Przed finałem Pucharu UEFA: FC Liverpool - Alaves

Środowy finał Pucharu UEFA w Dortmundzie między FC Liverpool i Alaves przypomina sytuację, w której do walki o mistrzostwo wagi ciężkiej z Mike'em Tysonem na ring zostaje zaproszony jeden z widzów - napisała agencja AP.

Przed finałem Pucharu UEFA: FC Liverpool - Alaves

Środowy finał Pucharu UEFA w Dortmundzie między FC Liverpool i Alaves przypomina sytuację, w której do walki o mistrzostwo wagi ciężkiej z Mike'em Tysonem na ring zostaje zaproszony jeden z widzów - napisała agencja AP.

W czerwonym narożniku stanie jeden z najsłynniejszych klubów świata, czterokrotny triumfator Pucharu Europy, 18-krotny mistrz Anglii, który, podobnie jak Mike Tyson, stara się odzyskać dawną sławę. W narożniku niebieskim - Alaves, klub z Kraju Basków, który w rubryce "osiągnięcia" poza awansem do pierwszej ligi hiszpańskiej nie może wpisać nic.

Sędzia najgroźniejszy?

- Muszę przyznać, że jeszcze parę miesięcy temu nie miałem pojęcia, że gdzieś na świecie istnieje miasto o nazwie Vitoria - mówi charyzmatyczny pomocnik "The Reds" Steven Gerrard. - Ale dziś wiem już doskonale, co to za klub i jak świetnie radzi sobie w Hiszpanii i Europie. Będziemy się tak samo przygotowywać do walki, jak przeciwko Porto, Romie i Barcelonie.

- Na pewno ich nie zlekceważymy, choć tradycja przemawia przeciwko nim. Na pewno należy im się respekt - dodaje weteran reprezentacji Szkocji, pomocnik Gary McAllistair.

- Pokonali Inter Mediolan, co akurat nie jest tak trudnym wyczynem. Ale w dwumeczu z Kaiserslautern strzelili aż 9 goli. Znam dobrze tę drużynę i to osiągnięcie robi na mnie wrażenie - mówi pomocnik "The Reds", Niemiec Dietmar Hamann, który wywalczył Puchar UEFA w 1996 roku z Bayernem Monachium.

Piłkarze z Anfield Road są ostatnio na fali. Zdobyli już dwa krajowe puchary - Ligi Angielskiej i w ostatnią sobotę Puchar Anglii. Od gwarantującego występ w Lidze Mistrzów trzeciego miejsca w Premier League dzieli ich tylko zwycięstwo w ostatnim meczu sezonu z Derby. W superformie jest napastnik "The Reds" Michael Owen, który w czterech ostatnich meczach zdobył osiem goli.

- Jest szansa przejść do historii - mówi Owen. - Liverpool zdobył w przeszłości już tyle Pucharów Europy, że Puchar UEFA niby nie zrobi na nikim wrażenia. Ale to będzie nasze trzecie trofeum w tym sezonie i za to nas będą pamiętać. Dlatego warto się postarać.

Fiński obrońca "The Reds" Sami Hyypia uważa, że nie będzie łatwo. - Trzeba będzie uważać na napastnika Javi Moreno. Jest czołowym strzelcem hiszpańskiej ligi, a to mówi samo za siebie. Na szczęście są u nas ludzie, którzy potrafią powstrzymać takich zawodników - mówi Fin.

Jedyne, co martwi Anglików, to sędzia, którego wyznaczyła UEFA do prowadzenia środowego spotkania. Jest nim 41-letni Francuz Gilles Veissiere, który już raz prowadził spotkanie Liverpoolu w Pucharze UEFA w 1998 roku z Valencią. Wsławił się wówczas tym, że w dwóch ostatnich minutach meczu wyrzucił z boiska z czerwonymi kartkami dwóch piłkarzy "The Reds" Paula Ince'a i Steve'a McManamana (był remis 2:2). A Liverpool do dziś uchodzi za jedną z najbardziej brutalnie grających drużyn Premier League.

Toshack nie wierzy w Liverpool

Piłkarze Alaves to także nie ułomki. W poprzednim sezonie w lidze hiszpańskiej nikt nie faulował częściej od nich, a miano najostrzej grającego obrońcy Oscarowi Tellezowi odebrał dopiero Roberto Fabian Ayala, który w grudniu przyszedł do Valencii. Swoje mecze Alaves często rozstrzyga dzięki rzutom karnym. W półfinałowym meczu z Kaiserslautern, wygranym 5:1, aż cztery gole padły z "jedenastek".

Ostatnie miesiące dla prowincjonalnego baskijskiego klubu są jak z bajki. Nie ma chyba zespołu w Europie, który zrobiłby tak błyskawiczny postęp. Sześć lat temu Alaves grał jeszcze w trzeciej lidze, trzy lata temu wrócił do najwyższej klasy rozgrywek po 42 latach nieobecności, w ubiegłym sezonie straszył już największych potentatów w Primera Division, m.in. dwukrotnie pokonując Barcelonę. Choć klub istnieje od 1921 roku, w sumie w pierwszej lidze występował tylko osiem lat.

Jesienią zadebiutował w międzynarodowych rozgrywkach. Do finału doszedł bynajmniej nie dzięki szczęśliwemu losowaniu. W ćwierćfinale wyeliminował słynny Inter Mediolan, w półfinale - Kaiserslautern, przerywając hiszpańską niemoc w wyjazdowych meczach z klubami Bundesligi (pierwsze zwycięstwo w historii). Wynik dwumeczu też szokował - 9-2 to najwyższa wygrana na tym etapie walki o europejskie trofeum od 1962 roku, kiedy Valencia pokonała MTK Budapest 10-3 w półfinale Pucharu Miast Targowych.

Do niedawna jedynym znanym poza Hiszpanią piłkarzem Alaves był niechciany w Manchesterze United Jordi Cruyff i to raczej ze względu na słynnego ojca niż nieprzeciętny talent. Teraz o Javiera Moreno, najskuteczniejszego w Primera Division (tuż za nim są Rivaldo i Raul), biją się kluby hiszpańskie i angielskie, a Helenio Herrera uchodzi za czołowego bramkarza na Półwyspie Iberyjskim.

Wydaje się, że wszystko przemawia za Liverpoolem - historia, budżet, liczba zdobytych w tym sezonie trofeów. Trener John Toshack, który jako piłkarz dwukrotnie zdobywał z Liverpoolem to trofeum, a teraz prowadzi Real Sociedad, stawia jednak na Hiszpanów. - Niewiele jest zespołów, które walczą o zwycięstwa z taką pasją - powiedział w wywiadzie dla dziennika "Marca". - Wyobraźcie sobie, jak będą zmotywowani, kiedy będzie ich dzieliło 90 minut od największego sukcesu w życiu. Nie ciąży na nich żadna presja, a o ich umiejętnościach chyba nikogo nie trzeba już przekonywać. Liverpool ma za sobą zbyt ciężkie mecze, by ich powstrzymać.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.