Potworne zaniedbanie doprowadziło do odejścia Messiego. "Laporta musiał to wiedzieć"

Dawid Szymczak
Historia, która zaczęła się od małej papierowej serwetki, kończy się lakonicznym komunikatem w Internecie. Jakież to wszystko małe, patrząc na wielkość Lionela Messiego. Piłkarza, który - wbrew naiwnym stwierdzeniom - przerósł nie tylko swój klub, ale całą ligę. Barcelona i La Liga tracą ostatni skarb.

Jeszcze niedawno była to liga dwóch najlepszych klubów na świecie, dwóch najlepszych piłkarzy i dwóch najlepszych trenerów. Dziś FC Barcelona znajduje się w gigantycznym kryzysie, w Realu Madryt skończył się pewien cykl, Pep Guardiola i Jose Mourinho trenują gdzie indziej, Cristiano Ronaldo trzy lata temu odszedł do Juventusu, a teraz z Hiszpanii wynosi się Lionel Messi. Kogo, Szanowny Czytelniku, umieściłbyś na plakacie reklamującym nowy sezon La Liga? To dobra zabawa, uświadamiająca jak wybrakowaną z gwiazd ligą stała się liga hiszpańska. 

Zobacz wideo "Niewielu polskich trenerów aż tak gruntownie analizuje swoich rywali, jak Michniewicz"

Joan Laporta obnażył poprzedniego prezesa Barcelony. 487 milionów euro straty za poprzedni sezon

Rok po tym, jak Lionel Messi próbował odejść z FC Barcelony, pięć miesięcy po tym, jak Joan Laporta został ponownie wybrany jej prezesem, pięć tygodni po wygaśnięciu kontraktu Argentyńczyka i zaledwie osiem dni przed rozpoczęciem nowego sezonu La Liga, rozpada się najspójniejszy na świecie związek piłkarza z klubem. Barcelona bankrutuje nie tylko finansowo, ale też sportowo i moralnie. Nic nie podsumowało lepiej sytuacji z odejściem Messiego niż teoria, która w czwartek wieczorem pojawia się niemal równo z oficjalnym komunikatem klubu w tej sprawie, że to tylko blef i próba wywarcia presji na ligowych władzach. Bo oświadczenie jest za krótkie, bo pisane na kolanie, bo za często Barcelona podkreślała w nim, że dogadała się z Messim, ale na drodze do szczęścia stają złe przepisy. W piątek jednak Laporta wszystko dokładnie wyjaśnił. Mówił rzeczy szokujące: że Barcelona wydaje na wynagrodzenia 110 proc. przychodów klubu, że oczekiwał strat rzędu 200 milionów euro za poprzedni sezon, a te ostatecznie wyniosą 487 milionów, że musiałby zapożyczyć klub na 50 lat, by sfinansować kontrakt Messiego, że nawet gdyby La Liga doszła do porozumienie z CVC, nie rozwiązałoby to problemu Barcelony z rejestracją Messiego. I wciąż powtarzał, że to spuścizna po fatalnym zarządzaniu Josepa Marii Bartomeu, poprzedniego prezesa Barcy.

Bartomeu podał się do dymisji pod koniec października 2020 r. Na zawsze będzie tym prezesem, który obrzydził Messiemu Barcelonę. Z czasem wiele afer mu zapomną - że opłacił hejterów, by atakowali nieprzychylne jemu legendy klubu, że sprzedał Neymara, a w jego miejsce kupował niewłaściwych piłkarzy za blisko 400 milionów euro, że był oskarżony o korupcję, ale ten Messi zostanie z nim na zawsze. To Bartomeu wzięciem na siebie odpowiedzialności za aspekty, o których miał niewielkie pojęcie, doprowadził klub do finansowego kryzysu. Barcelona zaczęła wydawać na pensje zawodników około 500 milionów euro rocznie, czyli najwięcej ze wszystkich klubów - piłkarskich i niepiłkarskich - na świecie. Gdy któryś z zawodników chciał podwyżkę, szedł prosto do prezesa. W normalnych strukturach musiałby przedrzeć się przez sito dyrektorów, którzy na negocjacjach zjedli zęby i którzy nie dążą do bycia lubianymi. A Bartomeu bardzo zależało na sympatii piłkarzy. Szantażował go więc Sergio Busquets, szantażowali Jordi Alba i Gerard Pique. Opłaciło się - wszyscy mają brutalnie wysokie kontrakty na poziomie kilkunastu milionów euro rocznie. A skoro oni dostawali pieniądze, to reszta też zgłaszała się po podwyżki. Bartomeu sam tę lawinę wywołał. Rozpieścił piłkarzy i nie potrafił tego zatrzymać. Dlatego też Barcelonie trudniej niż jakiemukolwiek klubowi szło dogadywanie obniżek pensji w związku z pandemią koronawirusa.

Lionel Messi odchodzi z FC Barcelony. Jak można było do tego doprowadzić?

W tej sytuacji najbardziej zadziwia, że Barcelona w ogóle znalazła się w sytuacji, w której traci piłkarza od lat z nią zrośniętego. Najlepszego w jej historii, tak wiernego, że grając na Camp Nou miał doczekać końca remontu Sagrada Familli. W zeszłym roku, gdy ogłosił, że odchodzi, a Manchester City czekał z piórem w dłoni na jego podpis, dzieci płaczem przekonały go do pozostania. To wystarczyło - zdecydował sentyment i olbrzymie emocje. Klub miał rok, żeby wypracować jego pozostanie. Na górze klubowych struktur trwały przepychanki, a zegar tykał. Barcelona była rozdarta między ustępującym prezesem, tymczasowym i kampanią wyborczą, która kręciła się wokół Messiego. W końcu odbyły się odwlekane wybory, pojawiło się zamieszanie z Superligą, a kontrakt najlepszego piłkarza w historii klubu czekał. 30 czerwca czas minął. Messi został wolnym zawodnikiem. Barcelona doskonale wiedziała, że jeśli nie dogada się z nim do tego czasu, a później dojdzie do porozumienia, będzie musiała zarejestrować go, jak każdego nowego piłkarza. A Laporta musiał wiedzieć, że będzie miał gigantyczny problem ze zmieszczeniem się w finansowym limicie.

W tym czasie nie udało się ani przedłużyć umowy Messiego, ani sprzedać piłkarzy z wysokimi kontraktami, by zrobić miejsce dla Argentyńczyka. Barcelona niby próbowała pozbyć się Antoine'a Griezmanna, Phillipe Coutinho czy Ousmanne Dembele, ale żaden klub nie chciał za nich zapłacić tak wielkich pieniędzy ani dźwigać podobnej pensji, jaką otrzymują w Barcelonie. Pytanie, kiedy Barcelona faktycznie przestała wierzyć w pozostanie Messiego - czy tak, jak deklaruje Laporta - dopiero w połowie tego tygodnia, czy już na początku lata, gdy ściągnęła Memphisa Depaya, piłkarza stylem gry podobnego do Messiego. Ronald Koeman wybitnym trenerem nie jest, ale na pewno wystarczająco dobrym, by wiedzieć, że zmieszczenie Messiego i Depaya na boisku będzie niezwykle trudne. Trudno też o poczucie, że obecny prezes zrobił absolutnie wszystko, by pozbyć się niektórych piłkarzy lub wynegocjować obniżki ich pensji. Łatwo za dostrzec pewną naiwność Barcelony. Optymistyczne podejście, że jakoś to będzie, że może - dla wspólnego dobra - prezes La Liga Javier Tebas ostatecznie się ugnie i pomajstruje przy limicie płacowym? Że może piłkarze zaakceptują 60-procentowe obniżki pensji? Być może zrobiłby to Sergio Busquets, oddany żołnierz tego klubu. Ale Coutinho, Griezmann czy Umtiti? Trudno było w to uwierzyć.  

Z Barcelony, samozwańczo określającej się jako coś więcej niż klub, odchodzi ktoś więcej niż piłkarz. Symbol, talizman, magnes dla sponsorów, atrakcja kibiców, idol dla młodych, zbawca na boisku. Odchodzi żegnany lakonicznym komunikatem i siedmiominutowym filmem z jego najpiękniejszymi golami. Film ten był ponoć szykowany na przedłużenie umowy

Więcej o:
Copyright © Agora SA