• Link został skopiowany

"Krzysztof, ty nie dajesz rady zawiązać sobie buta". Nieuleczalna choroba zamiast transferu do Bayernu

Kacper Sosnowski
Był pierwszym Polakiem w lidze brazylijskiej, podbijał Bundesligę z VfL Wolfsburg, w końcu zgłosił się po niego Bayern. Na piłkarski szczyt wspiąć się nie było mu jednak dane. Przeszkodził mu ALS. Najpierw nie pozwolił wiązać butów, potem skazał na inwalidzki wózek, a na końcu zabrał mowę i wstrzymał oddech. 26 maja 2023 r. minęło 18 lat od śmierci Krzysztofa Nowaka, "numeru 10 serc Wolfsburga".
Krzysztof Nowak
Kuba Atys, AG

To jest zaktualizowana wersja tekstu z 26 maja 2021 roku, dostępnego TU.

Jego 83., i, jak się okazało, ostatni mecz w Bundeslidze trwał tylko kilkanaście minut. 10 lutego 2001 r. Nowak wszedł na samą końcówkę starcia z Herthą. Serce chciało, ale organizm już nie dawał rady. Organizm, który od kilku lat wzbudzał podziw u kolegów i kibiców, który zawsze stawiał go na klubowym podium w badaniach wydolnościowych, który nigdy nie chorował i nie był podatny na kontuzje. A nawet jak przytrafiło mu się złamanie piątej kości śródstopia, to gdy założył specjalną wkładkę i dwa numery większe buty, mógł grać, jak gdyby nigdy nic. Aż przyszedł ALS.

Zobacz wideo Borek: Lewandowski chyba dojrzał do tego, by zmienić otoczenie

"Coś jest nie tak, ty nie dajesz rady zawiązać sobie buta"

Jeszcze tydzień przed meczem z Herthą, w starciu z Bayernem Monachium, Nowak zagrał niemal godzinę, ale przyznawał, że był słaby, schodził z boiska na miękkich nogach. Czerwona lampka i tak paliła się już od kilku miesięcy, kiedy na treningach pojawiał się jako ostatni. Pobyt w szatni coraz bardziej wydłużało mu wiązanie butów. W końcu nawet i ta prosta czynność stała się niemożliwa. Nowakowi z korkami zaczęli pomagać inni, w tym kierownik drużyny. Zaczęło się również szukanie przyczyn i zastanawianie, dlaczego końcówki palców odmawiają Nowakowi posłuszeństwa? Jakby były przemarznięte, wręcz odmrożone, a przecież nie były.

 - Trudno mu to było zdefiniować, ale Krzysztof czuł, że dzieje się coś niedobrego - mówi Sport.pl Piotr Tyszkiewicz, były piłkarz, obecnie piłkarski menedżer, od czasów wspólnej gry w Sokole Pniewy przyjaciel Nowaka. - Krzysztof od początku odsuwał od siebie złe myśli. Podchodził do wszystkiego jak profesjonalny sportowiec, był gotowy do ekstremalnych poświęceń i kolejnych zajęć. Osobą, która dała mu impuls do wnikliwych badań, był trener drużyny Wolfgang Wolf. Powiedział: "Krzysztof, coś jest nie tak, ty nie dajesz rady zawiązać sobie buta. Musisz się porządnie zbadać" - wspomina Tyszkiewicz.

- To, że coś było nie tak, zauważyłem podczas naszych powitań - dodaje z kolei Andrzej Juskowiak, który z Nowakiem grał zarówno w Wolfsburgu, jak i w reprezentacji Polski. - On zawsze mocno ściskał dłoń. Zwracał na to uwagę. W którymś momencie przy podawaniu ręki sam nie zaginał jednak kciuka. To były pierwsze symptomy choroby - dodaje napastnik. Juskowiak wspomina, że Nowak, od zawsze okaz zdrowia, wtedy częściej łapał też przeziębienia i infekcje dróg oddechowych. Zimowy obóz VfL kończył z anginą.

- Przez jakiś czas to w klubie była tajemnica. Większość nie wiedziała, co się dzieje. Na początku o tym, jak jest to poważne, nie wiedział nawet on sam. Jego ówczesne starania i wyjścia na treningi czy mecze to były próby powrotu do normalności, ale choroba nie odpuszczała - mówi Juskowiak.

Diagnoza zabrała chwilę. I stała się wyrokiem. Nie tylko dla Nowaka-piłkarza, lecz także męża i ojca dwójki dzieci. ALS, czyli stwardnienie zanikowe boczne, to choroba, która u młodych ludzi zdarza się raz na trzy i pół miliona. Prowadzi do wybiórczego uszkodzenia obwodowego i ośrodkowego neuronu ruchowego - tak brzmi suchy opis wyroku. W praktyce - u chorego najpierw zwykle zanikają mięśnie nóg i rąk, potem kolejne partie mięśniowe ciała, a na końcu "wyłączają się" mięśnie oddechowe. To prowadzi do śmierci. Na ALS nie ma lekarstwa.

Chciał go Bayern. Przyleciał dla niego, a nie po niego

- To spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Mówimy o reprezentancie Polski, który poradził sobie w Brazylii i grał w dobrym klubie Bundesligi - mówi Tyszkiewicz. Wspomina, że wraz z Mariuszem Piekarskim przecierał piłkarski szlak w kraju kawy. Mógł wejść na szczyt i niemiecki top. Interesowały się nim ekipy z Dortmundu i Monachium.

- Teraz to normalne, kiedyś to był ewenement. Krzysztof miał tak dużą ambicję i potrafił się tak sprofilować, że zawsze mierzył najwyżej. Chciał grać w Barcelonie, a droga do niej prowadziła przez Bayern. Kiedy przychodził do Wolfsburga, w jednym z wywiadów ogłosił, że jego celem jest gra w europejskich pucharach. Śmiano się z tego, bo VfL był wówczas beniaminkiem. Wyszło na Krzysztofa. Te europejskie puchary przyszły szybko. Krzysztof jednak mówił o nich jeszcze, jak nikomu się nawet nie śniły - opisuje Tyszkiewicz.

Zresztą Bayern w końcu przyleciał do Wolfsburga dla Nowaka. 20 stycznia 2003 r. zjawił się, by zagrać charytatywny mecz, z którego pieniądze poszły na założoną przez Wolfsburg fundację pomagającą chorym na okrutną chorobę. Wcześniej działacze VfL przedłużyli kontrakt z Nowakiem. Wiedzieli, że na boisko już nigdy nie wyjdzie, ale to był gest i forma wsparcia. Do końca wspierali go finansowo, nawet na sekundę nie pozostawili samemu sobie. Uli Hoenees, prezes Bayernu, który kilka miesięcy wcześniej chciał sprowadzić Polaka do Monachium, też stawił się na benefisie. Chciał dodać otuchy. Oliver Kahn klepał go po ramieniu, a Nowak się uśmiechał. Zarówno przed meczem, kiedy na wózku wwieziono go na środek boiska, jak i po spotkaniu, gdy jego koledzy wygrali z Bawarczykami 1:0.

- Jego oczy mówiły dużo. To były oczy mądrego człowieka. Ten benefis był przez niego perfekcyjnie zaplanowany. Mecz miał specjalny wymiar, byli jego przyjaciele, znajomi. On to traktował jak święto. Tak, to był jego dzień! - wspomina Tyszkiewicz, który do dziś ma w swoim gabinecie zdjęcie uśmiechniętego kolegi w towarzystwie gwiazd niemieckiej piłki.

Miejscówka tuż przy boisku

Z upływem czasu nawet uśmiech sprawiał jednak Nowakowi coraz więcej problemów. Wciąż jednak był zapraszany na treningi i na mecze, przed którymi czasem motywował piłkarzy. Ponoć pewnego dnia, gdy nie miał już siły poruszać się na wózku, samochodem zawieziono go pod samą płytę boiska, tam, gdzie zwykle stoją karetki. Mecz oglądał zza szyby auta, z rogu stadionu.

- Opieka klubu i ciągła pomoc rodzinie w tak trudnej sytuacji to jest niespotykana rzecz. Piękna historia, godna do naśladowania przez inne kluby. Oczywiście do takiej pomocy trzeba mieć zaplecze finansowe, ale niewątpliwie wszystko, co działo się podczas choroby wokół Krzysztofa, było pozytywnym aspektem tej smutnej sytuacji - opisuje Juskowiak. Podkreśla, że Nowak na to wszystko absolutnie zasługiwał.

- On zawsze starał się z siebie dawać więcej, był przykładem solidnej pracy. Momentami w tej solidności miał bardziej niemiecki charakter niż Niemcy. Takich ludzi cenili. Myślę, że przy tym wszystkim Krzyśkowi w ostatniej fazie choroby, gdy już zależał od innych, musiało być cholernie ciężko - mówi Juskowiak.

Chociaż Nowak wraz z żoną Beatą przemierzył dziesiątki tysięcy kilometrów, odbył niezliczone konsultacje medyczne w Niemczech, Holandii, Stanach Zjednoczonych, w pewnym momencie stwierdził, że czas, którego miał coraz mniej, woli spędzać z rodziną. Tak też robił. Wraz z dziećmi odwiedził Disneyland, zapraszał do domu znajomych, korzystał z tego, że jeszcze może z nimi pogawędzić i się pośmiać.

Mrugnięcie okiem i "dziesiątka naszych serc"

- Mąż nigdy nie skarżył się, że go coś boli, a przecież musiał odczuwać ten ból. Nie chciał mi mówić, że cierpi - mówiła pani Beata w rozmowie z Onetem. - Zresztą pod koniec samo mówienie sprawiało mu duży problem, musiał się napracować, by wypowiedzieć kilka słów. W końcu przeszliśmy na system, że ma tylko potwierdzać moje słowa lub zaprzeczać przez mruganie oczami - opisywała.

Gdy pewnego razu zaczęły się problemy z oddychaniem, wezwała karetkę. W szpitalu położono go na oddziale intensywnej terapii. Sprawę pogarszało zapalenie płuc. Nowak nie chciał aparatu tlenowego i sztucznego utrzymywania przy życiu. Co by to dało? Zmarł w dzień matki, 26 maja 2005 r., po niemal pięciu latach choroby. Pochowano go w Wolfsburgu, jego mieście, w którym kibice i działacze pamiętają o nim do dziś.

Na meczach VfL spiker, podając składy, standardowo wyczytuje też "dziesiątkę naszych serc" - bo tak określany jest tu Polak. Publiczność skanduje jego nazwisko. Żona Beata ciągle pracuje w klubowym sklepiku, mówi o rodzinnej atmosferze i nieustannym wsparciu działaczy. W klubowym muzeum jest sporo zdjęć Nowaka. VfL ma nawet klubową kapliczkę nazwaną jego imieniem. Klub ciągle prowadzi też fundację im. Krzysztofa Nowaka i do dziś pomaga chorym na ALS. Do fundacji zgłaszają się osoby z całej Europy.

 - Ten do tej pory wyrażany szacunek kibiców i pamięć całego Wolfsburga o byłym graczu i jego rodzinie świadczy też o Krzysztofie. W tej chwili naszym ambasadorem w Niemczech jest Robert Lewandowski, ale okazuje się, że nie trzeba strzelić 41 goli w sezonie, aby szacunek w niemieckim klubie zyskać. W tej całej tragicznej historii ta przypominana przez wszystkich "dziesiątka serc" jest piękna - mówi Tyszkiewicz. Zapewnia, że 26 maja na Cmentarzu Leśnym w Wolfsburgu, gdzie spoczywa jego przyjaciel, zawsze są świeże kwiaty i znicze. Zresztą nie tylko tego dnia.

Nowak podczas kariery piłkarskiej grał jako defensywny pomocnik lub rozgrywający m.in. w Sokole Pniewy, Sokole Tychy, Legii, Atletico Paranaense i Wolfsburgu, dla którego strzelił 10 goli. 10 razy wystąpił także w biało-czerwonej koszulce. Dla reprezentacji Polski zdobył jedną bramkę.

Więcej o: