało przeniesione na czerwiec. UEFA być może liczyła, że zbrojny konflikt do tego czasu uda się zakończyć, a jeśli nie to miała nadzieję, że Ukraińcom uda się złożyć reprezentację, która będzie chciała i mogła powalczyć o mundial na boisku. Tak też się stało. Od drugiego tygodnia maja Ukraińscy piłkarze stacjonują w ośrodku treningowym Słowenii, która gości ich na swoich obiektach i próbują przygotowywać się do barażowego spotkania. Przygotowują się i fizycznie i mentalnie. Emocji jest sporo. Przecież niektórzy zamiast korków piłki i gwizdka biegaliby teraz z karabinami. Gdy wybuchła wojna, nawet 65-letni trener Petrakow chciał zaciągnąć się do obrony terytorialnej Kijowa.
- Byłoby źle, gdybym uciekł z miasta, w którym się urodziłem. Dowodzący powiedzieli mi jednak, że jestem za stary i brak mi wyszkolenia wojskowego. Dodali, że więcej pożytku będzie ze mnie, jak wprowadzę Ukrainę na mistrzostwa świata. Teraz coraz bardziej czuję tę odpowiedzialność - lekko uśmiechał się selekcjoner. Dodał, że wraz z odpowiedzialnością spadają jednak jakiekolwiek obawy przed tym spotkaniem. - Przecież wielu naszych kibiców walczy teraz w armii ukraińskiej. Po pociskach, rakietach i bombach czego my mielibyśmy się tu bać? - pytał retorycznie. Fale emocji w ekipie Ukrainy widać nie tylko po nim.
- Jak tu przyjechałem i zobaczyłem chłopaków, trzęsły mi się ręce - wyznał portalowi Football24.ue 22-letni obrońca reprezentacji Ukrainy Witalij Mykołenko. - Ogromnie cieszyłem, że wszystkich widzę - dodał niedawny gracz Dynama Kijów, który w zimę przeniósł się do Evertonu. Ze swymi ukraińskimi kolegami on akurat ostatni raz widział się we wrześniu, bo w listopadowym zgrupowaniu nie brał udziału przez kontuzję. Mykołenko na kadrze rozmawiał ze swym niedawnym kolegą z Dynama, obrońcą Ołeksandrem Karawajewem. Ten między piłkarskimi zajęciami ma o czym rozmyślać. Jego rodzina nie może opuścić okupowanego przez Rosjan Chersonia.
- Cały czas piszemy do siebie SMS-y. Wiem, że przynajmniej mają jedzenie i wodę. Próbowałem wysłać im lekarstwa, ale słyszałem, że Rosjanie skonfiskowaliby wszystko, co wartościowe - opowiadał mediom. Na kadrze praktycznie nie było dnia bez wojennych tematów. No, chyba że wtedy, gdy zgrupowanie na chwilę przerwano. Trener Pietrow dał piłkarzom jeden wolny weekend. Zasugerował, by pojechali zobaczyć się ze swymi żonami. Uznał, że tak będzie dla wszystkich najlepiej.
Bez żadnego meczu z reprezentacją. Zagrali sami ze sobą
Futbol na zgrupowaniu Ukrainy jest zatem gdzieś obok tematu rosyjskiej okupacji, rodzinnych dramatów, strachu o bliskich i sprawdzaniu kolejnych informacji z frontu. Niezwykłość i trudność tego zgrupowania polega też na tym, że przez cztery tygodnie zawodnicy trenowali, ale nie mieli sposobności rozegrać żadnego międzypaństwowego meczu z inną reprezentacją. W maju dla potencjalnych rywali nie było bowiem reprezentacyjnych terminów. Ukraińcy posiłkowali się zatem konfrontacjami z drużynami klubowymi. Pokonali niemiecką Borussię Moenchengladbach (2:1), włoskie Empoli (3:1) i zremisowali z chorwacką Rijeką (1:1). 26 maja udało im się umówić mecz z reprezentacją Konga, tyle że też były z nim problemy. W ostatnim momencie mecz odwołano. Prawdopodobnie coś nie pasowało ekipie z Afryki, ale spotkania nie chciały w Belgii zorganizować też władze Brukseli - tłumaczyły się brakiem możliwości odpowiedniego zabezpieczania spotkania. W Belgii mieszka teraz wielu uchodźców z Ukrainy, a także wielu kongijskich migrantów. Zgody na mecz nie było. Ukrainie z pomocą chciała pospieszyć Litwa. Zaprosiła żółto-niebieską ekipę do siebie, ale Ukraińcy podziękowali, bo nie chcieli grać na sztucznej murawie. Mecz proponował im również Malta, ale mogła grać w zbyt późnym terminie. Ostatecznie Petrakow podzielił wszystkich swoich piłkarzy na dwie grupy i Ukraina przed meczem ze Szkocją zagrała sparing... sama z sobą.
- W opcji była jeszcze Wenezuela, ale zdecydowałem, że lepiej będzie zrobić grę, w której niemal wszyscy nasi zawodnicy dostaną po 90 minut. To byłoby przecież niemożliwe w żadnym meczu kontrolnym - robił dobrą minę do dziwnej sytuacji Petrakow. A może rzeczywiście uznał to za optymalne rozwiązanie? Tym bardziej że z dłuższego czasu spędzonego przez zawodników w piłkarskiej bazie skorzystały też... ukraińskie dzieci. Na jeden z treningów reprezentacji przybyło ich około 150. Wszystkie musiały oczywiście opuścić swój kraj z powodu rosyjskiej inwazji. Na Słowenii mieszkają w jednym z ośrodków dla uchodźców. To spotkanie to miał być ważny czas i dla dzieci i dla piłkarzy, kolejna odskocznia od smutnej codzienności.
- Wiemy, że chcecie wrócić do domu, ale na Ukrainie nadal jest niebezpiecznie, zwłaszcza dla dzieci i kobiet. Dlatego życzę wam cierpliwości - mówił trener Petrakow na spotkaniu z najmłodszymi. - Wierzymy w nasze siły zbrojne, które przywrócą pokój na naszej ziemi. Zagramy dla was w Glasgow i mogę was zapewnić - chłopaki zrobią wszystko, aby dostać się na mistrzostwa świata - mówił, gdy piłkarze wręczali dzieciakom koszulki, składali autografy i pozowali do zdjęć.
Kapitan Szkotów też chciałby Ukrainę na mistrzostwach
Trener szkockiej drużyny Steve Clarke na spotkaniu z brytyjskimi dziennikarzami też odniósł się do meczowej otoczki. Prosił, aby nie mieszać wojny z piłką nożną.
- Wojna w Ukrainie? Nie wpłynie na grę. To jest mecz piłki nożnej. Wszyscy w Europie okazywali wielką solidarność z Ukrainą. My zagraliśmy mecz z Polską, w którym zebraliśmy dla nich niezłą sumę pieniędzy. Wiemy, że sytuacja w ich kraju jest okropna. Ale to jest mecz piłki nożnej. Oni chcą wygrać i my chcemy wygrać - przypominał.
Trudno jednak nie odczuć, że spotkanie 1 czerwca będzie czymś więcej niż meczem. Być może trochę tak jak tegoroczna Eurowizja dla niektórych była czymś więcej niż tylko konkursem muzycznym. Nawet kapitan Szkotów Andrew Robertson przyznał, że sam chciał, aby Ukraina wzięła udział w mistrzostwach świata.
- Z pewnością wszyscy na świecie chcą, aby Ukraina wygrała. Gdyby oni mieli innego przeciwnika, to też chciałbym, żeby w tym barażowym meczu wygrali. Ale niestety grają z nami - powiedział Robertson. - Patrzymy na tę wojnę i widzimy, jakie jest to straszne. Nie możemy tego zignorować, ale musimy odwrócić na chwilę od tego uwagę. Będziemy z Ukraińcami przed meczem i po meczu, ale przez te 90 czy 120 minut musimy być gotowi do walki o swoje marzenia. Jako sportowcy chcemy bowiem zagrać w mistrzostwach świata - oznajmił BBC. Dodał, że liczy na wsparcie swoich kibiców na stadionie Hampden (mecz jest w Glasgow). Tyle że kibice Szkocji też będą w pewien sposób wspierać... Ukrainę. Mają pomóc gościom w śpiewaniu hymnu ukraińskiego. Na stadionie dostaną kartki z jego transkrypcją lub będą mogli spojrzeć na tekst w specjalnej aplikacji. Na stadionie ma być też sporo flag Ukrainy.
Spotkanie w Glasgow zaplanowano na środę na godz. 20:45. Zwycięzca spotkania stanie do walki z Walią. Wygrany tego drugiego meczu otrzyma prawo gry na mistrzostwa świata, które odbędą się od 21 listopada do 18 grudnia w Katarze.