"Należy nam się odszkodowanie" - to jeden z najpopularniejszych hasztagów, jakie na początku lutego pojawiły się w chińskim portalu społecznościowym Weibo. Wściekli kibice publikowali kolejne posty, nie gryząc się w język. "Wyjdźmy z FIFA i przestańmy przynosić wstyd krajowi" - proponował jeden z Chińczyków. "Gdyby przywiązać do słupka kawałek duszonej wieprzowiny, pies kopałby piłkę z większym entuzjazmem niż nasze gwiazdeczki" - dodał inny. "Przegraliśmy z Tajlandią i Wietnamem. Za chwilę przegramy z Birmą i już nie będziemy mieli z kim przegrywać" - podsumował trzeci.
Wszystko to działo się po tym, jak Chińczycy 1 lutego przegrali z Wietnamem 1:3 i definitywnie stracili szanse na awans na mistrzostwa świata w Katarze. To porażka, która z wielu względów bolała bardzo mocno. Po pierwsze, Chińczycy doznali jej w meczu rywalem, z którym od lat mają napięte stosunki polityczne. Po drugie, doszło do niej dokładnie w chiński Nowy Rok, dzień dla tamtejszych obywateli wyjątkowo istotny. Po trzecie, idealnie podsumowała beznadziejne eliminacje w wykonaniu chińskiej reprezentacji. Eliminacje, przez które Chińczycy nie przebrnęli piąty raz z rzędu.
Zwycięstwo, trzy remisy i sześć porażek - to bilans tamtejszej reprezentacji w trzeciej rundzie eliminacji mistrzostw świata w strefie azjatyckiej. W decydującej fazie walki o mundial Chińczycy wygrali tylko z najsłabszym w grupie Wietnamem (3:2) i zremisowali z Omanem (1:1), Australią (1:1) oraz Arabią Saudyjską (1:1).
W pozostałych meczach z najsilniejszymi rywalami Chińczycy byli bez szans, a ponadto po wspomnianym już, zawstydzająco słabym meczu, przegrali z 96. w rankingu FIFA Wietnamem. Ostatecznie Chiny zajęły przedostatnie miejsce w sześciozespołowej grupie, tracąc aż 16 punktów do drugiej Japonii i punkt więcej do zwycięzcy grupy - Arabii Saudyjskiej.
- Przepraszam za to, co się wydarzyło. Wiele osób dobrze wie, co się dzieje z naszym futbolem, więc nie będę się rozwodził. Powiem tylko tyle, że jeśli nie przestaniemy traktować eliminacji do mistrzostw świata jak loterii, w której będziemy liczyć na szczęście, to za kilka lat będzie jeszcze gorzej. Zaczynamy się przyzwyczajać do porażek i akceptować, że rywale są od nas dużo silniejsi. To przerażające - powiedział selekcjoner reprezentacji Chin Li Xiaopeng, który w grudniu zastąpił zwolnionego Li Tiena.
Mimo że prezydent państwa Xi Jinping kilkanaście lat temu zapowiedział, że do 2050 roku Chiny będą piłkarską potęgą, a awans na mundial w Katarze miał być pierwszym znaczącym krokiem w tym kierunku, to futbol w tym kraju wciąż znajduje się w zawstydzająco złym położeniu. Chińczycy na mundialu zagrali tylko raz, w 2002 roku - w Korei Południowej i Japonii przegrali trzy mecze i nie strzelili gola. Od tamtej pory kadra regularnie spada w rankingu FIFA, w którym dziś zajmuje dopiero 77. miejsce za m.in. Omanem, Irakiem, Wyspami Zielonego Przylądka, Czarnogórą czy Panamą.
Dlaczego kraj z największą liczbą ludności na świecie nie jest w stanie zbudować reprezentacji, która byłaby znaczącą siłą choćby na swoim kontynencie? Chińczykom nie brakuje ani talentów, ani pieniędzy, ale brakuje im pomysłu na budowę piłkarskich struktur. Wciąż nie mają fundamentów.
Kilka lat temu Chińczycy postanowili iść na łatwiznę i niezbędne know-how kupić. W budowie tamtejszego futbolu miały pomóc gwiazdy i trenerzy sprowadzani za dziesiątki milionów euro. O lidze chińskiej zrobiło się głośno, gdy trafiali do niej znani piłkarze, kuszeni kontraktami, na jakie nie mogliby liczyć w Europie. Włoski trener Antonio Conte nazywał Chiny problemem dla Europy i wróżył, że tamtejsza liga stanie się konkurencyjna dla najlepszych na świecie, ale chińska bańka szybko pękła.
Zawodnicy przyjeżdżający do Azji nie traktowali swoich obowiązków poważnie, przez co na porażkę w Chinach skazani byli też tacy trenerzy jak Rafael Benitez. Dość powiedzieć, że Carlos Tevez swój pobyt w Chinach bez ogródek nazwał "wakacjami".
"Do Chińczyków dotarło, że wszystkiego nie da się kupić. Niebotyczne pieniądze trafiały na konta gwiazd, a liga nie przynosiła zakładanych zysków. Kluby, które poprzez sprowadzanie wielkich nazwisk miały przykuwać uwagę lokalnych społeczności, niemal całkowicie się od nich odcięły. Liga chińska, zamiast dynamicznie się rozwijać, topiła pieniądze, wysyłając je na konta rozkapryszonych gwiazd. A piłkarze z Zachodu widzieli w niej studnię bez dna. Szaleństwo liczone w setkach milionów euro postanowiła zatrzymać tamtejsza federacja piłkarska" - pisałem na Sport.pl niewiele ponad rok temu.
Chińskie rozpasanie sprawiło, że kilka klubów zbankrutowało i upadło. Rządzący tamtejszym futbolem wrócili do punktu wyjścia biedniejsi o setki milionów euro. Choć oczywiście to nie pieniądze są problemem Chińczyków.
Problemem nie jest też infrastruktura. Jinping, zapowiadając budowę potężnej reprezentacji, obiecał też budowę co najmniej 50 tysięcy nowych boisk. Już teraz wiadomo, że powstanie ich więcej, bo tylko między 2016 i 2020 rokiem wybudowano 26 tysięcy obiektów. Talentów w Chinach też na pewno nie brakuje. Skoro solidną reprezentację z rozpoznawalnymi zawodnikami mogła zbudować 480 razy mniejsza Słowenia, to liczący blisko 1,5 miliarda obywateli kraj też może.
- Zawsze powtarzam, że piłka nożna w Chinach jest najlepszym odzwierciedleniem problemów w tym kraju. Problemów związanych z upolitycznieniem każdej dziedziny życia. Ludzie, którzy rządzą chińskim futbolem, nie mają pojęcia o tym sporcie. Oni są politykami - w rozmowie z tygodnikiem "Time" powiedział Cameron Wilson, specjalista od tamtejszego futbolu, który przez wiele lat mieszkał i pracował w Szanghaju.
Największym problemem Chin wydają się ich tradycje i podejście do wychowania. Kiedy w Brazylii i innych "futbolowych" krajach dzieci uganiają się za piłką, bo to kochają i sprawia im to przyjemność, w Chinach piłka nożna jest jednym ze sposobów dyscyplinowania najmłodszych. - To sposób na utrzymywanie dzieci w ryzach. One nie grają w piłkę z własnej woli, są do tego przymuszane. Nikt nie myśli o systemie szkolenia. Ważniejszy jest system wychowania - powiedział Tom Byer, który konsultował z chińską federacją plany treningowe.
To właśnie Byer był jedną z osób, która polecała Chińczykom zatrudnienie Marcello Lippiego w roli dyrektora technicznego federacji. Włoch z nową posadą sobie jednak nie poradził, a jego miejsce zajął Belg Chris Van Puyvelde. Ten chce zmieniać chińskie podejście do piłki nożnej, jednak sam już zauważył, że tam potrzebna jest prawdziwa rewolucja, która dotknęłaby też - a może przede wszystkim - tamtejszej kultury.
- Staram się jeździć po największych klubach i przyglądać się treningom. Zwracam uwagę trenerom, by nie krzyczeli na dzieci po złych zagraniach, bo to je zniechęca. Zamiast tego proponuję konkretne rozwiązania i naprawdę widzę efekty. Chińskie dzieci uczą się niezwykle szybko. Po kilku dniach pobytu i treningów w jednym klubie poszedłem na mecz drużyny juniorskiej. W całym spotkaniu naliczyłem tylko cztery dalekie wybicia piłki, pozostałe akcje budowane były krótkimi podaniami od bramki - powiedział Van Puyvelde.
I dodał: - Jestem optymistą. Tu jest wielkie pole do popisu. Oczywiście przed nami jeszcze wiele pracy, ale wreszcie obraliśmy dobrą drogę.
Inaczej na sprawę patrzy Wilson. - W Chinach jest jeszcze jeden problem. Nikt nie pozwoli dzieciom na grę w piłkę kosztem edukacji. W kraju najważniejszy jest egzamin dojrzałości, który nosi nazwę gaokao. Chińczycy są przygotowani do niego od najmłodszych lat i dopóki kraj będzie utrzymywał restrykcyjne podejście do niego, to w kwestii piłki nożnej nic się tu nie zmieni. Tu naprawdę nie brakuje talentów. Dzieciaki do pewnego wieku rozwijają się znakomicie, ale później nagle znikają - powiedział.
Potężne braki w chińskim systemie szkolenia widać jak na dłoni. Największym symbolem tamtejszego nieudacznictwa jest szkółka, jaką kilka lat temu wybudowało Guangzhou Evergrande. Tamtejsza akademia składa się z aż 22 boisk i jest największą na świecie! Efekty jej pracy są jednak beznadziejne.
Uznawany za największy talent w historii wybudowanej 10 lat temu akademii - Zhang Aokai - zadebiutował w pierwszym zespole w 2016 roku. W meczu z SD Luneng (4:0) wszedł na boisko na kilka minut, otrzymał nawet opaskę kapitana. Problem w tym, że 22-letni dziś zawodnik od tamtej pory nie rozegrał żadnego spotkania w chińskiej ekstraklasie. Po prostu przepadł.
Tamtejszy rząd zachodzi w głowę, dlaczego piłka nożna tak bardzo opiera się jego systemowi edukacji, który wydał na świat wielu znakomitych sportowców w innych dyscyplinach. Chińczycy zastanawiają się, dlaczego od lat nie mogą awansować na mundial, skoro na letnich i zimowych igrzyskach olimpijskich w Pekinie, które były ich oczkiem w głowie, zdobyli łącznie 115 medali, w tym 57 złotych. Nikt nie rozumie dlaczego prowadzeni przez departament "małych piłek" tenisiści stołowi czy badmintoniści radzą sobie nieporównywalnie lepiej od tych z "dużych piłek", czyli piłkarzy i koszykarzy. Tak, Chińczycy posiadają takie departamenty.
W rozwój tamtejszego systemu i trenerów zaangażowany został nawet David Beckham. Anglik udostępnił Chińczykom swoje filmy z gotowymi treningami. W oparciu o takie materiały w kraju powstają specjalne szkoły piłkarskie. O ile w 2016 roku było ich zaledwie pięć tysięcy, o tyle trzy lata później było ich blisko sześć razy więcej. Ta liczba z roku na rok będzie rosła.
- Nie mają nic, a oczekują wyników na już. To wynika z ich podejścia i potrzeb politycznej propagandy. Ale tak się nie da. Muszą być cierpliwi - powiedział Chan Yuk Chi, trener z Hong Kongu, prowadzący zajęcia dla dzieci.
I dodał: - Każdy logicznie myślący wie, że Chińczycy na pewno mają wiele talentów. Problem w tym, że nie ma tu żadnej organizacji. Żeby rozmawiać o taktyce i budowaniu zdrowego organizmu, jakim musi być dobry zespół, trzeba zająć się podstawami. Dobre plany treningowe i rozwój piłkarzy pozwolą nam myśleć o tym, co dalej.
- Różnica między nami a najsilniejszymi zespołami w Azji jest ogromna. Musimy coś z tym zrobić. Sam zachęcam kolegów do tego, by wyjeżdżali do Europy. Tu kultura futbolu i sposób myślenia o nim jest nieporównywalnie inny, lepszy niż u nas. To pozwoliłoby rozwinąć się nie tylko naszej reprezentacji, ale też całemu środowisku - powiedział napastnik Espanyolu, Wu Lei.
- Czas najwyższy, by chińscy politycy, którzy wymagają sukcesu od reprezentacji, zrozumieli, że to oni są głównym problemem tamtejszego futbolu. Prezydent Jinping zapowiadał, że w 2034 roku Chińczycy powalczą o organizację mundialu. Nie jestem jednak przekonany, czy złożą ofertę. Nikt się na to nie zdecyduje dopóki nie będzie miał pewności, że reprezentacja nie narobi sobie wstydu przed całym światem. A na to nie ma na razie żadnych gwarancji - powiedział Wilson.
Wszystko wskazuje na to, że jeśli za 12 lat Chińczycy nie zorganizują mundialu, to do tego czasu na tym turnieju ich nie zobaczymy. Chociaż w kraju powoli wprowadzane są zmiany na najniższych poziomach, to trudno oczekiwać, by efekty pracy przyszły w ciągu kilku lat. Chińczycy potrzebują cierpliwości, by zaprzeczyć słowom krajowego dziennikarza - Chen Xiao - który już w 2014 roku napisał, że "awans drużyny narodowej na mundial byłby złamaniem praw natury futbolu".