Dania w półfinale Euro to niespodzianka? Bzdura! Daleko do historii Kopciuszka

Dawid Szymczak
Żadna inna reprezentacja nie ma takiej łatwości w pisaniu niezwykłych historii. Ale też żadnej mity i legendy nie trzymają się tak trwale. Duńczycy lata temu nie zdobyli mistrzostwa Europy schodząc z plaży, a teraz nie doszli do półfinału grając tylko dla Christiana Eriksena. Nie ma sensu podkręcać i tak znakomitych historii.

- Kiedy Christian upadł, wszystko się zmieniło - mówi Kasper Hjulmand, selekcjoner reprezentacji Danii, która w środę zmierzy się z Anglią w półfinale Euro. Trauma zjednoczyła jego zespół, nasyciła go jasnym poczuciem celu, dodała mu motywacji. Byłoby jednak skrajnym uproszczeniem opisywać Danię jako  napędzaną jedynie emocjami drużynę, która przedziera się przez kolejne fazy turnieju, by na koniec zadedykować sukces koledze dotkniętemu tragedią. To jeden z czynników. Ale nie jedyny. Dania to potężny, elastyczny taktycznie, dobrze zorganizowany i niebezpieczny zespół, który na razie nie sprawił na tym turnieju niespodzianki. 

Zobacz wideo

Jednocześnie prawdą jest, że za sukcesami Danii na mistrzostwach Europy w 1992 i w 2021 r. stoją niesamowite historie. Prawie 30 lat temu Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych nakazała usunąć z turnieju Jugosławię, a zebrani w pośpiechu Duńczycy zastąpili ją tak, że wyjechali ze Szwecji z mistrzowskim tytułem. To wystarczająco niezwykłe. Nie trzeba do tej opowieści dodawać, że piłkarze weszli na boisko prosto z plaży. Nie trzeba wmawiać Kimowi Vilfortowi, bohaterowi finału, że grał na tym turnieju dla swojej ciężko chorej córeczki, która zmarła miesiąc po mistrzostwach, mając siedem lat, skoro on sam twierdzi, że potrafił oddzielić szpital od boiska. Duńczycy nie pili też co wieczór piwa i nie stołowali się codziennie w McDonald’s. I bez tego byli wystarczająco ludzcy.

Reprezentacji nie narodziła się po dramacie Christiana Eriksena. To nie historia Kopciuszka

Kasper Schmeichel i Simon Kjaer przytulający partnerkę Christiana Eriksena i pozostali piłkarze zasłaniający go przed kamerami, by zapewnić intymność w walce o życie - ta akcja z meczu z Finlandią pozostanie najważniejszą i najpiękniejszą tego turnieju. Wpłynęła na cały duński zespół. Eriksen jechał do szpitala, pozostali siedzieli w szatni. Część płakała, inni milczeli. Kjaer był zdruzgotany, Martin Braithwaite znalazł miejsce w kącie i odmówił kilka modlitw. Selekcjonerowi Kasprowi Hjulmandowi przypomniał się zmarły wiele lat temu wujek, który też upadł na boisku z atakiem serca, ale nie otrzymał tak szybkiej pomocy jak Eriksen. - Większość piłkarzy nie była w stanie grać, jeśli mam być szczery. Ale grali - przyznał po meczu selekcjoner Duńczyków. Przegrali 0:1, zmarnowali rzut karny. Wrócili do szatni. Poczuli ulgę. Christian żył. Raz jeszcze mogli z nim porozmawiać.

Sytuacja z Eriksenem zmieniała atmosferę w reprezentacji, ale nie jej plany. Już kilka tygodni wcześniej, pierwszego dnia zgrupowania przed Euro, Hjulmand wygłosił przemówienie, a za jego plecami, na slajdzie prezentacji, wyświetlone było Wembley. "Tam chcemy dotrzeć" - brzmiał napis nad zdjęciem. Po pierwszym przegranym meczu, podczas którego liczyło się jednak przede wszystkim zwycięstwo Christiana, sytuacja Duńczyków była bardzo trudna. Następny mecz mieli zagrać z Belgią, kolejny z Rosją. Na bramkę Thibauta Courtoisa uderzali szesnaście razy, sami przyjmując sześć strzałów. Przegrali jednak 1:2 i stanęli pod ścianą.

W kolejnych meczach wyszła jednak ich jakość. Najpierw rozbili 4:1 Rosję, a po wyjściu z grupy pokonali 4:0 Walię. W ćwierćfinale wygrali z Czechami 2:1. Jadą na Wembley zagrać z Anglią. Czy to zaskoczenie? Niewielkie, biorąc pod uwagę, że Duńczycy przegrali tylko cztery z 31 ostatnich meczów - w tym trzy razy z Belgią, która jest liderem światowego rankingu FIFA i raz Finlandią, gdy ich myśli były przy Eriksenie. Dania nie stała się nagle dobrą drużyną. Jej piłkarze tylko raz podczas tego turnieju wznieśli się wyraźnie ponad swoje możliwości - gdy wyszli na boisko dograć mecz z Finlandią. I w tym przypadku można uwierzyć, że zrobili to dla Eriksena.

Jeśli jednak chodzi o piłkarskie możliwości, na razie Duńczycy grają po prostu wedle oczekiwań. Nie musieli ich przekraczać, żeby pokonać Rosję, Walię i Czechy. W każdym z tych meczów mieli większy potencjał od rywala. W składzie Danii są piłkarze Chelsea, Milanu, Barcelony, Tottenhamu i Borussii Dortmund, do tego kilka rewelacji z mniejszych klubów - jak Joakim Maehle z Atalanty czy Mikkael Damsgaard z Sampdorii. Do tego selekcjoner Hjulmand, który jest jednym z najwytrawniejszych taktyków w kraju i potrafi połączyć piękno ze skutecznością, dlatego ponad rok temu zastąpił Age Hareide, któremu nie brakowało dobrych wyników, ale polotu. Już wtedy duńska federacja czuła, że kadra ma duży potencjał i potrzebuje trenera, który lepiej wykorzysta ofensywny talent piłkarzy. Nawet zwolniony Hareide przyznał niedawno, że rzeczywiście zmiana miała sens, bo reprezentacja gra lepiej.

Niespodzianką nie były więc trzy ostatnie zwycięstwa Duńczyków, ale dwie porażki w pierwszych meczach. Z Finlandią przewaga w strzałach wynosiła 22:1, a w meczu z Belgią statystycznie zespół Hjulmanda też zasłużyli przynajmniej na jeden punkt. Pod względem oczekiwanych goli (xG), Dania zajmuje trzecie miejsce zarówno w obronie, jak i ataku. A gra przecież bez swojej największej gwiazdy. Pomijając na chwilę emocjonalne skutki utraty Eriksena, jego brak to po prostu kolosalna strata na boisku.

Przed turniejem analityk "The Athletic" pisał tak: "Eriksen to najważniejszy piłkarz tej drużyny, kluczowy dla sposobu gry i budowania ataków w ostatniej tercji boiska. Cały zespół gra tak, by Eriksen mógł wskoczyć między linie rywala, przez co obrońcy mają problemy, żeby go upilnować. Jest w tym aspekcie doskonały. Koledzy szukają go podaniami nawet w trudnych sytuacjach, gdy ma obok siebie dwóch przeciwników. Jeśli rywalom uda się wyeliminować Eriksena z meczu, Dania będzie miała problemy". A jednak Dania bez Eriksena wciąż imponuje szybkością, spójnością i płynnością ataków, dzięki czemu w ostatnich trzech meczach strzeliła dziesięć goli. Daleko temu do historii Kopciuszka.

Dania zastępuje Jugosławię, a mit pogania mit. Nikt nie powoływał piłkarzy prosto z plaży 

Ale jeszcze więcej legend narosło wokół poprzedniego wielkiego turnieju Duńczyków. Romantyczna wersja drogi po złoto Euro '92 idzie tak: reprezentacja Danii przyjeżdża w miejsce wyrzuconej z turnieju Jugosławii, piłkarze powoływani są z wakacji, na boisko wchodzą niemal prosto z plaży, a później rozpędzają się na turnieju i dochodzą aż do finału. Tworzą przy tym sympatyczną ekipę kumpli, którzy wieczorami piją piwo, a przygrywa im na pianinie Peter Schmeichel, utalentowany muzycznie po swoim ojcu Antonim. Słynne stają się też ich wyjazdy na obiady do fastfoodów. A obok jest jeszcze wzruszająca historia Kima Vilforta, który gra w piłkę, mimo że w trakcie mistrzostw pogarsza się stan jego chorej na białaczkę córki. I mówi się, że gra dla niej, że jego koledzy też są w stanie wykrzesać z siebie więcej, pamiętając z czym zmaga się Kim. Chcą wygrać dla niej. Między meczami Vilfort kursuje między kopenhaskim szpitalem a sztokholmskim zgrupowaniem. W finale strzela gola, a Dania pokonuje Niemców, ówczesnych mistrzów świata.

A jak było naprawdę? Duńczycy spodziewali się, że na Jugosławię mogą zostać nałożone sankcje, więc byli w gotowości, żeby ją zastąpić. Nikt na wczasy nie pojechał: duńska liga jeszcze wtedy grała, ostatnia kolejka wypadała kilka dni przed Euro, a że Richard Moeller-Nielsen powoływał głównie piłkarzy występujących w kraju, nie mieli problemu z przygotowaniem do turnieju. Z zagranicy selekcjoner zaprosił tylko siedmiu zawodników. Oni teoretycznie mieli już wolne, ale wiedzieli jaka jest sytuacja, więc spotkali się na półotwartym zgrupowaniu. To znaczy, że trenowali niemal codziennie, ale później zamiast koszarować się w hotelu, mogli spędzać czas w domach ze swoimi rodzinami. Peter Schmeichel w rozmowie ze Sport.pl zapewniał, że nie trzeba było nikogo ściągać z plaży. 

Zobacz wideo Schmeichel: Nikt nie przyjechał na zgrupowanie prosto z plaży

Z tą świetną atmosferą w zespole było tak, że przed turniejem selekcjoner pokłócił się z liderem drużyny - Michaelem Laudrupem i do Szwecji zabrał tylko jego młodszego brata - Briana. Później atmosferę nakręciły dobre wyniki. Piłkarze w McDonald’s byli tylko raz, bo trener postanowił im poluzować i wyrwać z rutyny zgrupowania. Piwo? Peter Schmeichel opowiadał, że po wygranym półfinale z Holandią selekcjoner powiedział piłkarzom: "Teraz możecie się wyżyć". Wypili, pośpiewali, ale następnego dnia punktualnie stawili się na treningu. Z kolei w "The Athletic" o chorobie swojej córki i opowiedział Kim Vilfort. - Historia Euro i historia choroby mojej córki były dla mnie dwiema różnymi rzeczami. Gdybym nie potrafił tego oddzielić, w ogóle nie miałbym głowy, żeby grać w piłkę. Potrafiłem to zrobić. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie zakładają, że choroba mojej córki miała coś wspólnego z sukcesem na Euro - mówi. 

Vilfort nie zgadza się na narrację o bohaterze narodowym, który pogodził walkę z prywatnymi demonami z walką o mistrzostwo Europy. Na boisku był piłkarzem, który spełnia swój obowiązek wobec kraju. W szpitalu był mężem i ojcem spełniającym obowiązek wobec swojej rodziny. Nie chciał nawet, by ktokolwiek spoza drużyny dowiedział się przez co przechodzi. Gdy wylatywał ze zgrupowania, federacja ukrywała powód pod ogólnikowym "wyjazd z powodów prywatnych". Ale dziennikarze dowiedzieli się, dokąd leci. - Nie chciałem litości i współczucia. Nie chciałem też tłumaczyć, o co chodzi. Córka chorowała przez ponad rok, więc dla mnie nie była to nowa sytuacja. To była codzienność. W trakcie jej choroby grałem w różnych turniejach, w lidze, w Pucharze Europy z Broendby - opowiadał "The Athletic". 

Historia się powtarza

Ale i bez tych wszystkich mitów historia zdobycia przez Danię mistrzostwa Europy była wystarczająco bogata, by posłużyć za scenariusz filmu. Duńczycy nakręcili taki w 2015 r. i zatytułowali "Sommeren '92". Ubarwili go oczywiście kilkoma legendami, ale reżyserowi można to wybaczyć. Z kolei kilka wątków, całkiem filmowych, zostało pominiętych. Choćby ten, że duńscy piłkarze w pierwszej chwili cieszyli się, że zastąpią reprezentantów Jugosławii, ale później było im ich zwyczajnie żal. ONZ nałożył na ich kraj sankcje, UEFA je wyegzekwowała, ale ich winy w tym nie było. Wywalczony sportowo awans został im politycznie odebrany. Duńczycy zajęli ich miejsce nie tylko w grupie, ale też w hotelu, na boiskach treningowych i w autobusie, na którego boku ponoć wciąż znajdował się herb Jugosławii. Część duńskich piłkarzy zaproponowała, że przekaże dochody z turnieju na pomoc humanitarną na Bałkanach. 

Kim Vilfort pracował jako nauczyciel historii i powtarza, że najważniejszą rzeczą, której uczy ten przedmiot, jest to, że pewne wydarzenia co jakiś czas się powtarzają. Dania po dwudziestu latach znów czerpie siłę z przeciwności, ale przede wszystkim znów piłkarsko wygląda bardzo dobrze. Tamta Dania też rozpoczęła turniej niezbyt udanie - od remisu z Anglią, po którym duńscy piłkarze czuli niedosyt, bo grali lepiej. Też ostatni grupowy mecz był o wszystko. Wtedy pokonali Francję, w tym roku Rosję. Wtedy w półfinale Duńczycy musieli pokonać Holendrów, teraz czekają Anglicy. I w żadnym z tych meczów Dania nie była faworytem. Teraz znów ciągnie się za nimi niezwykła historia. I pewnie z czasem też zostanie ubarwiona paroma mitami, w które wszyscy lubimy wierzyć.

Więcej o: