W USA jest 150 tys. zarejestrowanych sędziów piłkarskich, 20 ma podpisane profesjonalne kontrakty z PRO (Professional Referee Organization) i zajmuje się tym zawodowo, a Robert Sibiga pod koniec listopada został wybrany najlepszym ze wszystkich. Ale dzisiaj zdarza mu się zapomnieć, po co szedł do kuchni i gdzie zostawił klucze. Uciekają słowa, uciekło też największe marzenie - gwizdanie w finale play-offów MLS. To skutki wypadku, do którego doszło 24 października w meczu Minnesota - Los Angeles FC.
Playlista z piosenkami Perfectu i Lady Pank już się skończyła. Do meczu pozostawała godzina. W szatni panowała cisza. Robert Sibiga miał zamknięte oczy. Wizualizował sobie mecz. Obejrzał ostatnie spotkania obu drużyn, przeprowadził analizy zawodników. Na tej podstawie wyobrażał sobie akcje i decyzje, które podejmie. To jego rytuał, który pomaga reagować na boisku jak automat. Ale tego, co wydarzyło się w 43. minucie meczu, przewidzieć się nie dało.
- Byłem na środku boiska. Piłka nagle znalazła się bardzo blisko mnie. Zadaniem sędziego jest w takiej sytuacji uciekać. Zrobiłem krok do przodu. W tym samym momencie zawodnik Los Angeles, który chciał dopaść do piłki, we mnie wbiegł. Zderzyliśmy się głowami. Kolejny, z Minnesoty, wjechał mi w nogi wślizgiem. Prawdopodobnie miałem dwa wstrząśnienia mózgu: pierwszy od zderzenia z piłkarzem Los Angeles, drugi po uderzeniu w murawę. Straciłem przytomność. Pamiętam swoją ostatnią myśl. Jest dość zabawna. Pomyślałem: "Ja się tutaj położę, jest mi wygodnie, będę spał". I odleciałem na kilka sekund - opowiada Robert Sibiga, polski sędzia, który 25 lat temu wyemigrował ze Stalowej Woli do Nowego Jorku.
Nie było gwizdka, więc gra się toczyła. Jeden zespół stanął, drugi miał piłkę. Gdyby padł gol, a sędzia już oprzytomniał, musiałby go uznać. - Dlatego asystent zaczął krzyczeć do słuchawki, żebym przerwał grę. Był na tyle głośny, że mnie obudził. Całą swoją siłę włożyłem w to, by dostawić ten gwizdek do ust i dmuchnąć. Udało się. Przyszła pomoc. Opatrzyli mnie na murawie.
Zadziałała adrenalina. Sibiga dokończył pierwszą połowę. Gdy wracał do szatni, podszedł do niego jeden z piłkarzy i wprost powiedział, że po przerwie musi dostać żółtą kartkę, by nie grać w kolejnym meczu i wyzerować kartkowe konto. - Nie jest niczym niezwykłym, że zawodnik chce zostać ukarany, bo ma w tym jakiś cel. Jeśli sędziowałeś takiemu zawodnikowi kilkanaście meczów, znacie się i szanujecie, to takie jasne postawienia sprawy się zdarza i jest jak najbardziej w porządku. Zawsze odpowiadam, że nie ma sprawy i proszę tylko, by zapracował na tę kartkę w rozsądny sposób, czyli nie faulował rywala i nie zrobił mu krzywdy. Lepiej pociągnąć go za koszulkę, zdjąć własną albo odkopnąć piłkę po gwizdku - mówi Sibiga.
W szatni został opatrzony. Lekarze sześcioma szwami zszyli mu brodę, po czym zapytali, czy dobrze się czuje. - To była poważna pomyłka. Jeśli zadasz takie pytanie Polakowi, nigdy nie zaprzeczy. A ja przecież nie myślałem wtedy racjonalnie z racji urazu. Posędziowałem drugą połowę, ale kompletnie nic z niej nie pamiętam. Na drugi dzień włączyłem powtórkę i czułem, jakbym oglądał film. Nie wiedziałem, co się wydarzy. Szukałem jakichś przebłysków, konkretnych akcji, które mi się przypomną. Ale kompletnie niczego nie kojarzyłem. Patrzyłem na siebie jak na obcego człowieka. Co ciekawe, nie popełniłem żadnego błędu. Zadziałała chyba jakaś pamięć mięśniowa - uważa Sibiga.
Gdy wrócił do szatni, głowa bolała jeszcze bardziej. Asystenci wystraszyli się, gdy Sibiga przypomniał sobie o żółtej kartce, którą obiecał pokazać. - Panowie, miałem jeszcze dać tę kartkę. Kompletnie o tym zapomniałem! Zawiodłem zaufanie tego piłkarza - powiedział, a oni zdębieli. Przecież pokazał tę kartkę.
Sibiga ma 48 lat. Sędziować zaczął 13 lat temu, a do MLS trafił w 2015 roku. Po drodze często słyszał, że jest za stary: żeby w ogóle zaczynać sędziować, żeby dojść do zawodowstwa, a tym bardziej, żeby dostawać najważniejsze mecze. Na kursie sędziowskim były same młokosy i on, który widział w sędziowaniu formę rehabilitacji po zerwanym więzadle krzyżowym.
Historia jest filmowa. Podczas amatorskiego turnieju Sibiga został sfaulowany. - Rywal pomylił piłkę z moją nogą i kopnął z całej siły - wspomina. Operacja, później długa rekonwalescencja. Dla tak ruchliwej osoby utrata formy była nie do zaakceptowania. Kolega podrzucił informację o kursie sędziowskim, by przedłużyć Robertowi przygodę z piłką. Pierwsza myśl? - Że muszę zostać lepszym sędzią niż ten, który przy moim zerwaniu więzadła nawet nie zauważył faulu i kazał mi wstawać.
Sibiga jest chwalony za kontakt z piłkarzami. Stawia na komunikację i dyskusję. Potrafi pokazać piłkarzowi żółtą kartkę i jednocześnie pogratulować faulu, który zatrzymał groźną akcję rywala. W zawodnikach widzi ludzi, więc rozumie wybuchy emocji i rzucanie przekleństwami. Jeśli piłkarz nie przekracza granicy, woli puścić to mimo uszu. - Najłatwiej być sędzią-policjantem. Ale moim zdaniem tacy sędziowie nie są predysponowani do naprawdę wielkiej piłki i ważnych meczów - uważa. Takie podejście popłaca. Szef Sibigi, słynny angielski sędzia Howard Webb, lubi taki styl prowadzenia meczów. Piłkarzom, trenerom i dziennikarzom najwyraźniej też się podoba, stąd 44 proc. głosów w plebiscycie na sędziego roku.
Ale prestiżowa nagroda jest tylko drobną osłodą goryczy po kontuzji. Gdy mecz Los Angeles z Minnesotą się skończył, Sibiga przeszedł dokładne badania. Po nich neurologowie pokazali mu kartkę. Na szczęście żółtą - ostrzegawczą. Mogła być czerwona, bo powrót na boisko ze wstrząśnieniem mózgu był szalenie nieodpowiedzialny. - Lekarze powiedzieli, że miałem szczęście, że nie doszło w mózgu do żadnego krwawienia. Przy wysiłku w drugiej połowie, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Mam żal, bo nikt w szatni nie powinien w ogóle mnie pytać, czy jestem gotowy. Byłem w takim stanie, że nie myślałem trzeźwo. Naprawdę czułem, że mogę sędziować. Ale tam powinien być ktoś, kto zna zagrożenie, widzi co się ze mną dzieje i mnie zatrzyma.
- Od tamtej pory, ósmy tydzień, siedzę w domu. Nic nie mogę robić. Jakikolwiek wysiłek fizyczny jest zabroniony. Zapominam mnóstwo rzeczy. Idę do kuchni i nie pamiętam po co. Nie pamiętam, gdzie zostawiłem klucze. Codziennie łapię się na czymś takim. Uciekają mi słowa. Nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłem. Ale te zmiany mogą się cofnąć. Czekam. Na razie się nie poprawia, ale też się nie pogarsza. Neurologowie mówią, że trzeba poczekać około trzech miesięcy. Staram się być cierpliwy, ale nie jest łatwo, bo uciekł mi play-off i szansa, żeby sędziować finał. Prawdopodobnie nie będę też gotowy na początek następnego sezonu. Nie tracę jednak pozytywnego nastawienia - zapewnia.
- Nagroda dla sędziego roku przyszła po wypadku. Sam zacząłem się zastanawiać, czy mi jej nie dali w ramach pocieszenia po kontuzji. Trochę na osłodę. Bardzo tego nie chciałem. Na szczęście głosowanie rozpoczęło się jeszcze przed wypadkiem i większość zdążyła zagłosować. Nagroda jest więc wspaniałym docenieniem. Trochę osładza mi całą tę sytuację, ale największym docenieniem byłby jednak finał play-offów. To chyba marzenie każdego sędziego w MLS. Zazwyczaj ten mecz dostaje sędzia roku, więc byłem bardzo blisko - mówi Sibiga. - No nic, muszę wydobrzeć, pracować dalej i dać argumenty, by wybrali mnie jeszcze raz.