Był królem piłkarskiego Twittera, teraz bawi się w IV lidze. "Pierd*** gwiazdeczka"

Krzysztof Smajek
W 2008 roku dostał powołanie od Leo Beenhakkera, potem był królem piłkarskiego Twittera, teraz prowadzi dwie firmy i gra w czwartoligowym Sportisie Łochowo - jest równocześnie jego napastnikiem i prezesem. Początki były trudne - nie zdążył kopnąć piłki, a już usłyszał od rywala, że jest "pierd*** gwiazdeczką".

- Na trybunach czasami dzieją się rzeczy nieludzkie, a na boisku gra jest bardzo fizyczna. Wślizgi są na wysokości szyi — mówi Marcin Krzywicki, 36-letni napastnik, który w reprezentacji do lat 21 dwa razy zagrał w ataku obok Roberta Lewandowskiego i przez dekadę balansował między ekstraklasą, a III ligą. Miał swoje pięć minut w mediach, a rozpoznawalny jest także dlatego, że mierzy 200 cm wzrostu.

W 2018 roku zaczął grać w czwartoligowym Sportisie z Łochowa. Przestawienie się na inną piłkarską rzeczywistość nie było łatwe. „Pierd*** gwiazdeczka" – często slyszał te słowa od rywali. Po którymś ze spotkań w końcu nie wytrzymał i napisał na Facebooku o boiskowym chamstwie. Wkurzył się, bo rywal przez cały mecz rzucał w jego kierunku takie wiązanki, że aż uszy puchły. Słyszał, że jest cwelem i wieśniakiem, reszty nie ma sensu cytować.

Zobacz wideo Michniewicz odpiera ataki korupcyjne. "Nie byłem świadkiem koronnym"

Teraz „Krzywy" mówi, że coś się zmieniło, rywale trochę mu odpuścili. Chamstwo nie zniknęło, ale da się grać.

W Sportisie jest nie tylko piłkarzem, ale też prezesem klubu. - Mam dużo rzeczy na głowie, więc nie jestem w stanie trenować cztery razy w tygodniu. Ale trener to rozumie. Zresztą, tu nie chodzi tylko o czas, ale także o chęci. Po zejściu na niższy poziom trochę się rozleniwiłem – przyznaje Krzywicki. - Ale zdaję sobie sprawę, że jak nie trenuję, to nie gram – od razu zaznacza.

Nie grać miał już w ostatniej rundzie jesiennej, ale Sportis miał problemy kadrowe i trener przekonał go, żeby jeszcze pomógł drużynie. „Krzywy" wystąpił we wszystkich ligowych meczach, ale za każdym razem na boisko wchodził z ławki rezerwowych. Łącznie uzbierał 185 minut, strzelił trzy gole. – Średnie statystyki mam takie jak Robert Lewandowski - śmieje się Krzywicki.

Czasami, jak w pierwszym zespole w dany weekend gra krótko, to występuje też w rezerwach. Ale w B Klasie gra tylko w meczach domowych. - Na mecze wyjazdowe nie jeżdżę, bo na niektórych boiskach można sobie nogi połamać. Za to w Łochowie mamy bardzo fajną murawę. Myślę, że w kujawsko-pomorskim jest to jedna z najlepszych płyt - dodaje.

Nie, to nie był żart. Beenhakker przysłał powołanie

Krzywicki może się pochwalić, że ze wspomnianym już Robertem Lewandowskim występował w reprezentacji do lat 21. Zagrali razem w dwóch meczach. - Nie tylko z nim grałem, ale też mieszkaliśmy w jednym pokoju podczas zgrupowania - przypomina „Krzywy".

To był w ogóle szalony czas w jego karierze. W 2008 roku, w wieku 22 lat, z Victorii Koronowo trafił do Cracovii. Były też zapytania z Lechii Gdańsk i Legii Warszawa, ale Krzywicki wybrał Cracovię, bo tam miał największe szanse na grę. Nie zdążył zadebiutować w ekstraklasie, a już dostał powołanie od Leo Beenhakkera. - Na początku myślałem, że to powołanie to czyjś żart, ale nie, Leo chciał mnie sprawdzić - mówi Krzywicki. Złapał jednak kontuzję i na zgrupowanie kadry nie pojechał. Później z reprezentacji już nikt nie dzwonił.

Czas spędzony w Cracovii wspomina świetnie. Na pierwszy trening jechał pół nocy pociągiem z Bydgoszczy do Krakowa. Nie miał jeszcze podpisanego kontraktu, dopiero na zajęciach miał przekonać do siebie sztab szkoleniowy. Szybko poszło, udało się już po pierwszych.

W Cracovii rozegrał jeden mecz, o którym znajomi nie dają mu zapomnieć. Sam też lubi do niego wracać. - W piątek na treningu trener Jurij Szatałow jeszcze mnie nie kojarzył. Do Piotrka Polczaka mówił "Kryj tego, kryj tego", bo nie wiedział, jak się nazywam. 24 godziny później byłem już synem trenera - śmieje się Krzywicki.

Była 85. minuta, Cracovia przegrywała u siebie 0:2 z GKS Bełchatów. Część kibiców gospodarzy wyszła już ze stadionu, bo nie mogła patrzeć na kiepską grę „Pasów". Zespół Jurija Szatałowa był na dnie tabeli i wydawało się, że przegra kolejny mecz. - Do gry gotowy był już Andraż Struna, ale w ostatniej chwili trener zmienił zdanie i wpuścił na boisko mnie - opowiada Krzywicki.

Kilka minut później został bohaterem meczu. Zaliczył asystę, strzelił gola i wziął udział w jeszcze jednej akcji bramkowej. Cracovia wygrała 3:2. To był przełomowy mecz, bo później drużyna z Krakowa zaczęła punktować i utrzymała się w lidze.

Kibice wpadli w odwiedziny, bo nie spodobał im się wpis na Twitterze

Gol przeciwko Bełchatowowi był dla Krzywickiego pierwszym i zarazem ostatnim w ekstraklasie. Wysoki napastnik nie zdołał się w niej zadomowić. Z Cracovii był wypożyczany do Unii Janikowo, Zawiszy Bydgoszcz i Ruchu Radzionków. W 2012 roku odszedł na dobre do drugoligowej Wisły Płock. Awansował z nią o klasę wyżej, a później grał jeszcze w Dolcanie Ząbki, Chojniczance Chojnice i GKS Bełchatów. Ocierał się o ekstraklasę, ale już do niej nie wrócił.

W międzyczasie został okrzyknięty "Królem Twittera", choć nie lubi tego określenia. Ale bywał nim, jego żartobliwe wpisy docierały do wielu fanów. „Wszystkich kibiców spotkania Dolcan - Zagłębie proszę o niezostawianie aut w pobliżu stadionu. Jestem wyznaczony do rzutów wolnych..."

Ale przez wpisy na Twitterze miał trochę problemów. Po jednym z nich wylądował na dywaniku u prezesa Dolcanu. - Co tam napisałeś na Twitterze? - spytał prezes. - To chyba dobrze dla klubu, prawda? Trochę wypromuję Dolcan, bo w social mediach w ogóle nas nie ma – odpowiedział piłkarz. - Ch** mnie obchodzi, co tam piszesz. Masz strzelać gole.

W Płocku miał trochę więcej problemów. Kibice odwiedzili go w szatni, bo nie spodobał im się taki wpis: "Kibice wspierają Croucha przez 90 minut, a mnie wyzywają od pedałów, mimo że mógłbym mieć ich kobiety w ciągu pięciu minut".

- Te słowa nie były skierowane do kibiców Wisły. Nikogo nie chciałem obrazić. Wytłumaczyłem się i było po sprawie - mówi Krzywicki. A o Peterze Crouchu, reprezentancie Anglii, wspomniał nie bez powodu. Z racji wzrostu często był do niego porównywany.

W Widzewie czuł się, jak w Lidze Mistrzów

Krzywicki na niższy poziom rozgrywkowy zszedł już kilka lat temu, gdy podpisał kontrakt z trzecioligowym Widzewem. Miał zrobić w Łodzi szał - nie tylko marketingowy, ale też na boisku. Życie napisało inny scenariusz. W Widzewie grał tylko pół roku.

- Jeśli chodzi o liczby, to moja przygoda z Widzewem była bardzo nieudana. Ale wspomnienia mam świetne. Już podczas pierwszego meczu w Łodzi na nowym stadionie czułem się, jakbym grał w Lidze Mistrzów. Żałuję, że tak krótko tam byłem. Ale musiałem odejść, bo nie dogadywałem się z trenerem - mówi Krzywicki.

Jego problemy zaczęły się, gdy doznał kontuzji. W meczu z Huraganem Wołomin wszedł na boisko w drugiej połowie i w końcówce strzelił gola na 2:1. Ale wcześniej coś mu strzeliło w kolanie. Z minuty na minutę ból był coraz większy, ale „Krzywy" chciał grać. Po badaniach okazało się, że zerwał więzadła krzyżowe tylne. Gola strzelił kontuzjowaną nogą.

Nie chciał poddać się operacji, mimo że lekarz chciał ją zrobić od ręki. Wybrał leczenie metodą RSQ1, czyli neuroelektrostymulatorem układu nerwowego. - To nie jest tak, że ta maszyna odbuduje więzadło albo je zszyje. Ale dzięki niej można funkcjonować bez więzadła - tłumaczy „Krzywy". 14 dni później, po bolesnych zabiegach, zagrał w derbach Łodzi.

- Moja kontuzja spowodowała szereg niedomówień. Z klubowych kątów wychodziły plotki, że na siłę się leczę, bo chcę przedłużyć kontrakt z Widzewem. To była bzdura. Szkoda, że trener Przemysław Cecherz nie powiedział mi tego w twarz. Zachował się nie fair i za to mam do niego ogromny żal. Kontrakt mogłem przedłużyć, bo miałem wypełnioną liczbę meczów. Ale nie chciało mi się użerać z trenerem i dlatego odszedłem - mówi Krzywicki.

W Łochowie mają wielkie plany

Z Widzewa odszedł w 2017 roku i chciał odpocząć od piłki. Na Twitterze napisał nawet, że kończy karierę. Miał różne oferty, ale miał też dość tułaczki po kraju. Chciał wrócić do rodzinnej Bydgoszczy. Pół roku nie grał w piłkę, ale znajomi namówili go na grę w Sportisie. A dokładnie - Sportisie Social Football Club. Na treningi w Łochowie często dojeżdża rowerem. Z Bydgoszczy nie jest daleko, raptem kilkanaście kilometrów.

- Sportis to świetny projekt. Jestem w niego zaangażowany od 2018 roku - mówi Krzywicki. I opowiada, że ważną częścią klubu jest drużyna kobiet - Sportis KKP Bydgoszcz i akademia. Zresztą, w Łochowie mają ambitne plany. Chcą zbudować ośrodek sportowy z otwartymi i krytymi boiskami, bursą, hotelem, restauracjami i kortami tenisowymi.

- To jest potężna inwestycja. Plan jest już stworzony, grunty też są, trzeba jeszcze uzbierać pieniądze. Czekamy na decyzję ministerstwa w sprawie dotacji - mówi Krzywicki. Na razie z programu innowacyjności dostali dotację na multimedialną klatkę. To będzie prototyp klatki, z której korzystają w Borussii Dortmund i Benfice Lizbona.

Peszko przyjechał na zabiegi do Krzywego

Krzywicki już w trakcie kariery przygotowywał się na życie po życiu. Założył firmę Krzywy Nadruk, która oferuje szeroki wachlarz usług w branży reklamowej. Zainwestował też w maszynę RSQ1 i otworzył gabinet fizjoterapii Krzywy Musisz. Na zabiegach u niego było wielu piłkarzy, między innymi Sławomir Peszko.

- Wypożyczam tę maszynę też do PZPN. Łukasz Skorupski, jak przyjeżdża na zgrupowanie, to od razu o nią prosi. We Włoszech pracuje na niej regularnie - mówi Krzywicki.

Na pytanie o to, ile jeszcze będzie grał w piłkę, odpowiedzieć nie umie, a może wcale nie chce. Wciąż bawi się sportem, a w klubie nikt nie naciska na niego, żeby trenował i grał regularnie. Ale szyderka już była. - Jak nie było mnie ostatnio na kilku treningach, to w szatni żartowali, że przyjdę tydzień przed ligą, a i tak zagram dziesięć minut w pierwszej kolejce - śmieje się Krzywicki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.