Chcieli być 6. ligą w Europie, zostali pośmiewiskiem. Horrendalny upadek gigantów

Konrad Ferszter
Wzrost gospodarczy i przychylność najpotężniejszych polityków miały zrobić z Turcji szóstą najsilniejszą ligę w Europie. Tyle w teorii. Kryzys ekonomiczny i rozpasanie gigantów zaprowadziły turecki futbol na skraj upadku.

0 - tyle klubów tureckiej Super Lig zagrało wiosną zeszłego roku w europejskich pucharach. Jesień 2020 r. była dla klubów z tego kraju koszmarem. W II rundzie eliminacji z Ligi Mistrzów odpadł Besiktas, a później przegrał w III rundzie eliminacji Ligi Europy. Na tym samym etapie odpadł Alanyaspor. W ostatniej rundzie kwalifikacji do LE nie poradziło sobie zaś Galatasaray.

Zobacz wideo Kobayashi vs reszta świata. Brutalna zapowiedź Turnieju Czterech Skoczni

W fazie grupowej Ligi Mistrzów żadnych szans z Manchesterem United, RB Lipsk i PSG nie miał Basaksehir, a w LE Sivasspor skończył zmagania w grupie za Villarrealem i Maccabi Tel Awiw. Sytuacja, w której Turcja nie miała wiosną już żadnego przedstawiciela w fazie pucharowej europejskich rozgrywek, zdarzyła się pierwszy raz od 2005 roku. 

W tym sezonie nie jest dużo lepiej. Chociaż wiosną w Lidze Europy i Lidze Konferencji Europy zagrają Galatasaray i Fenerbahce, to kompromitacji tureckich klubów w pucharach nie brakowało. Galatasaray z eliminacji do LM odpadło już w II rundzie po porażce 2:7 w dwumeczu z PSV. Besiktas, który zagrał w fazie grupowej, nie zdobył punktu i miał bilans bramkowy -16. To najgorszy wynik w tych rozgrywkach od 10 lat.

- Przepraszamy. Nasz występ w Lidze Mistrzów był bardzo kiepski - po ostatnim meczu z Borussią Dortmund mówił trener Besiktasu, Sergen Yalcin.

W eliminacjach LKE ośmieszyły się też Sivasspor i Trabzonspor. Pierwsi przegrali 1:7 w dwumeczu z FC Kopenhaga, drudzy 1:5 z AS Roma.  

Groźny spadek w rankingu UEFA

Turcja, jeszcze niedawno typowana była do rzucenia wyzwania najsilniejszym krajom, dziś leci na łeb na szyję w rankingu UEFA. Poprzedni sezon w krajowym rankingu Turcy skończyli na 13. miejscu, co znaczy, że w przyszłych rozgrywkach żaden klub nie zacznie LM od fazy grupowej. Do tej pory taki przywilej miał jeden klub, drugi zaczynał w kwalifikacjach. Teraz przebrnąć przez nie będą musiały dwa tureckie kluby.

Sytuacja może pogorszyć się po tym sezonie. Po jesieni w europejskich pucharach Turcja, która jeszcze niedawno była w pierwszej dziesiątce, spadła na 18. miejsce w rankingu UEFA - najniżej od 1992 r. Jeżeli Turcy wypadną poza pierwszą 20., stracą jedno miejsce w europejskich pucharach.

W tym sezonie to jednak mało prawdopodobne. O ile czający się za plecami Turków Duńczycy i Grecy mają małą stratę, o tyle Norwegowie wiosną będą mogli liczyć jedynie na Bodo/Glimt w LKE. Z drugiej strony, kto jeszcze niedawno mógł przewidzieć, że w krajowym rankingu UEFA Turków wyprzedzi 15. dziś Cypr?

Niewykorzystany wzrost gospodarczy

Co stało się z tureckim futbolem? Przecież gdy w 2000 r. Galatasaray wygrało Puchar UEFA i Superpuchar Europy, a dwa lata później drużyna narodowa zdobyła brązowy medal na mundialu w Korei Południowej i Japonii, wydawało się, że kraj rośnie w siłę i ze swoim potencjałem w niedługim czasie dołączy co najmniej do europejskiej czołówki.

Zwłaszcza że rządzący w kraju od 2003 r. Recep Erdogan zapewnił, że do 2023 r., czyli do stulecia powstania Republiki Tureckiej, kraj będzie miał jedną z dziesięciu najsilniejszych gospodarek na świecie. Futbol miał pełnić w przemianach bardzo ważną rolę. To właśnie on jest w ponad 80-milionowym kraju niekwestionowanym, sportowym numerem jeden.

W pierwszych latach rządów Erdogana Turcja notowała rekordowe wzrosty gospodarcze. W kraju powstawały lotniska, mosty, drogi, szpitale, centra handlowe, sieci transportowe, tysiące meczetów i co najmniej 30 nowych stadionów piłkarskich w 27 miastach. 

W latach 2002-2006 Turcja odnotowała 7,5 proc. wzrost PKB, co było najlepszym wynikiem od lat 60. minionego stulecia. W latach 2007-2015 ten wzrost utrzymywał się na poziomie 5 proc. Turecka gospodarka nie została dotknięta przez światowy kryzys, a wskaźnik ubóstwa w kraju zmniejszył się o połowę.

Rozkwit gospodarki był wielką szansą dla futbolu. Dla tamtejszej władzy piłka nożna spełnia bardzo ważną rolę wpływu na społeczeństwo, stąd czołowi politycy lubią afiszować się ze swoimi piłkarskimi sympatiami i przyjaźnią się z prezesami największych klubów. Te zaś zyskiwały wielkie fundusze, które pozwalały im na sprowadzanie gwiazd.

Tylko w ostatnich latach w Turcji zagrali m.in. Wesley Sneijder, Didier Drogba, Lukas Podolski, Radamel Falcao (Galatasaray), Roberto Carlos, Nicolas Anelka, Robin van Persie (Fenerbahce), Guti, Pepe, Ricardo Quaresma czy Mario Gomez (Besiktas). Sprowadzone gwiazdy w większości jednak rozczarowywały. I zamiast wywindować Turcję na szóste miejsce w Europie, wielcy, ale często już wypaleni piłkarze, zaprowadzili ją na skraj futbolowego upadku.

Potężne długi gigantów

W czasach finansowego eldorado Turcy, zwłaszcza na pensje zawodników, wydawali kosmiczne pieniądze. Dla przykładu: Drogba i Sneijder w Galatasaray zarabiali łącznie około 13 mln euro rocznie. Pensja van Persiego w Fenerbahce wynosiła pięć mln euro. Kontrakt Holendra został jednak rozwiązany za porozumieniem stron w styczniu 2018 r.

Umowa byłego piłkarza Arsenalu i Manchesteru United musiała zostać rozwiązana, bo Fenerbahce nie było stać na dalsze utrzymywanie napastnika. Sytuacja ekonomiczna w Turcji się pogorszyła, co potężnie odbiło się na największych klubach. Chociaż w ostatnich 20 latach przychody ligi tureckiej wzrosły, to życie ponad stan w czasach wzrostu ekonomicznego zaprowadziło lokalnych gigantów na skraj upadku.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

W 2000 r. zadłużenie wszystkich klubów Super Lig wynosiło 60 mln euro przy 150 mln euro przychodów. Obecnie zadłużenie tureckich klubów szacuje się na 2,3 mld euro, co stanowi czterokrotność rocznych przychodów ligi. Według wyliczeń tureckich ekspertów zadłużenie klubów wielkiej czwórki, czyli Besiktasu, Fenerbahce, Galatasaray i Trabzonsporu wynosi 1,7 mld euro. W ciągu ostatnich ośmiu lat zadłużenie w tych klubach miało wzrosnąć aż o 579 proc.!

W 2016 r. Galatasaray otrzymało roczny zakaz gry w europejskich pucharach za łamanie przepisów Finansowego Fair Play. Rok później szefowa UEFA do spraw licencjonowania klubów i FFP Andrea Traverso stwierdziła, że Turcja jest jedynym krajem, w którym długi i zobowiązania klubów są większe niż ich aktywa. Kolejne kary dla Galatasaray i Trabzonsporu oraz groźby dłuższej banicji w europejskich pucharach sprawiły, że Turcy zaczęli masowo wyzbywać się piłkarzy na gwiazdorskich kontraktach.

Niepewna sytuacja na rynku telewizyjnym

Sytuacja w lidze może być - i zapewne będzie - jeszcze gorsza. Choć państwo wspiera kluby w znacznie mniejszym stopniu, to bez ich pomocy wiele z nich pewnie dawno by zbankrutowało. W ostatnich latach, mimo kryzysu, tureckie kluby utrzymywały się głównie z pieniędzy ze sprzedaży praw telewizyjnych.

W 2016 r. prawa do transmitowania rozgrywek przejął Digiturk, czyli spółka należąca do katarskiej sieci beIN Sports. Potężne zainteresowanie futbolem w kraju sprawiło, że na mocy kontraktu Super Lig otrzymywała rocznie aż 565 mln euro. W sezonie 2019/20 z powodu pandemii i przedwczesnego zakończenia rozgrywek umowa została zredukowana do 380 mln euro, a w poprzednich rozgrywkach do 460 milionów.

Dodatkowym problemem dla klubów jest sposób płatności. Ta w połowie dokonywana jest w euro, a w połowie w tureckich lirach. W tym miejscu trzeba dodać, że większość z przychodów tureckich klubów płacona jest właśnie w lirach, a kontrakty przeważnie w euro. Osłabienie rodzimej waluty spowodowane kryzysem gospodarczym jeszcze mocniej uderzyło w tureckich gigantów. Doskonały przykład na swoim blogu przytoczył turecki dziennikarz - Deniz Burunlu. Pensja w wysokości 2,5 mln euro rocznie w 2016 wynosiła 8,2 mln lir. Dwa lata później było to już 14 mln lir!

Sytuacja klubów może pogorszyć się po zakończeniu obecnego sezonu, po którym kończy się umowa z Digiturk. Na razie nie wiadomo, czy kontrakt zostanie przedłużony, a nawet jeśli, to pewne jest, że zespoły Super Lig nie będą już mogły liczyć na tak potężne pieniądze.

- Sytuacja jest bardzo trudna, ale wierzę, że dzięki zgodnej współpracy wyjdziemy z kryzysu. Musimy przeanalizować światowe trendy i skupić się na długoterminowych strategiach. Musi łączyć nas wspólne marzenie: przywrócenie tureckiej piłce jej miejsca - powiedział turecki minister sportu, Mehmet Muharrem Kasapoglu.

Zaniedbane szkolenie

Nadziei na szybką poprawę sytuacji w tureckim futbolu nie widać. Choć krajowy związek w porozumieniu z władzami ligi wprowadził finansowy plan naprawczy, to na efekty trzeba będzie poczekać kilka lat. Turcy w Super Lig ustanowili własne FFP, by uchronić kluby przed podpisywaniem kolejnych, wysokich kontraktów, które powiększałyby problemy. Wprowadzono też limit 14 obcokrajowców w 28-osobowych składach drużyn z Super Lig. Do niedawna żadnych ograniczeń w tym względzie nie było.

- To bardzo ważne, ponieważ jeśli nasze kluby znów chcą osiągać sukcesy, to muszą znaleźć kompromis między dobrym skautingiem i szkoleniem. Tureckie kluby już nie mogą ścigać się z resztą Europy pod względem finansowym. W czasach ograniczonych możliwości ekonomicznych musimy skupić się na inwestowaniu w akademie i młodzież, bo talentów w Turcji nie brakuje - powiedział wiceprezes tureckiego związku i członek komitetu wykonawczego UEFA, Servet Yardimci.

Z Yardimcim trudno polemizować. W ponad 80-milionowym kraju talentów na pewno nie brakuje. Problem w tym, że w ostatnich latach zostały one zaniedbane, co widać po wynikach narodowej reprezentacji. Mecz o brąz na mundialu w 2002 roku był ostatnim spotkaniem Turków na imprezie tej rangi. Kadry znad Bosforu zabrakło na MŚ w Niemczech, RPA, Brazylii i Rosji.

Wyniki na mistrzostwach Europy nie są wiele lepsze. Od 2008 roku, czyli turnieju w Austrii i Szwajcarii, na którym Turcy doszli do półfinału, na ME zagrali dwukrotnie. I na turnieju we Francji, i na Euro 2020 z grupy jednak nie wyszli. Co więcej, na rozegranych w tym roku ME Turcy zostali okrzyknięci najgorszym zespołem turnieju. Jako jedyni obok Macedonii Północnej nie zdobyli punktu, przegrywając z Włochami (0:3), Walią (0:2) i Szwajcarią (1:3). Turcy mieli też najgorszy bilans bramkowy. Lepsza była nawet debiutująca na turnieju Macedonia Północna.

W Turcji dostrzegają problem spadku zainteresowania uprawianiem futbolu. O ile sama dyscyplina wciąż jest w kraju bardzo popularna, o tyle coraz mniej dzieci chce ją uprawiać. - Musimy czymć zanteresować i przyciągnąć dzieci. Nasze kluby i liga muszą opracować strategię na podstawie badań naukowych. Musimy też zwrócić większą uwagę na marketing i promocję marki Super Lig - powiedział Kasapoglu.

Cierpliwość - to słowo, które musi obecnie towarzyszyć Turkom. Wygląda bowiem na to, że tylko wyszkolenie kolejnych zawodników takich jak Rustu Recber, Yildiray Basturk, Emre Belozoglu, Umit Davala, Nihat Kahveci czy Hakan Sukur pozwoli lidze na stopniowy powrót na dawne miejsce w Europie. Jedno jest pewne - przyzwolenia na kolejne rozpasanie klubów w następnych latach na pewno nie będzie.

Więcej o: