Prezes PZPN reaguje na brak Lewandowskiego w meczu z Węgrami. "Pobierają za to wynagrodzenie"

- Nie wyobrażam sobie, żebym miał nie rozmawiać z premierem Mateuszem Morawieckim czy prezydentem Andrzejem Dudą. PZPN jest całkowicie apolityczny, nie wspiera żadnego ugrupowania, a dla dobra krajowego futbolu spotykamy się, by opracowywać jak najlepsze postulaty. Albo inaczej: moją partią jest Polski Związek Piłki Nożnej, bo ja działam dla dobra piłki - mówi Cezary Kulesza w dużym wywiadzie ze Sport.pl. W piątek mija sto dni Kuleszy na stanowisku prezesa PZPN.

Sport.pl: Sto dni prezesury za panem. Jest pan z czegoś szczególnie zadowolony, a z czegoś mniej?

Cezary Kulesza (prezes PZPN): To był emocjonujący czas, graliśmy eliminacyjne mecze, wprowadzaliśmy zmiany w organizacji związku, zaczęliśmy od kilku ważnych decyzji w kontekście szkolenia. Sto dni minęło bardzo szybko. Z punktu widzenia reprezentacji mogę być zadowolony, że zagramy w barażach o awans do mistrzostw świata, ale oczywiście jest niedosyt, bo przecież mogliśmy być rozstawieni i pełnić rolę gospodarza pierwszego meczu. Stało się inaczej, mimo że z Węgrami potrzebny był nam tylko remis.

Zobacz wideo "Skupienie się na samym wyniku nic nie daje. Najważniejsze, by zagrać dobry mecz". Rozmowa z selekcjonerką reprezentacji Polski w piłce nożnej

Na Stadionie Narodowym, bez Lewandowskiego, przegraliśmy 1:2…

– Zagraliśmy słabo, drużyna popełniała proste błędy, które Węgrzy wykorzystali. Byłem i jestem bardzo niezadowolony po tym meczu, ale teraz trzeba patrzeć przed siebie, być dobrej myśli i robić wszystko, aby wyjść zwycięsko z baraży. W piątek odbędzie się losowanie, więc natychmiast rozpoczniemy przygotowania. Cel nie ulega zmianie. Gramy o mundial.

A pan jakiego chciałby rywala dla reprezentacji Polski?

– Takiego, z którym wygramy. Poczekajmy na losowanie, zobaczymy, ile będziemy mieli szczęścia.

Nie da się jednak ukryć, że dwie drużyny się wyróżniają na tle rywali, czyli Włosi i Portugalczycy. Natomiast przed meczem nikt jeszcze nie wygrał ani nie przegrał. Serbowie potrafili pokonać Portugalię, więc na tym poziomie często zdarzają się niespodzianki. Ponadto uważam, że porównując drużynę z Bałkanów do naszej, to my mamy bardziej kreatywnych piłkarzy, którzy grają w lepszych klubach.

Paulo Sousa chciałby zagrać ze Szkocją na wyjeździe, a w finale u siebie ze Szwecją. Ryzykownie.

– Ile osób, tyle życzeń i odpowiedzi, więc ktoś w końcu ostatecznie naszych rywali trafnie wytypuje. Na razie możemy tylko gdybać. Do pierwszego meczu zostają aż cztery miesiące. W każdej kadrze, czego nikomu nie życzę, mogą być kontuzje i inne rzeczy wpływające na zespół w dniu spotkania. Przed nami jeszcze jest zbyt dużo czasu, żeby cokolwiek prognozować. Mogę tylko zapewnić, że ze strony PZPN zrobimy wszystko, by sztab, trener i piłkarze mieli optymalne warunki do przygotowania się na marcowe mecze.

Wróćmy więc do meczu z Węgrami. Czy rozmawiał pan wcześniej Paulo Sousą, jaki ma on pomysł na to spotkanie?

– Byłem w Hiszpanii, widziałem się z Sousą, zjedliśmy obiad. Trener miał taką koncepcję i za nią odpowiada. On i sztab pobierają za to solidne wynagrodzenie, odpowiadają za decyzje, dlatego trudno, żebym ingerował w skład, który wybierają.

Zaskoczył nas też brak Piotra Zielińskiego w wyjściowej jedenastce.

– Tak, choć głównie skupiano się na braku Roberta Lewandowskiego. To on oczywiście jest kapitanem i obecnie najlepszym zawodnikiem na świecie. Prezes PZPN-u nie jest jednak od tego, by ingerować w skład trenera ani jego politykę personalną. My jako związek zapewniamy optymalne warunki pracy całemu sztabowi i kadrze. Gdy była potrzeba zorganizowania zgrupowania w Hiszpanii, natychmiast podjęliśmy odpowiednie działania i zrobiliśmy wszystko, by kadra mogła trenować i przygotowywać się w jak najlepszych warunkach.

Wiemy, że dla PZPN brak barażu u siebie wiąże się ze sporą stratą finansową. Jak dużą?

– Trudno określić dokładną sumę, natomiast będzie to ok. 7-9 mln zł.

Jeśli chodzi o baraże, to wiemy, że pierwszy mecz gramy na wyjeździe, ale finał (29 marca) możemy zagrać u siebie. Czy wchodzi w grę organizacja meczu na Stadionie Narodowym, jeśli dopiero na 3-4 dni przed spotkaniem dowiemy się, czy do niego awansowaliśmy?

– Nie jest to wykluczone. Jesteśmy w bardzo dobrych relacjach i stałym kontakcie z prezesem Stadionu Narodowego. Jeśli chodzi o murawę, to też nie powinno być problemu. Czasu będzie więcej niż trzy-cztery dni, bo najprawdopodobniej przyjmiemy taki model, że mecz w tym terminie i tak zostanie rozegrany. W przypadku braku awansu do drugiej rundy play-off, będzie to mecz towarzyski, na przykład z jednym z rywali, który odpadł w barażach.

Problem większy będzie gdzie indziej i dotyczy szpitala tymczasowego, który w czwartek został uruchomiony na Stadionie Narodowym. Nie wiemy, jak długo koronawirus będzie nas nękał, tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Być może już na przełomie roku czy w styczniu pandemia zacznie wygasać i będzie można rozmawiać o organizacji meczu. Równolegle na pewno znajdziemy też na wszelki wypadek stadion rezerwowy.

Kiedy trzeba się określić, że mecz odbędzie w Warszawie? Formalności trwają tygodniami.

– Mniej więcej na początku lutego. Jesteśmy w stałym kontakcie zarówno z administracją państwową, jak i władzami Stadionu Narodowego. Będziemy na pewno wiedzieli z odpowiednim wyprzedzeniem, czy szpital zostanie na dłużej. Podobnie jak wiedzieliśmy, że mecz z Węgrami jest niezagrożony.

A co, jeśli w losowaniu wyjdzie, że ewentualny finał baraży także zagramy na wyjeździe?

– Oczywiście, jeśli finał będziemy mieli rozegrać na wyjeździe, to i na wyjeździe odbędzie się mecz towarzyski. Ze znalezieniem rywala nie powinno być problemu, tym bardziej jeśli Robert Lewandowski zdobędzie Złotą Piłkę...

Ma pan jakieś przecieki?

– Żadnych, ale swoją postawą zasługuje, żeby tę nagrodę otrzymać. Udowadnia to w każdym meczu.

Jasne jest, że jeśli baraże zakończą się awansem na mundial, kontrakt Paulo Sousy automatycznie się przedłuża. A co jeśli awansować się nie uda? Czy w tym względzie nie zmienił wiele mecz z Węgrami?

– Zobaczymy. Wolałbym, żeby kontrakt automatycznie się przedłużył, bo to oznaczałoby, że awansowaliśmy na mistrzostwa świata. Jestem dobrej myśli, a jeśli awansujemy, to Sousa zostaje. Jeśli nie awansujemy, kontrakt ulega rozwiązaniu.

Czyli w kwietniu 2022 roku chciałby mieć pan selekcjonera z Portugalii?

– Tak jest skonstruowana ta umowa, że jeśli awansujemy na mundial, przedłużamy ją do końca 2022.

Jakie by pan wymienił trzy pozytywne i trzy negatywne rzeczy w kadrze Paulo Sousy?

– Byłoby mocno nieeleganckie z mojej strony, by w takich kategoriach i w tym momencie oceniać pracę Paulo Sousy.

A będzie Paulo Sousa pisał raport po eliminacjach, na bazie którego zostanie rozliczony?

– Szczegóły na pewno sprecyzujemy. Umowa jest jednak dość klarownie skonstruowana. Trener Paulo Sousa jest rozliczany z wyników i końcowego efektu eliminacji.

Jest taki zwyczaj, że prezydent UEFA Aleksander Ceferin zaprasza do siebie nowe władze krajowych federacji, by z nimi porozmawiać. Czy może pan coś powiedzieć o swojej wizycie w Nyonie? Domyślamy się, że chodzi m.in. o kobiece Euro w Polsce, ale też w mediach pojawiła się sprawa dotacji na nową siedzibę związku.

– Zgadza się, rozmawiałem na te tematy z prezydentem Ceferinem, najważniejszym były oczywiście mistrzostwa Europy kobiet w Polsce. Wiemy jednak, że nie tylko Polska stara się o ten turniej i zobaczymy, jakie kryteria będą decydowały o wyborze.

Co ma pan na myśli?

– Szwecja czy Norwegia piłkę kobiecą mają rozwiniętą na bardzo wysokim poziomie, a uważam, że powinno się ją promować również w krajach, gdzie jest popularna nieco mniej, jak w Polsce.

Jesteśmy krajem, który ma 38,5 miliona mieszkańców i warto pokazać tu najlepszą piłkę kobiet. Mamy potencjał, by w przyszłości mieć zdecydowanie więcej piłkarek, które zachęcone mistrzostwami Europy zgłoszą się do klubów i na fali popularności turniejem zaczną regularnie trenować. Zobaczymy, na co zdecyduje się prezydent UEFA i czy w ogóle będzie cokolwiek sugerował Komitetowi Wykonawczemu, który podejmie decyzję. Wiemy, że członkiem komitetu i wiceprezesem UEFA jest Zbigniew Boniek, ale on ze względu na kandydaturę Polski będzie wyłączony z tego głosowania, podobnie jak wszyscy inni przedstawiciele z krajów ubiegających się o organizację turnieju.

Reprezentacja Polski kobiet ma przed sobą kluczowe mecze w eliminacjach do mistrzostw świata. Bywa pan na meczach?

– Byłem w Gdańsku, gdzie graliśmy z Belgijkami. To był naprawdę dobry mecz na wysokim poziomie. Szkoda, że Ewa Pajor nie pomoże drużynie w najbliższych meczach, bo jest to bardzo szybka i kreatywna zawodniczka, która z przodu robiła sporo zamieszania.

Wracając jeszcze do UEFA – czy prawdą jest, że otrzymał pan zgodę prezydenta Ceferina, by zastąpić w różnych komitetach ludzi Zbigniewa Bońka swoimi ludźmi?

– Tak, to konieczne z racji tego, że osoby znajdujące się w tych komitetach nie pracują już w PZPN. Dlatego w kilku miejscach musi dojść do zmian personalnych.

Pańscy poprzednicy byli bardzo znanymi piłkarzami (Lato, Boniek), był też były sędzia międzynarodowy (Listkiewicz). Pan z kolei nie jest zbyt znany szerszej społeczności. Myśli pan, że im było łatwiej działać w Europie? Ma pan z tego powodu pod górkę?

– To mit, który powstał przed wyborami. Byłem w UEFA. Rozmawiałem z władzami i wiem, że każdy prezes jest tam traktowany na tym samym poziomie. Niezależnie, czy zagrał kilkadziesiąt meczów w reprezentacji, czy ani jednego. To nie ma znaczenia. Prezydent UEFA też dba o wszystkich jednakowo, gdyż i u niego są wybory za dwa lata, a jest 55 państw i każdy ma jeden głos.

Ale kontakty zawsze się przydadzą. Choćby, żeby zadzwonić i poprosić o pomoc czy informację. A nawet przekonać kogoś do głosowania na ME kobiet w Polsce w 2025 r.

– Jeśli chodzi o głosowanie, to jest trochę jak w polityce. Nawet, gdy ktoś kogoś będzie dobrze znał, a będzie należał do innej grupy, to bardzo trudno przekonać, aby głosował na kolegę.

W wyborach na prezesa PZPN to działało tak samo?

– Mowa jednak trochę o różnych światach. Tu wybieramy państwo, które zorganizuje ME kobiet, z kolei w sierpniu wybieraliśmy konkretną osobę na prezesa PZPN.

Nie byłem człowiekiem znikąd. Pracowałem w piłkarskich strukturach 11 lat. Dziewięć lat w zarządzie PZPN, przez pięć lat byłem wiceprezesem ds. piłki profesjonalnej, a do tego dałem się poznać jako prezes Jagiellonii Białystok, który w swoim klubie odnosił niemałe sukcesy. Byłem też członkiem rady nadzorczej Ekstraklasy i przez kilka lat jej wiceprzewodniczącym.

Jaki jest pana główny cel jako prezesa PZPN? Co panu się najbardziej marzy? Zostawmy sam awans na mundial, bo to oczywiste.

– Plan, z którym przychodziłem do PZPN-u był kompleksowy i dotyczył wielu obszarów. Największy nacisk kładłem oczywiście na szkolenie i wciąż jego poprawa pozostaje moim celem strategicznym. Sto dni to zbyt krótki termin, by wszystko zmienić, ale dokonaliśmy już pierwszych korekt i chcemy wprowadzać kolejne projekty. Maciej Mateńko i Marcin Dorna intensywnie pracują nad specjalnym programem, których efektów jesteśmy bardzo ciekawi. Z inicjatywy wiceprezesa Mateńki została również powołana specjalna grupa zajmująca się opracowywaniem kierunków zmian w polskim szkoleniu. Zmiany naprawdę będą znaczące i mam nadzieję skuteczne.

A co pana zdaniem wymaga największej poprawy w szkoleniu? Co się najbardziej rzuca w oczy?

– Zdążyliśmy zlikwidować tabele wśród najmłodszych zawodników i ujednolicić formułę rozgrywek U-6 – U-11. Duży nacisk kładziemy na zmiany w Szkole Trenerów w Białej Podlaskiej. Bez dobrze wykształconej kadry można tracić mnóstwo utalentowanych zawodników. Dlatego pracujemy, by wprowadzać nowe specjalistyczne kursy dla dyrektorów sportowych, dyrektorów akademii, trenerów analityków, trenerów przygotowania motorycznego oraz specjalistyczny kurs skautingowy. Wprowadzamy również specjalny projekt Future, polegający na dokładnej obserwacji i objęciu szczególną opieką zawodników, których wiek biologiczny nie odpowiada kalendarzowemu, czyli tak zwanych późnodojrzewających.

Ma pan jakieś wzory z zagranicy, jeśli chodzi o szkolenie? Wiele mówiło się o Belgach i Niemcach.

– Trzeba pamiętać, że tego nigdy nie przeniesie się jeden do jednego. Gdyby było inaczej, to reprezentanci Polski pochodziliby głównie ze szkółki Barcelony w Warszawie, gdzie od początku wprowadzono tamtejszy system szkolenia. Wszelkie programy zagraniczne trzeba dostosowywać do krajowej specyfiki. Mamy grupę osób, która doskonale zna zagraniczne systemy, chcemy się na nich wzorować, szukamy inspiracji, ale jednocześnie zachowujemy odpowiednie proporcje. Wśród polskich trenerów naprawdę znajduje się sporo fascynatów, którzy mają znakomite pomysły i będziemy chcieli je wprowadzać w życie.

Zmian dokonał pan również na stanowiskach dyrektora sportowego oraz dyrektora Szkoły Trenerów PZPN. Ze związku odeszli Stefan Majewski i Dariusz Pasieka, którzy nie cieszyli się zbyt dobrą opinią. Czy to właśnie zadecydowało?

– To nie tak, że nie lubię czy nie doceniam Stefana i Dariusza. Znamy się, mamy dobre relacje, ale jako PZPN uznaliśmy, że nadszedł czas na zmiany. W klubie podobnie – rzadko ktoś gra osiem czy dziewięć lat w jednym zespole.

Planuje pan jeszcze jakieś zmiany personalne w związku?

– Chodzi o gabinety czy boisko?

Boisko jest ciekawsze dla kibiców.

– Po przegranych eliminacjach mistrzostw Europy podziękowaliśmy Mariuszowi Rumakowi. Jesteśmy w trakcie szukania trenera dla kadry U-19. Jeśli chodzi o inne osoby ze sztabów, to wszędzie trwają eliminacje do turniejów. Poczekajmy. Potem będziemy rozliczać.

Jedną z ważnych zmian była rezygnacja ze Zbigniewa Przesmyckiego i powołanie na funkcję Szefa Kolegium Sędziów Tomasza Mikulskiego. Miał pan do jego pracy zastrzeżenia?

– Uważałem, że po 10 latach pracy pana Przesmyckiego, trzeba było oddać sędziowanie w ręce kogoś innego. Osobie z nowym zaangażowaniem, świeższym spojrzeniem i innym sposobem pracy. Chciałbym, aby był to również odpowiedni impuls dla arbitrów, którzy zobaczą i spotkają się z innym modelem zarządzania.

A jest pan zadowolony z sędziowania na polskich boiskach?

– Sędziowie, jak piłkarze – popełniają błędy. One oczywiście się zdarzają. Oko jest zawodne. Do tego zawsze dochodzą emocje. Naturalnym jest, że trzeba nauczyć się tolerować pewien margines błędów, który będzie zawsze w każdym kraju.

Jestem w stałym kontakcie z Tomaszem Mikulskim. Razem pracujemy cały czas, aby poprawiać poziom sędziowania, żeby pomyłek było jak najmniej. Dotyczy to również współpracy z sędziami VAR. Chcemy także, aby zawodnicy bardziej rozumieli ten system, stąd ostatnie spotkanie, które jako związek postanowiliśmy zorganizować dla przedstawicieli klubów z wydziałem sędziowskim.

Błędy to jedna rzecz, druga to bezpieczeństwo arbitrów, którzy na dole piłkarskiej piramidy pracują zresztą za drobne pieniądze i są narażeni na wściekłość lokalnych kibiców i piłkarzy. Czy tu związek może jakoś działać?

– Za płace sędziów do czwartej ligi odpowiadają związki wojewódzkie. Oni ustalają wynagrodzenia. Natomiast jakakolwiek agresja wobec sędziów jest niedopuszczalna. Oczekujemy ostrego karania tych, którzy dopuszczają się takich czynów. Chcemy poprawiać bezpieczeństwo arbitrów, bo niestety często w dyskusji o futbolu o nich zapominamy.

Zmieńmy temat. Cięcie budżetowe na poziomie 30 proc. w PZPN to konieczność czy ostrożność?

– Nasz budżet jest na podobnym poziomie, co rok temu. Ale nie jesteśmy tu po to, by wydawać pieniądze, tylko nimi mądrze gospodarować. To, co jest potrzebne, akceptujemy, to co po rozmowach z dyrektorami różnych działów uważamy za zbędne, tniemy.

Pojawią się w związku nowi sponsorzy? Słyszymy coś o sponsorze medycznym.

– Sponsorzy to intensywny obszar naszej działalności, sam jadę w przyszłym tygodniu do bardzo poważnej firmy na rozmowy. Rozmawiałem już też z jedną z firm z południa Polski. Obiecuję, że jak będziemy na finiszu rozmów, to o wszystkim poinformujemy.

I liga będzie dostawać o 30 procent więcej pieniędzy z Pro Junior System, chodzi o 3 mln złotych. To spełnienie pana obietnic wyborczych z kampanii i ukłon dla pierwszoligowców?

– Gdyby tak było, to pewnie pierwszoligowcy zagłosowaliby za mną murem, a tak nie było. Faktem jest, że się z nimi spotykałem i rozmawiałem. Uważam, że część ze zgłaszanych problemów przedstawionych podczas tych rozmów była słuszna.

Wiemy, że I liga nie posiada takich wpływów z telewizji jak ekstraklasa, a to też są drużyny, które jeżdżą i walczą po całej Polsce, a ich budżety często ledwo się spinają. Musimy jednak pamiętać, że bez silnej I ligi nie będzie silnej Ekstraklasy.

Pana relacje ze Zbigniewem Bońkiem są...

– Dobre, normalne, takie jak były. Chyba nic się nie zmieniło. Jak byłem wiceprezesem PZPN, to ceniłem sobie tę relację, nie było tak, że któryś z nas ciągnął w przeciwne strony.

Nie odbiera pan czasem wpisów Bońka na Twitterze jako szpileczek? Choćby tych, że wy teraz budżet PZPN powinniście podnieść z jego 300 milionów do 500, bo on 50 zamienił na 300.

– Boniek przejmując PZPN od Grzegorza Laty miał na koncie 100 milionów, a my przejmując związek od Bońka mamy na koncie mniej niż 200. Nie odbieram tego jako żadne szpilki. Mam wrażenie, że Boniek chce, żeby związek funkcjonował najlepiej jak się da i miał na koncie te wspomniane 500 milionów.

Nie boi się pan, że będzie postrzegany jako prezes partii rządzącej? Sporo było tych spotkań z premierem, prezydentem.

– Jako prezes PZPN współpracuję z politykami każdej opcji. Jedną z pierwszą osób, z którą się spotkałem był prezydent Warszawy – Rafał Trzaskowski. Do loży na mecze reprezentacji zapraszam przedstawicieli różnych środowisk politycznych – zarówno prezydentów miast, jak i osoby z partii rządzącej. Ta współpraca z rządem czy z ministerstwem sportu jest naturalna i bardzo ważna. Komunikujemy się w sprawie wielu rzeczy. Z ministerstwem sportu pracujemy w grupach roboczych w sprawie poprawy programu certyfikacji. Nie wyobrażam sobie, żebym miał nie rozmawiać z premierem Mateuszem Morawieckim czy prezydentem Andrzejem Dudą. Tym bardziej że prezydent pomógł nam w procedurze paszportu dla Matty’ego Casha. PZPN jest całkowicie apolityczny, nie wspiera żadnego ugrupowania, a dla dobra krajowego futbolu spotykamy się, by opracowywać jak najlepsze postulaty. Albo inaczej: moją partią jest Polski Związek Piłki Nożnej, bo ja działam dla dobra piłki. 

Sto dni za nami dziś, a czego chciałby pan zostać zapamiętany po czterech latach, czyli pełnym okresie kadencji?

– Przede wszystkim z dobrych wyników pierwszej reprezentacji. Wiadomo, że prezes nie gra na boisku, nie powołuje piłkarzy, nie ustala składu, nie prowadzi treningów, ale na koniec głównym odpowiedzialnym jest prezes. Ja zajmuję się innymi rzeczami, tj. finansami, zarządzaniem czy odpowiednią organizacją. Tym zawsze się obronię, ale na wynik nie mam aż takiego wpływu. A każdy kibic żyje wynikiem. Jak jest wynik, to reszta schodzi na drugi plan.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.