Wszyscy byli w szoku, przed chwilą grał w Pradze, a wybiegł na boisko w Monachium

Konrad Ferszter
Pragę i Monachium dzieli ponad 350 kilometrów, a Dublin i Bochum - około tysiąca. W szalonych latach 80. nie powstrzymywało to jednak szefów Bayernu od poganiania swoich piłkarzy po całej Europie. Duńczyk Soren Lerby i Walijczyk Mark Hughes grali po dwa mecze jednego dnia, i to w różnych krajach. Przemieszczali się ładą, porsche, samolotami, ale też biegiem. - W teorii to było niemożliwe - mówił Hughes, który rajd po kontynencie wykonał dokładnie 34 lata temu.

Natężenie spotkań na najwyższym poziomie to w dzisiejszej piłce coś normalnego, ale i lata 80. XX wieku bywały pod tym względem szalone. Doświadczył tego choćby Zbigniew Boniek, który 29 maja 1985 roku zagrał w barwach Juventusu mecz o Puchar Europy przeciwko Liverpoolowi w Brukseli, a dzień później wystąpił w reprezentacji Polski w eliminacjach mistrzostw świata przeciwko Albanii w Tiranie. 

Dwa szalenie ważne mecze w ciągu kilkudziesięciu godzin - to było coś wyjątkowego. Ale jeszcze bardziej spektakularnego wyczynu dokonali w kolejnych miesiącach i latach piłkarze Bayernu Monachium: Duńczyk Soren Lerby oraz Walijczyk Mark Hughes. Można powiedzieć, że dla szefa Bayernu Ulego Hoenessa niemożliwe nie istniało - jeśli mu na czymś zależało, potrafił poruszyć niebo i ziemię. A w tych konkretnych przypadkach - łady, porsche i samoloty. No i swoich piłkarzy.

Zobacz wideo To może być nowa gwiazda reprezentacji Polski. "Euforia wśród kibiców"

Najszybszy prysznic w życiu

Był 13 listopada 1985 roku. W Dublinie trwał mecze eliminacji mistrzostw świata - Irlandia podejmowała Danię, w drużynie gości grał m.in. pomocnik Bayernu Monachium Soren Lerby. Do przerwy był remis 1:1, ale po zmianie stron Duńczycy strzelili dwa gole w 13 minut. Hoenness mógł rozgrzewać silnik samochodu stojącego pod stadionem w Dublinie.

Mógł, bo wcześniej porozumiał się z selekcjonerem Duńczyków Seppem Piontkiem, którego zespół do awansu potrzebował tylko punktu. Panowie ustalili, że jeśli Dania obejmie wyraźne prowadzenie, to Lerby zejdzie z boiska. Tak, by zdążyć przemieścić się 1000 km na wschód, do Bochum, gdzie Bayern szykował się do gry w Pucharze Niemiec.

- Pobiegłem do szatni i wziąłem prysznic tak szybko, jak nigdy w życiu. Z mokrymi włosami wybiegłem ze stadionu i wskoczyłem do samochodu, w którym czekał już Hoeness - wspominał Lerby.

Biegiem na stadion, gol w powtórzonym meczu

Pod eskortą irlandzkiego policjanta zawodnik dotarł na lotnisko, gdzie czekał już na niego prywatny samolot. Na godzinę przed meczem w Bochum Lerby był w oddalonym o 50 kilometrów Düsseldorfie. - Na stadion pędziliśmy porsche. Wydawało mi się, że podróż trwa wiecznie. Pod samym stadionem utknęliśmy w korku. Zależało mi, żeby zagrać w pierwszym składzie, więc wybiegłem z auta i przebiegłem ostatnie dwa kilometry - mówił Lerby.

Duńczyk wpadł na stadion, gdy zespoły były już w tunelu prowadzącym na boisko. Ku swojemu rozczarowaniu - zaczął ten mecz na ławce rezerwowych, a do gry wszedł po przerwie. Cała historia zakończyła się dla niego świetnie. Choć mecz w Bochum zakończył się remisem 1:1, to w powtórzonym spotkaniu Bayern wygrał 2:0, a jedną z bramek zdobył właśnie Lerby.

A dwa lata po Lerbym dwa mecze w ciągu kilku godzin rozegrał inny piłkarz Bayernu, Walijczyk Mark Hughes.

Bayern przyszedł na pomoc

"Koszmar" - tak w autobiografii Hughes wspomina rok spędzony w FC Barcelonie. Walijczyk, który trafił do Katalonii latem 1986 roku, miał być w Barcelonie gwiazdą, ale jego styl gry kompletnie nie pasował do hiszpańskiego futbolu. W dwóch poprzednich sezonach w Manchesterze Hughes zdobył w lidze 33 bramki, dla Barcelony strzelił raptem pięć goli w 36 meczach we wszystkich rozgrywkach i szybko spotkał się z ogromną krytyką mediów i kibiców. Ci zdecydowanie bardziej woleli niezawodnego Gary'ego Linekera.

Dlatego już latem 1987 roku Hughes był zdecydowany na powrót do Manchesteru United, gdzie wcześniej spędził trzy bardzo dobre lata. Na przeszkodzie stanęły jednak pieniądze. Hughes wiedział, że jeśli opuści Barcelonę i wróci do Anglii przed kwietniem 1988 roku, to straci tysiące funtów. Wszystko przez prawo podatkowe, które nakazywało mu wypełnienie umowy poza Wyspami.

Z pomocą przyszedł wtedy Bayern Monachium, który w listopadzie 1987 roku wypożyczył Hughesa z Barcelony do końca sezonu. I to właśnie w Bawarii Walijczyk przeżył prawdopodobnie najbardziej szalony dzień w karierze.

Trzy mecze w dwa miesiące, dwa mecze w jeden dzień

Debiut Hughesa w Bayernie był wymarzony. Walijczyk strzelił gola, asystował przy kolejnym, a Bawarczycy wygrali u siebie z Bayerem Uerdingen 3:0. - Tu docenia się rzeczy, które są nieodłącznym elementem mojego stylu, a o których w Hiszpanii nikt nawet nie wspomniał. Teraz mam więcej możliwości wchodzenia w pole karne, co w Barcelonie nie miało miejsca. Zrobię wszystko, żeby odpłacić się za zaufanie - powiedział Hughes po debiucie.

Szansę na zdobycie kolejnej bramki dla Bayernu napastnik miał cztery dni później. Bawarczycy grali w Pucharze Niemiec z Borussią Moenchengladbach. Problem w tym, że Hughes był przekonany, że w tym spotkaniu nie zagra. Tego samego dnia Walijczycy grali bowiem kluczowy mecz w eliminacjach Euro 1988 przeciwko Czechosłowacji.

Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl

Walijczycy byli w bardzo dobrej sytuacji w grupie i wyjazdowe zwycięstwo zapewniłoby im awans do turnieju rozgrywanego w RFN. W Bayernie mocno naciskali jednak, by Hughes został w klubie i kontynuował dobry początek w zespole.

- Z Bayerem Uerdingen graliśmy w sobotę i liczyłem na to, że tego samego dnia polecę do Walii na zgrupowanie kadry. Wszystko popsuła jednak mgła, przez którą odwołano wszystkie loty tamtego wieczoru. Zamiast polecieć do kraju, spotkałem się na kolacji z Ulim Hoenessem - wspominał Hughes.

- Hoeness zapytał mnie, o której godzinie gramy w Czechosłowacji. Odpowiedziałem, że o 15:30 lub 16. Wtedy zaczął dzwonić do różnych ludzi i miejsc. Po kilkunastu minutach wrócił i powiedział, że wszystko już załatwione i że zagram w obu meczach. Początkowo myślałem, że żartuje, ale tak nie było. Zorganizował wszystko w chwilę. Miał zresztą doświadczenie, bo wcześniej zorganizował to Lerby'emu. W dwa miesiące zagrałem w trzech meczach. Dwa z nich były meczami w kadrze. Teraz szykowałem się do dwóch meczów jednego dnia.

Z łady do prywatnego samolotu

Mecz w Czechosłowacji nie ułożył się po myśli Walijczyków, którzy przegrali 0:2 i nie awansowali na mistrzostwa Europy. Hughes nie miał jednak czasu na przeżywanie porażki z kolegami. Od razu po meczu został zabrany przez przedstawiciela Bayernu i ładą przewieziony na lotnisko, gdzie czekał na niego prywatny samolot.

- Chociaż jechaliśmy niespełna 50 kilometrów na godzinę, to w tej budzie i hałasie wydawało się, że bijemy rekord prędkości na lądzie - tak podróż przez Czechosłowację wspominał Hughes.

Walijczyk nie miał nawet czasu się przebrać. Reprezentacyjny strój zmienił dopiero w samolocie, którym dotarł do Monachium. Na lotnisku czekało już porsche Hoenessa, które przewiozło zawodnika na Stadion Olimpijski. I chociaż dwie godziny wcześniej Hughes grał jeszcze w reprezentacji Walii, to teraz szykował się do wejścia na boisko w koszulce Bayernu. W tajemnicy.

- Hoeness celowo nie powiedział nikomu o swoim planie. Wprowadzono mnie po kryjomu na stadion i w jednym z pomieszczeń przeczekałem do początku drugiej połowy. Hoeness chciał, by moje wejście jak najmocniej odbiło się na psychice rywali. I to mu się udało - wspominał Hughes.

"Odebrałem mu chwałę. Pisali tylko o mnie"

Kiedy Hughes wszedł na boisko, Bayern przegrywał 0:1. - Nikt nie mógł uwierzyć w tę zmianę. Przecież miałem być setki kilometrów od Monachium, w Pradze. W teorii to było niemożliwe. Zawodnicy Borussii byli oszołomieni - mówił Hughes.

Niedługo po wejściu Walijczyka na boisko do remisu doprowadził Lothar Matthaeus. Ostatecznie Bayern wygrał tamten mecz 3:2 po dogrywce. Decydujące bramki dla Bawarczyków zdobył Michael Rummenigge, który na boisko wszedł razem z Hughesem.

- Odebrałem mu chwałę. Mimo że strzelił dwa gole, to dziennikarze pisali tylko o mnie, bo zagrałem w dwóch meczach jednego dnia. A to przecież on był bohaterem i to jemu należały się wszystkie te niesamowite słowa - wspominał Hughes.

Walijczyk, który kilka godzin wcześniej przegrał jeden z ważniejszych meczów w życiu, znów mógł się uśmiechnąć. - Ten dzień był bardzo dobry dla mojego ego. Poczułem się fantastycznie, że tak duży klub zrobił tak wiele dla jednego zawodnika. Po nieudanym sezonie w Hiszpanii to było dla mnie bardzo ważne i szczególnie miłe. Bayern bardzo mocno o mnie zadbał i prawie przekonał mnie do tego, bym został w Monachium na kolejne lata - wspominał Hughes.

Ostatecznie Walijczyk nie został w Niemczech, tylko zdecydował się na powrót do ukochanego Manchesteru United. Na Old Trafford Hughes zdobył jeszcze m.in. po dwa mistrzostwa i Puchary Anglii czy Puchar Zdobywców Pucharów. W kolejnych latach grał jeszcze w Chelsea, Southampton, Evertonie i Blackburn Rovers, ale już nigdzie nie przeżył takiego dnia jak ten z 11 listopada 1987 roku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.