Mistrzowie świata w kibicowaniu szturmują Londyn. "Gdybyśmy mieli Lewandowskiego!"

Dawid Szymczak
Kto miał zadbać o atmosferę na Euro, jeśli nie Szkoci? Najlepsi kibice Euro 1992 i mundialu 1998, kroczący w kraciastych spódnicach, grający na dudach i krzyczący, że McGinn jest lepszy niż Zidane. Od czwartku szturmują Londyn. Na mecz dostali niecałe 3 tys. biletów, ale może ich przyjechać nawet 20 tys.

Euro jest wszędzie, ale nie czuć go prawie nigdzie. Jest Budapeszt ze stadionem wypełnionym do ostatniego krzesełka i długo nic. Puste Hiszpańskie Schody w Rzymie, pusty stadion w odległym Baku, wolne całe sektory w Sankt Petersburgu. Podróż na mecz to dzisiaj stos dokumentów i strach, że jakiś się pominęło, bo co kraj to inne zasady. Na szczęście jest Londyn z meczem Anglia - Szkocja. 

Zobacz wideo

"Grają dzisiaj. Euro jest"

- Nie, idziemy dalej, na początek pociągu. Nie będę w tym hałasie siedziała - mówi starsza kobieta do swojej córki i męża na dworcu pod lotniskiem Stansted, kilkadziesiąt kilometrów od centrum Londynu. Dopiero co przylecieli z Polski. 

- Dzisiaj jest jakiś mecz? - zastanawia się córka w czwartek wieczorem. W tym czasie jeden ze Szkotów schyla się tuż przy pociągu, jakby coś wpadło mu pod wagon. Sekundę później triumfuje: otworzył kolejne piwo podważając kapsel o krawężnik. Jego koledzy pochylają się nad jednym tabletem. Holandia gra z Austrią. Denzel Dumfries strzela na 2:0. Szkoci zaczynają śpiewać, jedna grupa łączy się z drugą. 

- Grają dzisiaj. Euro jest - mówi ojciec. Kto nie spojrzy w terminarz, uwierzy, że mecz Szkotów właśnie trwa. Tymczasem oni cieszą się z gola Holendrów, co najmniej tak, jakby strzelił go Scott McTominay w meczu z Anglią. Do rozpoczęcia tego spotkania jeszcze doba.

Szkocja po porażce w pierwszym meczu z Czechami znalazła się w podobnej sytuacji jak Polska. Przegrała mecz, który miała wygrać, a kolejny gra z najsilniejszym zespołem w grupie. Jeśli przegra, w tym trzecim najpewniej zabraknie emocji. - Tu nie o wyjście z grupy chodzi! Tylko o tych pieprzonych Anglików! - śmieje się Ryan. Jest po trzydziestce, ostatni wielki turniej, na którym grała Szkocja, pamięta jak przez mgłę. W 1998 r. wolał sam biegać za piłką niż oglądać mecze w telewizji. - Możemy to zrobić! To tylko jeden mecz, a Anglia nie grała rewelacyjnie, my mieliśmy pecha. Nas tu nie było od 23 lat, cieszymy się po prostu, że jesteśmy na turnieju - mówi. Na szyi wiesza mu się kolega. - Jesteś dziennikarzem? Z Polski? Gdybyśmy my mieli Lewandowskiego! Anglia pewnie z nami wygra, choć liczę na cud - mówi z nieschodzącym z twarzy uśmiechem.  

"Będziemy nucić pod nosem kibicowskie przyśpiewki. Na siedząco" 

Londyn to najważniejsze miasto tego turnieju. Na Wembley odbędzie się siedem meczów, tyle co w Sankt Petersburgu, w tym oba półfinały, finał (choć pod względem organizacyjnym taki to turniej, że słychać właśnie o możliwym przeniesieniu tych meczów na Węgry). Na pewno wiadomo, że odbędzie się tutaj jeden z najciekawszych meczów fazy grupowej: Anglia - Szkocja. Od niego przecież w 1872 r. wszystko się zaczęło. To był pierwszy międzynarodowy mecz, to w nim podjęto pierwszą próbę przechytrzenia rywali taktyką. A do tego między Anglikami a Szkotami są jeszcze historyczne poróżnienia, spory o Królową i bardziej aktualne polityczne podziały, choćby w sprawie Brexitu. W tle jest też legenda o Szkotach kołyszących się na poprzeczce bramki na Wembley w 1997. Świętowali zwycięstwo, wbiegli na boisko, wskoczyli na bramkę i ją złamali. Poprzeczkę i słupki dzielili na kawałki i nieśli do domu jak relikwię. Angielskie telewizje powtarzają za to gola Paula Gascoigne w Euro 96, gdy efektownie przerzucił piłkę nad szkockim obrońcą Colinem Hendrym i strzelił nie od obrony. Farbowane blond włosy Gascoigne’a stały się symbolem tamtego turnieju. W tym roku identyczny kolor wybrał Phil Foden, młody pomocnik reprezentacji Anglii.

Nawiązań do mistrzostw w 1996 r. jest więcej. To był ostatni wielki turniej rozgrywany na terenie Anglii. Zostały po nim dobre wspomnienia: reprezentacja pełna złych chłopców, skandale, zabawa i porażka dopiero w półfinale z Niemcami po przestrzelonym karnym Garetha Southgate'a, obecnego selekcjonera. W tym roku gramy co prawda w całej Europie, ale kluczowe rozstrzygnięcia (prawdopodobnie) zapadną na Wembley. Na pewno reprezentacja Anglii nie wyściubi nosa poza Londyn do końca fazy grupowej. A przy odrobinie szczęścia z terminarzem - do finału może dojść grając tylko jeden mecz poza Londynem. To na tamto Euro komicy David Baddiel i Frank Skinner połączyli siły z The Lightning Seeds i napisali hymn dla angielskich kibiców - "Three Lions" z wpadającym w ucho refrenem "Football's Coming Home".

Anglicy śpiewają go od lat. Choć akurat w tym roku jest z tym różnie. Futbol wrócił do domu, ale w tym domu obowiązuje ustawa, która zabrania głośnego śpiewania w pubach i restauracjach. W zamkniętych pomieszczeniach muzyka musi być puszczana po cichu, by nie zachęcać do wspólnego krzyczenia, gdyż zdaniem angielskich polityków może to sprzyjać transmisji wirusa. Łatwo natknąć się w internecie na kpiące komentarze. Jest bowiem tak, że dopóki siedzi się przy stoliku, można mieć zdjętą maseczkę. Kto wstaje, musi ją założyć. Kibice piszą, że w takim razie będą nucić stadionowe piosenki pod nosem, na siedząco.

Ulubieni kibice powracają w najważniejszym momencie

Ale jest też nieco zakurzona legenda o fantastycznych szkockich kibicach, których Francuzi nazwali "cyrkiem objazdowym" i "atrakcją turnieju", który zorganizowali w 1998 r. Szkocka "Tartan Army" nigdy nie była bardziej potrzebna niż podczas tegorocznego Euro. Ten turniej potrzebuje radości i koloru. Potrzebuje skandowania przed dworcem King’s Cross, że John McGinn jest lepszy niż Zinedine Zidane i śpiewów na cześć Davida Marshalla, szkockiego bramkarza, mimo że w pierwszym meczu mistrzostw wpuścił gola niemal z połowy boiska. Potrzebuje dźwięku wystrzeliwanych kapsli od piwa i nienastrojonych dud. Potrzebuje tego żartu Szkotów, że do fontanny przy Trafalgar Square wlewają płyn do naczyń. Potrzebuje zapomnienia o statystykach sugerujących, że przegrają na Wembley. W okolicach Hyde Parku jak nigdzie czuć, że mecz był tylko pretekstem do zorganizowania pikniku.

Szkotów można spotkać wszędzie: szturmują lotniska i wylewają się z pociągów nadjeżdżających z Edynburga i Glasgow. Na Wembley wejdzie 22,5 tys. kibiców. Szkoci dostali niecałe 3 tys. biletów, kolejny tysiąc obejrzy mecz w strefie kibica. Reszta przyjechała na wspólną imprezę z meczem w tle. Nie wiadomo, ilu już ich jest, a ilu jeszcze dojedzie. Burmistrz Londynu Sadiq Khan prosił, by nie wybierali się do Anglii, jeśli nie mają biletów na mecz. Bał się dużych zgromadzeń i transmisji wirusa, po tym jak w zeszłym tygodniu dwukrotnie skoczyła liczba zachorowań. - Chociaż poczyniliśmy ogromne postępy, wszyscy nadal mamy ważną rolę do odegrania w upewnianiu się, że utrzymujemy wirusa pod kontrolą - mówił. - Ludzie rozumieją, o co chodzi w pandemii i słusznie wciąż są nią zaniepokojeni. Rozumiem obawy burmistrza, ale niezbyt mądrze mówić ludziom, którzy już zaplanowali podróż i zapłacili za bilety, by z nich zrezygnowali - odpowiedział mu Paul Goodwin ze Szkockiego Związku Kibiców.

Kto ma rację? W towarzystwie szkockich kibiców o pandemii można na chwilę zapomnieć. Przypominają o niej busy, które krążą wokół miejsc spotkań i zachęcają kibiców do poddania się szybkiemu testowi na obecność koronawirusa. Za darmo. Ale chętnych brakuje.

Fot. Frank Augstein / AP

Mistrzowie świata w kibicowaniu

W latach 70., 80. i 90., gdy Szkocja regularnie pojawiała się na największych piłkarskich turniejach, jej ubrani w kratę kibice byli turystyczną atrakcją, podróżującą po kraju uśmiechniętą hordą, której nikt się nie bał. Brytyjscy kibice budzili wówczas strach. Trwały wojny między kibicami angielskich klubów, kto losował Anglię, ten bał się jej chuliganów. Szkoci chcieli to wykorzystać. Założyli sobie, że tym właśnie będą różnić się od angielskich: tamci bili i tłukli butelki? Zatem oni będą grać na dudach, śpiewać i zapraszać gospodarzy do wspólnej zabawy. Chcieli, by cały świat dowiedział się, że Szkot od Anglika różni się znacząco. Szli przez miasto i śpiewali: "Jesteśmy słynną "The Tartan Army", a nie angielskimi chuliganami!".

Tom Coyle, weteran kibicowskich wypraw, tłumaczył w "New York Times": - Chcieliśmy odizolować się od angielskich kibiców. Jechaliśmy do jakiegoś kraju i wołaliśmy do ludzi: "Zobaczcie, jesteśmy lepsi od Anglików! Nie zdemolujemy wam miasta, chodźcie na imprezę!". Byliśmy dumni ze swojego dobrego zachowania. Częstowaliśmy policjantów brandy i nie utrudnialiśmy im roboty. Zdarzały się szalone sytuacje. W Paryżu jeden z naszych kibiców zamienił się strojem z francuskim żandarmem i tak paradował przez miasto. Byliśmy przystrojeni w nasze kraty i kapelusze. Dawaliśmy zarobić w barach i w hotelach - wspomina Coyle. W pewnym momencie kibicowska armia była popularniejsza od tej piłkarskiej. Szkocja wcześnie odpadała z turniejów, ale jej kibice często gościli się jeszcze przez kilka dni. Szczyt popularności osiągnęła podczas mundialu w 1998 r. Po turnieju FIFA oficjalnie uznała Szkotów za najlepszych kibiców, a urząd miasta Bordeaux, gdzie przebywali najdłużej, wykupił całostronicową reklamę w najbardziej poczytnym szkockim dzienniku. Zapraszała na wakacje do Francji, dziękowała za wspólną zabawę. Ale dobra reputacja z czasem została zapomniana. Euro 2020 to dla Szkocji pierwszy wielki turniej od 23 lat.

Fot. Ian Rutherford / AP

Gordon Sheach, 32-latek z Edynburga, zdążył zakochać się w kibicowaniu w 1998 r., ale nie mógł doświadczyć tego, co jego ojciec we Francji. Jeździł za reprezentacją po towarzyskich i kwalifikacyjnych meczach po takich krajach jak Kazachstan i Litwa, co tylko podsycało apetyt przeżycia wielkiej piłkarskiej imprezy. On i jego koledzy mają też tradycję przekazywania darowizn na rzecz dzieci z każdego kraju, w którym gra Szkocja. Według Clarka Gilliesa, który jest sekretarzem powołanej przez kibiców organizacji charytatywnej, przekazał, że od 2003 r. wsparli dzieci z 83 krajów łączną kwotą 200 tys. dolarów. Sheach w rozmowie z "New York Times" ze smutkiem przyznaje, że on i jego rówieśnicy zaczęli już przyzwyczajać się do Szkocji odpadającej w przedbiegach. W tym roku też niewiele brakowało - o awansie na Euro zdecydowały rzuty karne w barażach przeciwko Serbii. Sheach długo czekał na awans. Z młodzieńca zdążył stać się mężczyzną, ale o dziecięcym marzeniu nigdy nie zapomniał. Będzie w Londynie, by je spełnić. Ma nadzieję, że Szkocja i jej kibicowska armia nawiążą do wielkich czasów. I za nic ma porażkę w pierwszym meczu. Piłkarze zawiedli, ale mogą błyskawicznie odkupić winy. Zwycięstwo nad Anglią, w dodatku na jej terenie, w turnieju, w którym należy do faworytów, zapewni szkockim piłkarzom nieśmiertelność.

Więcej o:
Copyright © Agora SA