Nie ma Piszczka i Goczałkowice pikują. "Druzgocąca porażka"

Konrad Ferszter
Jesienią LKS Goczałkowice Zdrój bronił najlepiej w swojej grupie III ligi. Wiosną robi to gorzej nawet od ostatniej w tabeli Foto-Higieny Gać. Wymuszona kontuzją przerwa Łukasza Piszczka jest dla drużyny Damiana Barona potężnym problemem.

- Nie ma co ukrywać, brak Łukasza jest dla nas bardzo bolesny - mówi nam trener LKS-u Goczałkowice Zdrój, Damian Baron. I dodaje: - To filar nie tylko defensywy, ale i całego zespołu. Przy nim wszyscy czują się pewniej. W ostatnich meczach cierpieliśmy głównie przez błędy indywidualne, które jesienią się nie zdarzały. W tym roku rywale wykorzystali je bezlitośnie.

Zobacz wideo Kluczowy dzień dla przyszłości Lewandowskiego. "Na czerwono w kalendarzu"

Spowodowana kontuzją ścięgna Achillesa nieobecność Łukasza Piszczka, który na zakończenie bogatej kariery wrócił z Borussii Dortmund do swojego macierzystego klubu, w ogromnej mierze przyczyniła się do tego, że LKS Goczałkowice Zdrój w 2022 roku znalazł się w sytuacji, która jesienią była nie do pomyślenia. Jeszcze kilka miesięcy temu zespół Barona wygrywał mecz za meczem i wydawało się, że ma wszystko, by awansować do II ligi. Mimo zachowawczych zapowiedzi klubu, który zapowiadał, że celem jest miejsce na podium.

Wiosną LKS Goczałkowice Zdrój w czterech meczach zdobył tylko dwa punkty, broni najgorzej w lidze, przez co z pozycji lidera spadł na 4. miejsce. - Mało tego, że jest liderem na boisku. On jest też postrachem innych trzecioligowców. Albo są w niego tak wpatrzeni, albo się go boją, bo z nim nasza drużyna wygląda nieporównywalnie lepiej - tak o Piszczku w materiale Krzysztofa Smajka ze Sport.pl wypowiedział się honorowy prezes LKS Goczałkowice Zdrój, Jerzy Sodzawiczny. I dzisiaj jego słowa znajdują odzwierciedlenie na boisku. Bo bez 66-krotnego reprezentanta Polski gra zespołu Barona kompletnie się rozsypała.

Bez Piszczka ani rusz

11 - tyle goli w zaledwie czterech tegorocznych meczach stracił LKS Goczałkowice Zdrój. To o cztery więcej niż w całej poprzedniej rundzie! Drużyna, która jesienią w 18 meczach zachowała aż 14 czystych kont, w 2022 roku broni najgorzej w całej lidze. O jedną bramkę mniej straciła nawet ostatnia w tabeli Foto-Higiena Gać.

Wszystko to pod nieobecność Piszczka, który jesienią opuścił tylko jeden ligowy mecz. Było to na początku listopada, gdy LKS Goczałkowice Zdrój zremisował z Pniówkiem Pawłowice, tracąc dwa z siedmiu goli w całej rundzie. Zespół Barona bronił zdecydowanie najlepiej w rozgrywkach. Następna w kolejności Polonia Bytom straciła dwa razy więcej bramek.

Teraz jest jednak kompletnie inaczej. Nieobecność Piszczka jest dla zespołu potężnym problemem, co widać po tegorocznych wynikach. 1:1 z ostatnią w tabeli Foto-Higieną Gać. 0:3 z widelierem - Polonią Bytom. Aż 1:5 z zajmującą 9. miejsce Odrą Wodzisław Śląski i w sobotę 2:2 z walczącą o utrzymanie Wartą Gorzów Wielkopolski.

To wyniki zdecydowanie poniżej oczekiwań. Nastrojów w Goczałkowicach nie poprawia fakt, że na razie nie wiadomo, kiedy Piszczek wróci do gry. - Łukasz jest w trakcie rehabilitacji. To tak doświadczony zawodnik, że wie, jak ma o siebie zadbać. Nie stawia sobie konkretnej daty powrotu. Najpierw chce dojść do pełni zdrowia - mówi Baron.

I dodaje: - Wiosną popełniamy bardzo dużo błędów jako drużyna, bo przecież nie jest tak, że za grę w defensywie odpowiadają tylko obrońcy i bramkarz. Czasem nasze błędy przypominają efekt domina. Nie potrafimy naprawiać własnych pomyłek, przez co rywale boleśnie nas kontrują. Porażka z Odrą Wodzisław była naprawdę druzgocąca i trudno ją było przyjąć na klatę.

- Z Łukaszem pewnie byłoby inaczej, dużo łatwiej. Chociaż jest na każdym meczu, widzi, co się dzieje i stara się reagować, to każda podpowiedź z boku nie jest tym samym, co obecność na boisku. To dobry duch drużyny, który obserwując wszystko z tyłu, z perspektywy boiska, zawsze był w stanie dobrze zareagować, ustawić kolegów, naprawić błąd. Ale nie możemy zrzucać wszystkiego na jego nieobecność. Każdy zespół musi sobie radzić z kontuzjami i pod nieobecność Łukasza odpowiedzialność powinni wziąć też inni piłkarze.

"Poprzednie mecze kompletnie nam nie wyszły"

A doświadczenia w Goczałkowicach przecież nie brakuje. W zespole Barona grają też piłkarze z ekstraklasową przeszłością: Piotr Ćwielong, Łukasz Hanzel, Mariusz Magiera czy sprowadzony zimą Adam Danch. Mimo to tegoroczne wyniki nie napawają optymizmem.

W sobotę zespół Barona był bliski wygranej z Wartą Gorzów Wielkopolski, jednak stracił bramkę na 2:2 z rzutu karnego na cztery minuty przed końcem meczu. Przez to nie obyło się bez nerwów i kontrowersji.

- Sędzia nie zauważył faulu na Ćwielongu, przez co rywale odzyskali piłkę i przeprowadzili decydujący atak. Trochę się zakotłowało pod naszą bramką, sędzia słusznie podyktował rzut karny, a my straciliśmy nie tylko dwa punkty, ale też dwóch zawodników. Dominik Zięba dostał czerwoną kartkę za zagranie ręką, a Hanzel żółtą za dyskusje, co wyklucza go z kolejnego spotkania. Zrobiło się gorąco, choć można było tego uniknąć. Dziwne, że nie odgwizdano faulu na Ćwielongu. Zwłaszcza że sędzia liniowy stał bardzo blisko - mówi Baron.

I dodaje: - Pierwsza połowa wyglądała tak, jak chcemy grać. Zwłaszcza w porównaniu do poprzednich meczów, które kompletnie nam nie wyszły. W końcu pokazaliśmy charakter i prowadziliśmy grę. Po przerwie było już jednak trochę gorzej. Mieliśmy problem z tym, że przeciwnicy grali tylko długimi podaniami i na boisku szukali głównie walki. Mimo rozczarowującej końcówki oceniam ten mecz na plus. Gra zespołu była budująca w porównaniu do poprzednich trzech spotkań.

W Goczałkowicach pokora i niezmienny cel

Zły początek roku sprawił, że sytuacja LKS-u w tabeli znacznie się pogorszyła. Zespół Barona spadł na czwarte miejsce i do lidera - rezerw Zagłębia Lubin - traci pięć punktów. Mimo tego nikt w Goczałkowicach nie zwiesza głowy. W klubie utrzymują, że celem na sezon nie był awans do drugiej ligi, tylko miejsce na podium.

- To pokora. Sport jest przewrotny, czego jesteśmy dziś najlepszym dowodem. Jesienią byliśmy na szczycie, wiosną jesteśmy na dole tabeli. Na większe sukcesy trzeba pracować przez cały rok i mieć też troszkę szczęścia. Nam tego zabrakło, przydarzyły się błędy, kontuzje i dziś już tak dobrze nie jest. Dlatego najpierw chcemy wrócić do wygrywania, a na koniec rozgrywek zobaczymy, ile nam to dało - przekonuje Baron.

I dodaje: - Zimą, mimo że prowadziliśmy w lidze, nie zmieniliśmy naszego celu. Wciąż chcieliśmy grać najlepiej, jak się da. Jesienią graliśmy dobrze, wygrywaliśmy mecze i nie traciliśmy goli, ale wiedzieliśmy, że taki stan rzeczy może nie trwać wiecznie. Wiosnę niestety zaczęliśmy źle, humory w zespole nie są najlepsze. Dwie bolesne porażki i duża liczba straconych goli nie wpłynęła na nas dobrze. Wierzę jednak, że to już za nami i już za chwilę wrócimy na odpowiednie tory.

- Teraz po prostu chcemy wygrać w Żmigrodzie. Nie interesuje nas nic innego. Nie jesteśmy już liderem, nie patrzymy na innych z góry. Teraz musimy gonić i skupić się jedynie na sobie. Tylko kolejne wygrane sprawią, że będziemy mieli szanse dogonić drużyny, które są przed nami. Czy damy radę, zobaczymy w czerwcu, gdy skończy się liga - kończy Baron.

Kolejny mecz LKS Goczałkowice Zdrój zagra w sobotę z Piastem Żmigród. To 13. drużyna III ligi grupy 3. Początek meczu o 13:30.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.