Święto w atmosferze skandalu. Kto zepsuł Puchar Polski na Narodowym?

- Straż decyzję określiła w niejasny sposób, na miejscu władz miasta też podszedłbym do tematu w sposób rygorystyczny. Gdyby doszło do zadymy, to kto wówczas odpowiadałby za wydarzenia na stadionie? - zastanawia się ekspert ds. bezpieczeństwa Jerzy Dziewulski. Dlaczego finał Pucharu Polski po raz kolejny nie okazał się piłkarskim świętem i skończył się awanturą?

Od poniedziałkowego finału Pucharu Polski – od lat rozgrywanego na Stadionie Narodowym w Warszawie – minęły trzy dni, a wciąż nie znamy odpowiedzi na pytanie: dlaczego 10 tys. kibiców Lecha nie obejrzało meczu z trybun, a finał, który miał być piłkarskim świętem, zamienił się w farsę?

Zamiast na stadionie, fani z Poznania spędzili kilka godzin na błoniach Narodowego. W ten sposób protestowali przeciwko zakazowi wnoszenia flag na trybuny. Czy w tej sprawie podjęto słuszną decyzję i kto za nią odpowiada: miasto, straż, czy PZPN? Jak się okazuje, sprawa jest niejednoznaczna.

O tym, że na finałowy mecz nie będzie można wnieść flag i tzw. sektorówek (większych niż 2,5 na 1,5 m), kibice dowiedzieli się 26 kwietnia, niemal równo tydzień przed meczem Lecha z Rakowem. Poinformował o tym PZPN.

Zobacz wideo Kibice chcą pomnika dla Banasika. "Lepiej niech w Radomiu nie staje"

"Przedstawiciele federacji odbyli szereg rozmów z najważniejszymi instytucjami: z Komendą Główną Państwowej Straży Pożarnej, Komendą Miejską PSP, która wydała negatywną opinię w sprawie wnoszenia banerów i flag o większym rozmiarze oraz przedstawicielami Urzędu Warszawy. Podjęte działania niestety nie przyniosły zmiany decyzji organów państwowych" – czytaliśmy w oświadczeniu.

W Warszawie pamiętają awantury sprzed lat

To właśnie PZPN jest organizatorem meczu o trofeum, ale wcześniej musiał wystąpić do władz Warszawy z wnioskiem o zezwolenie na organizację imprezy masowej. To jedynie formalność, stołeczny ratusz zgodę wydał, ale z zastrzeżeniem – właśnie dotyczącym flag.

Fani – i z Poznania, i z Częstochowy – byli wściekli. Dla najbardziej zagorzałych sympatyków flagi, sektorówki to atrybut, symbol, świętość. "Finał bez oprawy to jak wesele bez orkiestry" – pisali.

Ale decyzja prezydenta Rafała Trzaskowskiego – podparta opinią straży pożarnej – nie była jedynie urzędniczym widzimisię. Warszawski ratusz doskonale pamiętał obrazki sprzed lat, choćby z 2018 r., kiedy na Narodowym mierzyły się Legia i Arka. W sektorach obu ekip kilkukrotnie odpalono świece dymne. W drugiej połowie sędzia musiał na 10 minut przerwać mecz. Do groźniejszej sytuacji doszło pod koniec spotkania, gdy wystrzelone przez kibiców Arki race zaczęły latać nad stadionem. Kilka wylądowało na murawie między piłkarzami, od jednej zajęła się kopuła stadionu.

– Gdyby doleciały do sektora z fanami Legii, doszłoby do zagrożenia życia – mówił ówczesny prezes PZPN Zbigniew Boniek. Wcześniej trybuny były kilkukrotnie zasnuwane przez chmury dymu z kibicowskich opraw. Związek złożył wówczas zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa przez nieustalonych sprawców, prokuratura badała, czy nie doszło do bezpośredniego narażenia życia. Pewne były zniszczenia – nadpalony został garaż dachu mobilnego i telebimu, trzeba było wymienić ok. 100 siedzisk.

W urządzeniu największej od lat stadionowej zadymy pomogły sektorówki, pod którymi skryli się odpalający pirotechnikę ultrasi. Dlatego gdy Puchar Polski wrócił do stolicy po dwóch edycjach w Lublinie, Rafał Trzaskowski wolał dmuchać na zimne. Zwłaszcza że trzymał w ręce opinię Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej.

Ultrasi Lecha zakaz zlekceważyli, przywieźli do Warszawy sektorówki. Mogli wejść na stadion – tak, jak uczynili to fani Rakowa, ale zdecydowali, że protestują, zostając na błoniach. Solidarność 10 tys. kibiców Lecha została jednak wymuszona. Na forach internetowych mnóstwo jest opinii tych, którym sektorówki były obojętne, chcieli wejść na obiekt, ale dostali zakaz od kibicowskich hersztów.

Mleko się rozlało: jeszcze w trakcie finału – Lech przegrał czwartą edycję w ostatnich ośmiu latach – w sieci wybuchła burza, a wściekli sympatycy z Poznania wylewali żale i na PZPN, i na Trzaskowskiego.  A między Kuleszą a Trzaskowskim (w zasadzie jego zastępcami) trwała spychologia.

Dziewulski dla Sport.pl: To się nie trzyma kupy

– Decyzje powinny być jasne, a nie bełkotliwe, pozostawiające wiele wątpliwości. Albo można wejść na stadion z flagami, albo nie. Zalecenia mogły być próbą uniknięcia odpowiedzialności którejkolwiek ze stron – mówi Sport.pl ekspert ds. bezpieczeństwa Jerzy Dziewulski. – Straż w niejasny sposób określiła decyzję, więc na miejscu władz miasta też podszedłbym do tematu w sposób rygorystyczny, bo zalecenie straży jest tylko sugestią. Gdyby jednak doszło do zadymy, to kto wówczas odpowiadałby za wydarzenia na stadionie? Straż mówiłaby, że to wyłącznie zalecenia. Teraz gdy nic się nie stało, straż twierdzi, że to było tylko zalecenie. To się nie trzyma kupy – dodaje.

Już po finale i straż, i ratusz pojedynkowały się na oświadczenia. Rzecznik prasowy straży pożarnej Karol Kierzkowski zarzucał prezydentowi Warszawy, że ten wprowadza opinię publiczną w błąd. Odpowiedź z ratusza była natychmiastowa. Wiceprezydent Renata Kaznowska przedstawiła na Twitterze dokumenty, z których wynika, że miasto przy wydaniu decyzji opierało się na opinii strażaków.

Atmosfera na błoniach była napięta. Kibole Lecha starli się z funkcjonariuszami policji. 14 osób zostało zatrzymanych, a 12 usłyszało zarzuty. – Są związane z m.in. czynnym udziałem w zbiegowisku i napaści na funkcjonariusza. Za ten czyn grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności – mówi Sport.pl Katarzyna Skrzeczkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa – Praga.

Finał Pucharu Polski przeniesiony? Decyzja w maju

Sprawa może mieć dalsze konsekwencje. Cezary Kulesza już zapowiedział, że być może będzie to ostatni tego rodzaju mecz na Stadionie Narodowym. Wiceprezes PZPN Mieczysław Golba stwierdził, że pierwsze decyzje w tej sprawie zostaną podjęte na najbliższym posiedzeniu związku 23 maja.

– Wówczas będziemy to omawiać szerzej i być może zostaną podjęte jakieś wnioski. Na tę chwilę jest jednak za wcześnie, aby podejmować decyzję. Należy to wszystko rozważyć, być może trzeba podjąć decyzję o przeniesieniu meczu finałowego na inny obiekt, ale wydaje mi się, że trzeba to wszystko dokładnie przeanalizować. Do następnego finału mamy rok, więc czasu jest bardzo dużo – zaznacza.

Więcej o: