Zamieszanie zaczęło się jeszcze w październiku 2018 roku, kiedy afera w świecie belgijskiej piłki ujrzała światło dzienne. Wówczas policja przeprowadziła ponad 40 przeszukań domów w ramach dużego śledztwa w akcji nazwanej "Operacją Zero". Szybko ustalono, że w sprawę zamieszany mógł być jeden z największych belgijskich agentów piłkarskich Dejan Veljković.
Po trzech latach za pośrednictwem swojego prawnika Krisa Luyckxa, Veljkoviciowi udało się zawrzeć umowę z prokuratorem: podał wszystkie informacje w sprawie, w zamian za znaczne obniżenie kary. Agent przedstawił swoją wersję wydarzeń, ale wspomniał o bardzo konkretnych kwotach, które zostały wypłacone znanym nazwiskom, takim jak Georges Leekens, Peter Maes, Ivan Leko i Herman Van Holsbeeck. O wszystkim opowiadał przed kamerami.
Jednym z najlepszych szkoleniowców, którego "historia Dejana Veljkovicia" dodatkowo zdyskredytowała, jest wspomniany wyżej Leekens. - To czyste kłamstwa - zareagował wskazany, gdy dwa tygodnie temu wyciekły informacje, że w 2012 roku zarobił "na lewo" na transferze zawodnika Ivana Trickowskiego do Club Brugge około 10 000 euro. Ale to nic w porównaniu z tym, co Veljković opowiedział śledczym.
W 2010 roku Leekens został selekcjonerem reprezentacji Belgii, kilka tygodni po tym, jak obiecał pozostać trenerem w klubie Lokeren. Roger Lambrecht, prezes wspomnianego klubu, miał zadzwonić do Veljkovicia ze słowami: "Mam problem. Zapłaciłem Leekensowi "czarną" zaliczkę w wysokości 200 tys. euro, a teraz nie chce tego zwrócić".
Według Veljkovicia, zamiast oddać pieniądze, Leekens Lambrecht chciał "wyświadczyć przysługę w inny sposób". Jako trener Czerwonych Diabłów miał powołać zawodnika Lokeren do kadry narodowej. Zwiększyłoby to wartość tego gracza, po czym klub mógłby go odsprzedać z zyskiem. - Wtedy Lambrecht szybko zapomni o tych 200 000 euro – miał stwierdzić Leekens. I tak też się stało w 2011 roku podczas meczu towarzyskiego ze Słowenią. Kilka minut przed ostatnim gwizdkiem, na murawę wszedł lewy obrońca Lokeren Derrick "Katuku" Tshimanga. - Po kilku miłych komentarzach w gazecie, Lokeren był w stanie sprzedać piłkarza kilka miesięcy później KRC Genk za 2 do 2,5 miliona euro - mówi Veljković.
Teraz wiadomo już, że dochodzenie w całej aferze prowadzone jest w sprawie 18 belgijskich klubów (liga belgijska zajmuje 13. miejsce w rankingu krajowym UEFA, a reprezentacja jest liderem rankingu FIFA). – To oczywiście głównie cios dla fanów piłki nożnej, ale także dla każdego, kto uczciwie płaci podatki – mówi Van Peteghem, belgijski wicepremier. Ale nie zdradza, o jakie dokładnie zespoły chodzi. Wiadomo natomiast, że zamieszanie doprowadziło do dyskusji na temat ulg podatkowych dla piłkarzy i klubów.
Wprowadzona została także zmiana w przepisach. Od stycznia zawodowi gracze w Belgii będą płacić 15-procentową składkę na ubezpieczenie społeczne od wszystkich zarobków brutto powyżej 2474 euro. To więcej niż dzisiaj, ale przeciętny obywatel tego kraju płaci 38 proc. Szykuje się jeszcze większa zmiana. Wicepremier zapowiedział, że wkrótce dotacje rządowe kluby będą mogły przeznaczać na określone cele. Te mają dotyczyć rozwoju młodzieży i infrastruktury.
Nowe przepisy wprowadzone zostały także w odliczaniu prowizji maklerskich dla klubów. Te prowizje będą mogły odliczać kluby od podatków tylko tak długo, aż nie przekroczą 3 procent zarobków brutto piłkarzy. To poddane zostało krytyce, bo reformę można łatwo obejść, pozwalając graczom płacić prowizję maklerską. - Badania pokazują, że kiedy gracze płacą swojemu brokerowi, prowizje brokerskie również spadają. Ale oczywiście będziemy musieli przyjrzeć się, jak brokerzy działają w terenie. Jeśli pojawią się nowe ekscesy, oczywiście szybko je stłumimy - zapowiedział Van Peteghem.