Sprawę podrabianych dyplomów studenckich jako pierwszy opisał Onet. Śledczy zajęli się sprawą, gdy zgłosiła się do nich jedna ze studentek uczelni wyższej. Opowiedziała ona o propozycji, którą w lecie 2019 r. usłyszała od dr. hab. Zbigniewa D. Ówczesny kanclerz Uczelni Nauk Społecznych w Łodzi miał zaoferować jej dyplom uczelni bez konieczności uczęszczania na zajęcia czy zdawania egzaminów. D. miał też zaproponować konkretną cenę - 2,5 tys. zł.
Studentka zgłosiła sprawę na policję. Na mężczyznę przygotowano zasadzkę. Kobieta umówiła się z nim na spotkanie w Trójmieście. Chwilę po tym, kiedy D. wręczył jej podrobiony dyplom, mężczyznę zatrzymała policja. Złapany na gorącym uczynku przyznał się, a prokuratura postawiła mu zarzut wzięcia łapówki w związku z pełnieniem funkcji publicznej. Grozi mu do ośmiu lat więzienia. Ale to nie koniec historii, która miała swój ciąg dalszy w trakcie przeszukiwań.
Jak się okazało, w trakcie przeszukiwań u Zbigniewa D. trafiono bowiem na jego korespondencję z Anną Lewandowską, żoną Roberta Lewandowskiego - napastnika Bayernu i reprezentacji Polski. Miały dotyczyć dyplomu magistra przygotowanego dla jej męża. Znaleziono nawet gotowy dokument z pieczątką Uczelni Nauk Społecznych i podpisany przez żonę Zbigniewa D. (jest jednocześnie rektorką uczelni). Dyplom miał być świadectwem zdobycia tytułu magistra pedagogiki o specjalności: "Przedsiębiorczość i zarządzanie w usługach społecznych i edukacyjnych".
Na dokumencie widnieje data: 24 marca 2018 r. A to blisko pół roku od uzyskania przez Lewandowskiego tytułu licencjata. Dziennikarze Onetu zwracają szczególną uwagę na datę obrony, bo dzień wcześniej, 23 marca, napastnik grał w meczu towarzyskim z Nigerią we Wrocławiu. Rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski powiedział, że sytuacja mogła mieć miejsce, o ile zgodził się na to ówczesny selekcjoner - Adam Nawałka.
W komunikatorze zajętym przez śledczych nie znaleziono konwersacji z samym piłkarzem, ale z jego żoną. Kobieta miała się spotkać z D. 12 czerwca 2018 r. w trakcie meczu towarzyskiego z Litwą. Ich rozmowa wskazywała na to, że mężczyzna miał przynieść dla niej teczkę. W wiadomościach nie wspominano o jej zawartości, co rodzi nieścisłość zdarzeń.
Historia z dyplomem Lewandowskiego nie składa się do końca w całość. Piłkarz uzyskał tytuł licencjata w październiku 2017 r., czym pochwalił się w mediach społecznościowych, jednak w następnych miesiącach nie wspominał nic o obronie magisterki. Obronił ją jesienią 2020 r. na tej samej uczelni - w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie.
Dziennikarze dotarli jednak do nowych faktów, które zdradził Emil Jędrzejewski, znajomy Lewandowskich. - Ale że w sprawie się Robert Lewandowski pojawia? To niemożliwe - powiedział, dodając jednak, że sam zanosił dokumenty Roberta Lewandowskiego na uczelnię w Łodzi, aby zapisać go na studia. Jędrzejewski przyznaje jednocześnie, że nie jest pewny czy piłkarz uczelnię ukończył. - Wszystko odbyło się uczciwie, Robert normalnie studiował - powiedziała dziennikarzom rektorka UNS w Łodzi, żona Zbigniewa D.
Dalsze ustalenia śledczych doprowadziły do propozycji, jaką D. miał złożyć Annie Lewandowskiej. D. miał zaproponować jej dyplom magistra managementu (Master Of Business Administration) za 25 tys. złotych.
Próba nawiązania kontaktu z Lewandowskimi skończyła się jednak na rozmowie z ich menedżerką, Moniką Bondarowicz. Onetowi odpisała: "Ani Robert Lewandowski, ani Anna Lewandowska nie mają żadnej wiedzy na temat postępowania prokuratorskiego. Nie zostali o takim postępowaniu powiadomieni, a tym bardziej nie składali żadnych wyjaśnień".
Okazuje się, że Lewandowscy nie byli jedynymi, którzy mieli rozmawiać ze Zbigniewem D. Wśród zabezpieczonych u naukowca dokumentów znaleziono zdjęcie dyplomu licencjackiego dla Jacka Góralskiego, za który miał rzekomo zapłacić 10 tys. złotych oraz dyplomy maturalne wystawione Arkadiuszowi Milikowi i jego bratu, Łukaszowi.