Piłkarze ustalają cel jeszcze przed meczem. A później: Wolę tę dziwkę, twoją siostrę

Dawid Szymczak
- Nie chcę twojej koszulki. Wolę tę dziwkę, twoją siostrę - powiedział Materazzi do Zidane'a, czym przybliżył Włochów do mistrzostwa świata. "Trash talking" jest jak faul, za który rzadko dostaje się kartkę. Można zaatakować rywala bardzo agresywnie albo tylko wytrącić go z rytmu i utrudnić grę do końca meczu.

To zaktualizowana tekstu, który opublikowaliśmy 11 lipca 2021 r. Można go przeczytać również TUTAJ.

Latem tego roku minęło piętnaście lat od najsłynniejszego w historii futbolu wykorzystania "trash talku". Przykładu wręcz podręcznikowego. Finał mistrzostw świata. Francja - Włochy. Marco Materazzi szarpie Zinedina Zidane’a za koszulkę. - Jak chcesz ją dostać, przyjdź po meczu - mówi Francuz. Włoch wyprowadza błyskawiczną kontrę. - "Po meczu nie chcę koszulki, wolę tę dziwkę, twoją siostrę". Zidane, który rozpoczął tę słowną wojenkę, nie wytrzymuje i uderza go głową w klatkę piersiową. Czerwona kartka. Osłabieni Francuzi przegrywają w rzutach karnych.

Zobacz wideo Kobayashi vs reszta świata. Brutalna zapowiedź Turnieju Czterech Skoczni

"Już przed meczem ustalamy, kogo warto sprowokować. Mówi się: 'Połamię ci nogi, wbiję ci korki w kolano'"

- "Trash talk" (czyli śmieciowe rozmowy - red.) to narzędzie do dekoncentrowania rywala, wytrącania go z równowagi, sprowokowania do faulu albo gwałtownej reakcji. Narzędzie do zagotowywania przeciwnika, mówiąc kolokwialnie. Chodzi o to, żeby znaleźć jego słabe strony, czułe punkty i powiedzieć coś takiego, co go dotknie. W ten sposób wpływa się na jego samoocenę i poczucie pewności siebie. Często wykorzystuje się np. komponent relacyjny, czyli atakuje się rodzinę i bliskich rywala - tłumaczy Daria Abramowicz, psycholog sportu.

- Najczęściej słyszy się obelgi. Obrońcy wyzywają cię od ch**ów, skurw***nów i innych. Słyszałem to przez całą karierę, przyzwyczaiłem się i zaakceptowałem. Spływało to po mnie. Zacząłem to nawet uznawać za komplement - przyznał Ronaldo w wywiadzie dla "La Gazzetty dello sport".

- To się słyszy właściwie co mecz. Nasłuchałem się od obrońców na temat mojego niewielkiego wzrostu. Ale ja zazwyczaj miałem ripostę w postaci wyniku. Mówiłem: "Co ty się gościu spinasz, już wam strzeliłem i prowadzimy tyle i tyle" - uśmiecha się Tomasz Frankowski. - Docinki, utarczki to na boisku norma. Najczęściej rywale z premedytacją mnie nadeptywali, co szczególnie zimą i późną jesienią było bardzo bolesne. Jak sędzia nie widział, to próbowali mnie podnosić za koniuszek włosa albo szarpiąc za ucho. Ale takich bardziej wyszukanych docinek w moim kierunku, które faktycznie by zabolały, sobie nie przypominam. Pamiętam, że na Radka Majdana, z racji popularnej żony, rywale zawsze mieli coś przygotowanego, żeby wyprowadzić go z równowagi - wspomina były reprezentant Polski.

Do pięciu razy sztuka, Messi dopiął swego! Argentyna wygrywa Copa America! [WIDEO]

- Zawsze na początku meczu jest dużo straszenia. Na zasadzie: "Połamię ci nogi, wbiję ci korki w kolano!". Jak grasz na młodszego piłkarza, to takim tekstem sobie go ustawisz. Będzie się bał - mówi Sport.pl jeden z zawodników grających w ekstraklasie. - Już przed meczem ustalamy, kogo warto sprowokować. Czasami trenerzy mówią na odprawie, żeby komuś podostrzyć na początku albo jakoś go zaczepić, bo łatwo się gotuje. My sami sobie podpowiadamy. Jeśli ktoś grał kiedyś z którymś z rywali w jednej drużynie, to zna jego czułe punkty, wie, co go najbardziej denerwuje, więc przed meczem o tym mówi. A wykorzystać można wszystko. Ktoś ma krzywe zęby, niekształtny nos, odstające uszy, wysoki jest, niski. Najłatwiej po wyglądzie pocisnąć. Ale to wyprowadzi z równowagi tylko kogoś naprawdę słabego psychicznie, choć takich też znam. Bardziej skuteczne są te wjazdy osobiste, jak wiesz, że ktoś jest czuły w tym konkretnym miejscu. Natomiast mam taką zasadę, że nikomu nie cisnę po rodzinie i najbliższych. To poniżej pasa. 

Takich oporów nie miał Janusz Wójcik, były selekcjoner reprezentacji Polski, który przed meczem z Anglią w 1999 r. wziął na celownik Davida Beckhama. - Tomek Iwan! Ty masz dużą szparę w zębach! Posłuchaj mnie. Kiedy będziecie wychodzić na boisko, podejdź do tego gwiazdorka i siknij na niego śliną przez tę szparę! Kiedy na ciebie spojrzy, powiedz: "All people fuck your wife!". Wtedy już będziemy ich mieć! - napisał Wójcik w autobiografii "Wójt. Jedziemy z frajerami!".

- Szkoda, że ty i cała twoja rodzina nie zginęła na oczach twojego syna - miał powiedzieć Lorenzo Tonelli do Germana Denisa podczas meczu Napoli - Atalanta. Po meczu Denis uderzył go w twarz w drodze do szatni. 

Diego Costa walczy przez cały mecz z obrońcami Realu Madryt. Na koniec wpadają sobie w ramiona. "Taki jest futbol" 

- "Trash talk" bywa przedmiotem pracy z psychologiem, jeśli np. dany sportowiec reaguje napięciem na to, co słyszy podczas zawodów albo jest uwrażliwiony i wpływa to na jego koncentrację. Należy jednak pamiętać, że nie mamy wpływu na to, co zrobi ktoś inny lub co powie. Możemy wpływać tylko na to, jak my zareagujemy. Nie jest łatwo się na to uodpornić, szczególnie kiedy poziom samooceny jest niższy. To jednak zawsze kwestia indywidualna. Fundamentalna jest praca nad pewnością siebie, poczuciem własnej wartości. Zawodnik musi mieć głębokie przekonanie, że to co mówi jego rywal, jest nieprawdą. Nie może to dotykać jego rdzenia, czyli tożsamości - wyjaśnia Daria Abramowicz.

- "Trash talk" dotyczy głównie dyscyplin, w których zawodnicy mają ze sobą bezpośredni kontakt, są blisko siebie. Psychologowie mówią, że to pewien element kultury danego sportu, np. w przypadku boksu czy mieszanych sztuk walki. Tam jest to część spektaklu. Zawodnicy używają "trash talku" przed walką, a po niej potrafią się wyściskać i być znajomymi. Często nie jest to wywołane przez osobistą niechęć jednego zawodnika do drugiego. To narzędzie. Powiedzmy sobie wprost: nieetyczne. Jeśli mówilibyśmy o idealnej wizji sportu, zasadach fair play, to "trash talk", by nie istniał. A czy zwiększa atrakcyjność sportu w oczach niektórych kibiców? Oczywiście, że tak. Takie jest życie, tak już mamy - twierdzi psycholog sportu.

Pod koniec 2012 r. w derbach Madrytu jedna z telewizji przez cały mecz skupiała się na walce Diego Costy, napastnika Atletico, z obrońcami Realu - Sergio Ramosem i Pepe. Na co dzień wszyscy ci piłkarze grają agresywnie, a stawka derbów jeszcze to podsycała. Przepychali się przez cały mecz, wzajemnie wygrażali sobie przed twarzami, trącali się łokciami i deptali po stopach, gdy sędzia był odwrócony. Costa próbował ugryźć Ramosa w palec i opluć. Wszystkich przekleństw nawet nie ma sensu liczyć. Mecz skończył się zwycięstwem Realu. Po nim Costa, Ramos i Pepe wpadli sobie w ramiona i podziękowali. - Taka jest piłka, nie ma problemu, to normalne, taki futbol - powtarzali, doskonale rozumiejąc zasady gry, w którą podczas meczu zgodzili się zagrać. 

- Jeśli słyszymy, że zawodnicy się zaczepiają, to reagujemy. Jeśli nie są to jakieś obelżywe słowa, działamy prewencyjnie, czyli staramy się rozładować napięcie między piłkarzami i nie pozwalamy tej sytuacji się rozwinąć. Ale jeśli te słowa są bardzo niecenzuralne i zawodnik wyraźnie przekracza granicę, dostaje żółtą kartkę za niesportowe zachowanie - wyjaśnia sędzia Tomasz Kwiatkowski. - Takich kartek pokazuje się niewiele, bo sędziowie starają się rozmasowywać takie sytuacje wcześniej. To element warsztatu, żeby wyczuwać atmosferę meczu i nad nią panować. Jeśli ktoś prowokuje, ty interweniujesz, dajesz mu ostrzeżenie, a on dalej w to brnie, to w końcu dostaje kartkę. Zdarzały się zagranicą mecze, że zawodnik w jednej akcji dostawał dwie żółte i w konsekwencji czerwoną kartkę, bo nie potrafił się uspokoić. Nie przypominam sobie takiej sytuacji w ekstraklasie, choć do prowokacji i wzajemnego podszczypywania się i walki na słowa dochodzi co mecz. My wiemy, który piłkarz lubi prowokować rywali, więc mamy na niego oko. Współpraca z asystentami na tym polega: "Obserwuj tę dwójkę, bo iskrzy" - mówi Kwiatkowski.

A cała sztuka "trash talku" polega na tym, by sędzia niczego nie zauważył.

Nie zawsze trzeba obrażać i używać wulgaryzmów. "Masz śliczne łydki, piękną fryzurę"

O słownych przepychankach między piłkarzami zrobiło się głośno po meczu Euro 2020 Anglia - Szkocja, w którym Stephen O'Donnell, szkocki obrońca, miał za zadanie zatrzymać wprowadzonego w drugiej połowie Jacka Grealisha. To przykład o tyle ciekawy, że ani nikt nie został obrażony, ani nie potrzebne były wulgaryzmy. - Przed meczem z Anglią John McGinn, który gra z Jackiem Grealishem w Aston Villi, dał mi kilka wskazówek. Powiedział, że jeśli Grealish wejdzie na boisko, powinienem go rozpraszać. Najlepiej, żebym prawił mu komplementy, a nie go obrażał. Chodziłem za nim i mówiłem mu, że jest przystojny, że ma piękne łydki, śliczną fryzurę. Pytałem, jak dba o włosy - opowiadał po meczu O'Donnell. 

- Nie do końca są to komplementy. Odwołanie do urody albo orientacji seksualnej też może być ciosem, tyle że oddanym z użyciem ironii i sarkazmu - uważa psycholog Daria Abramowicz.

Półfinał mistrzostw Europy, losowanie przed serią rzutów karnych. Kapitanowie Giorgio Chiellini i Jordi Alba wybierają bramkę, na którą będą strzelać i który zespół będzie uderzał pierwszy. Chiellini wydaje się być w znakomitym humorze. Tryska humorem, jakby był na rodzinnej imprezie, a nie krok od finału Euro. Dominuje nad znacznie spokojniejszym Albą. Przytula go, żartobliwie odpycha, klepie w twarz. W końcu przybija piątkę i dwa razy podnosi niższego Hiszpana. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Ale wielu napastników opowiadało, że Chiellini jest mistrzem takich sztuczek: lewą ręką pomaga wstać, drugą szczypie. Zawsze z uśmiechem. Trudno powiedzieć, czy przed rzutami karnymi chciał sprawić, by Alba poczuł się niekomfortowo. Na pewno udało mu się zdominować Hiszpana. Chiellini wyglądał na zrelaksowanego, pewnego siebie i dyktującego warunki. A to cechy bardzo pożądane w serii jedenastek.

Taktykę rozpraszania przeciwnika przyjął też Jose Gimenez, obrońca z Urugwaju. To był jego debiut w reprezentacji, mecz eliminacji mistrzostw świata z Kolumbią. Musiał kryć Radamela Falcao, który w 2013 r. był w znakomitej formie. - Najpierw pytał, jakim jeżdżę samochodem. Gdy próbowałem mu odpowiedzieć, nagle wyskoczył do główki. Potem pytał, dlaczego flagi Kolumbii, Ekwadoru i Wenezueli mają takie same kolory. Nie zamykał się i doprowadzał mnie tym do szału - wspominał Falaco. Gimenez mówił mu jeszcze, że jest tak podekscytowany debiutem, że wytatuuje sobie datę tego spotkania, dopytywał, czy wrzesień pisze się w Kolumbii przez "p" - septimbre, zadawał matematyczne zagadki. Słowem - tematów mu nie brakowało. Nadawał przez cały mecz. Urugwaj wygrał 2:0, Falcao zagrał bardzo słabo.

Muhammed Ali najpierw uderzał słowami, później rękawicami. Nawet tenis nie jest wolny od "trash talku"

"Trash talk" jest tak stary jak sport. Tam, gdzie rywalizacja, tam i zaczepki, próby dekoncentracji. Za najlepszego "trash talkera" w historii uchodzi Muhammed Ali, który przed mistrzowską walką z Sonnym "Wielkim Niedźwiedziem" Listonem potrafił powiedzieć: "Po wszystkim zamierzam wybudować ładny dom, a jego skóry używać jako wycieraczki przed drzwiami wejściowymi. Liston nawet pachnie jak niedźwiedź. Dam go do miejscowego ZOO, po tym jak go zniszczę". Pokonał go i został najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej. 

Nawet tenis, gdzie zawodnicy właściwie nie mają ze sobą kontaktu, nie jest wolny od prowokacji. Boris Becker podczas meczu z Andre Agassim po długiej wymianie zdobył punkt, więc spojrzał na lożę honorową i z zawadiackim uśmiechem wysłał żonie Agassiego czułego całusa. Agassi się wściekł, wspomina o tym w swojej biografii, ale mimo to udało mu się wygrać. 

W NBA swoich rywali w wyrafinowany sposób niszczył Michael Jordan. Kiedy Dikembe Mutombo debiutował, Jordan przed wykonaniem rzutu osobistego powiedział mu: "A teraz patrz, chłoptasiu, rzucam z zamkniętymi oczami". Piłka wpadła idealnie, a Mutombo zbierał szczękę z podłogi. Jordan dodał: "Witaj w NBA, dzieciaku" i wrócił na swoją połowę. 

Ale "trash talk" nie zawsze jest tak skuteczny. Zostając na parkietach NBA, Kevin Garnett opowiada o Timie Duncanie. - Gadałem, a na Timmym nie nie robił to żadnego wrażenia. Był tylko jeszcze bardziej skoncentrowany. Jakby karmił się tym, co mówię. A mnie tylko dodatkowo to denerwowało. Całą swoją energię próbowałem spożytkować na to, żeby wytrącić go z równowagi, ale nie zdawałem sobie sprawy, że efekt jest wręcz odwrotny. Timmy też gadał jakieś głupoty. Jeśli oglądaliście go tylko w telewizji, to nie macie o tym pojęcia, bo robił to bardzo subtelnie. Nawet nie używał pełnych zdań. Rzucał pojedyncze frazy: "Mam cię", "O, prawie", "Próbuj". Żadnych bluzgów, żadnej grypsery, nic hardkorowego. Ale to bolało mnie jeszcze bardziej. Wyglądało to tak, jakby nawet nie chciało mu się wydobyć z siebie więcej niż kilku sylab, żeby skopać ci dupsko. Czułem, jakbym był tylko komarem, którego odgania. 

Nie dość, że trudno jednoznacznie ocenić skuteczność "trash talku", to nie ma wielu badań naukowych temu poświęconych. Chwalone przez psychologów jest to przeprowadzone przez dr Jeremy’ego A. Yipa z Georgetown University. Zaprosił on do gry komputerowej 178 uczniów. Połowa otrzymywała w czasie gry neutralne komunikaty, a drugą połowę poddawał komunikatom typu "trash talk", np. "Ty głupku, przegrasz! Przegrasz, bo jesteś do niczego". Wszyscy uczestnicy zostali poinformowani, że za zwycięstwo otrzymają nagrodę finansową. Wnioski były zaskakujące. Osoby obrażane radziły sobie w grze znacznie lepiej, były bardziej zmotywowane. Dr Yip stwierdził też, że obrażani uczniowie chętniej uciekali się do oszustw w grze i dążyli do zwycięstwa za wszelką cenę.

Psychologowie zgadzają się, że "trash talk" będzie w sporcie obecny tak długo, jak pozostanie w nim chęć wygranej.  

Więcej o: