Zdążył zrobić zakupy, wykonać telefony i zaplanować wyjazd. Na trening już nie dojechał

- Adam w swych ostatnich miesiącach miał problemy, został sam. Wiedziałem, że jest walczakiem, że ma charakter i chce jeszcze pograć w piłkę. Nigdy bym nie przypuszczał, że pęknie - wspomina Kazimierz Sidorczuk. Dziś mija 13 lat od śmierci Adama Ledwonia.

W niedzielę, gdy drużyna Leo Benhakkera mierzyła się w pierwszym meczu Euro 2008 z Niemcami, on był ekspertem w studiu Polsatu Sport. Dzień później udzielił jeszcze wywiadu dla Weszło. - Jak nie wygramy z Austrią, to się normalnie powieszę. Napiszcie, że będę dyndał na jakiejś latarni w Klagenfurcie - rzucił.

Zobacz wideo Tomasz Smokowski w "Wilkowicz Sam na Sam": Ja się zapisałem na sport, a nie tańce z gwiazdami

We wtorek wieczorem miał oglądać mecz Hiszpanii. Sam. W domu znów zrobiło się pusto, bo kilkanaście osób, które gościł przy okazji spotkania z Niemcami, wyjechało. Wcześniej odebrał jeszcze kilka telefonów, porozmawiał z osobami, z którymi miał spotkać się za dwa dni na meczu Polaków w Wiedniu, gdzie kiedyś grał. Starcia biało-czerwonych z Austrią nie zobaczył. W środę nie pojawił się na treningu Austrii Karnten, w klubie tłumaczył, że jest chory. Ale koledzy widywali go na mieście, rozmawiali z nim przez telefon. W środę miał spotkać się z trenerem Frenkiem Schinkelsem. Tym razem nie było z nim żadnego kontaktu. O 21.00 jeden z zaniepokojonych klubowych kolegów postanowił sprawdzić, co się dzieje. Środowy wieczór Patrick Wolf zapamięta na całe życie. Przed domem Ledwonia stał nierozpakowany z zakupów samochód. Gdy Wolf wszedł do środka, szybko zadzwonił na policję informując, że Ledwoń się powiesił.

Były piłkarz wygrał z chorobą po pięciu latach. Były piłkarz wygrał z chorobą po pięciu latach. "To była najlepsza decyzja"

Drżące ciało i krzyk w słuchawce

- Nie zapomnę tego do końca życia - mówi Sport.pl Kazimierz Sidorczuk, który Ledwonia znał ze Sturmu Graz i z którym się przyjaźnił. O tym, co się stało, dowiedział się, gdy wracał ze sparingu. - Siedziałem w autokarze w trzecim rzędzie. Telefon dostał ówczesny trener drużyny, a obecnie selekcjoner reprezentacji Austrii Franco Foda. Dzwonił asystent trenera Kaernten. Widziałem, że Foda ma poważną minę. Szybko przekazał mi słuchawkę. Zamurowało mnie. Próbowałem dopytywać: co, jak? Jak dojechałem do domu, wziąłem coś na uspokojenie i trzęsąc się zadzwoniłem do brata Adama. Krzyk Łukasza w słuchawce był przejmujący. Nie chciał w to uwierzyć - opisuje Sidorczuk, który był posłańcem smutnych wieści.

Policja poinformowała, że Ledwoń targnął się na życie późnym wtorkowym wieczorem. Śledztwo wykluczyło udział osób trzecich. Piłkarz zostawił list kierowany głównie do żony. Napisał, że ją kocha, żeby zajęła się dwójką dzieci i że za wszystko przeprasza – relacjonowali jego najbliżsi.

- Znałem go kupę lat, to był wielki twardziel. Niczym się nie przejmował. Dlatego dla mnie jego śmierć jest niewytłumaczalna. Nie wierzę w samobójstwo - mówił kolega Ledwonia z GKS Katowice Dariusz Wolny w rozmowie z Onetem. Wolny przyznawał, że Ledwoń miał jedną cechę, która go denerwowała - telefonował w środku nocy. Dzwonił do niego kilka dni przed swoją śmiercią. - Odrzuciłem. Mam wyrzuty sumienia, bo może potrzebował pomocy. Ale teraz możemy tylko gdybać - dodaje.

GraczPięć godzin przed śmiercią napisał: "Współczuję każdemu, kto musi znosić moje szaleństwo"

- My o tych problemach wiedzieliśmy - mówili rodzice Ledwonia dziennikarzowi Sport.pl Dawidowi Szymczakowi. - Posypał się, gdy jego żona wróciła do Opola z dziećmi. Mieli problemy, jak to w małżeństwie, a on nie dał sobie rady. Dzień w dzień, po każdym treningu, jechał z Wiednia do Opola, żeby to ratować. Byłem na niego zły, że tyle jeździ. Ale później widział, że szanse są coraz mniejsze, pojawił się alkohol i w ogóle się posypał. Byłem zaskoczony, że tak szybko to poszło. Moja żona chciała do niego jechać, żeby wspierać, jakoś pomóc. Ja też chciałem wziąć nawet bezpłatny urlop i jechać. Adaś nie chciał. Mówił, że nie potrzebuje mamy, tylko żony - opisywał Sport.pl pan Ryszard.

Ryk lwa, złamana ręka na meczu i 18 kartek

Widząc, jak grał, niektórym trudno było w problemy Ledwonia uwierzyć. Jako nastolatek pojechał na turniej ze złamaną ręką (w pociągu ściągnął gips, a po meczu znów go założył). Przewodził każdej szatni i nawet jako młodzian nie miał zbytniego respektu do starszych, samemu zyskując szacunek twardą grą. Niektórzy zwyczajnie się go bali, Ledwoń na boisku nie stronił od używania łokci, rywali zmiatał ostrymi wślizgami. W  sezonie potrafił zebrać 18 żółtych kartek, przez co jedna z austriackich gazet określiła go mistrzem świata w kolekcjonowaniu kartoników.

Kiedyś, gdy Austria grała z Rapidem, przed meczem podszedł do gwiazdy rywala i zaczął na nią ryczeć jak lew. Kolegom wydawało się, że zaraz przestraszonego piłkarza ugryzie. Speszył go tak, że tamten na boisku unikał rywalizacji, a po przerwie poprosił o zmianę, bo na widok podbiegającego Ledwonia reagował nerwowo. Po innym meczu ligowym w Austrii, czekając na wywiad, rzucił się na Dietmara Kuehbauera, gdy ten powiedział głośno, że "z tym śmierdzielem wywiadu nie będzie udzielał". Większej bijatyce zapobiegli koledzy z drużyny.

- Czekałem na niego pod szatnią, żeby mu porządnie dołożyć, ale nie mogłem go namierzyć. Jestem cały podrapany - tak Ledwoń relacjonował sytuację "Super Expressowi". - Nienawidzimy się od dawna. (…) W Austrii nie ma meczu, żebyśmy nie dostali za starcia ze sobą żółtej czy czerwonej kartki. W sobotę też było ostro i za faul na nim otrzymałem żółtą. Trzy lata temu pauzowałem za faul na nim trzy mecze i dostałem pięć tysięcy euro kary, bo okazało się, że w ferworze walki złamałem mu nos - cytowała Ledwonia gazeta.

Drew Robinson.Usiadł przy stole i napisał list, na szafce leżał pistolet. "Teraz jestem wolny"

Ledwoń kiedyś zdziwił też dziennikarzy, gdy przed wylotem na jeden z meczów reprezentacji był jedynym kadrowiczem, który na lotnisku ubrany był w dres, a nie tak jak wszyscy w garnitury. Potem okazało się, że poprzedniej nocy w garniturze wymknął się na imprezę, a nogawki podarł, przechodząc przez ogrodzenie.

Ponieważ zawsze najpierw mówił, a potem myślał, to w reprezentacji długo nie zagrzał miejsca. Wystąpił w 18 meczach, strzelił jednego gola, ale Janusz Wójcik w końcu przestał go powoływać. Być może po tym jak pomocnik udzielił ostrego wywiadu, w którym ocenił stan kadry i dlaczego brakuje dla niego miejsca.

Niesforny piłkarz i człowiek

Niesforność utrudniła jego międzynarodową karierę. Choć przez zagraniczne kluby został dostrzeżony po dwóch wicemistrzostwach Polski i grze w Pucharze Zdobywców Pucharów i Pucharze UEFA, to przenosiny z Katowic do Leverkusen nie skończyły się sukcesem.

- On był indywidualistą, zarówno na boisku jak i poza boiskiem i to mu przeszkodziło - mówi Sport.pl trener Piotr Piekarczyk, który pracował z nim w Katowicach. - Trudno go było zdyscyplinować, jeśli chodzi o założenia taktyczne, meczowe. Jak poszedł do słynącej z dyscypliny taktycznej Bundesligi, to myślę, że w Leverkusen miał ciężko - ocenia trener. Przyznaje, że Ledwoń był zdolnym, ale trudnym zawodnikiem.

- Miał dar. Ciężko było mu odebrać piłkę. Drzemał w nim niewykorzystany potencjał. Według mnie najlepiej wypadał na prawej obronie, prawej pomocy, ale chciał grać na środku, być liderem, kreować. W polskich realiach to jeszcze wypaliło, w Europie było już gorzej. Szkoda, że nie dało się go na tę prawą stronę namówić. Głowę daję, że zrobiłby wielką karierę i wspiął się na piłkarskie szczyty – opowiada Piekarczyk.

To był moment, kiedy na wybijającym się piłkarzu GKS mógł zarobić wielkie pieniądze. Pozycja Ledwonia była więc mocna. Miał on chody u prezesa Mariana Dziurowicza. Ten na wiele rzeczy przymykał oko: i na spóźnienia i na częste wyjazdy do Opola, gdzie Ledwoń wpadł w złe towarzystwo. Nawet jak Piekarczyk coś graczowi tłumaczył, edukował, odciągał od problemów, zabierał na ryby, albo nakładał kary, Dziurowicz je anulował. To powodowało niezdrową sytuację. Rozmycie problemów, zamiast pomocy, czy prób uczenia odpowiedzialności i pokazywania konsekwencji. Prawdopodobnie to przez kilka słów Ledwonia do prezesa Piekarczyk w pewnym momencie stracił pracę. Co po jakimś czasie miał trenerowi przyznać, przychodząc z przeprosinami. Ponoć było mu głupio.

Wstrząsająca historia życia Roberta Enkego w dziesiątą rocznicę jego śmierci z powodu depresjiWstrząsająca historia życia Roberta Enkego w dziesiątą rocznicę jego śmierci z powodu depresji

"Nigdy bym nie przypuszczał, że pęknie"

Austriackie media po śmierci Ledwonia podkreślały głównie, że ten nie poradził sobie z problemami rodzinnymi. Wyprowadzką żony, zabraniem przez nią dzieci i jej wyjazdem do Polski. Że w ostatnim czasie często sięgał po alkohol.

- Wiem, jak działa depresja, też ją przechodziłem. To było kilka lat po śmierci Ledwonia. Na szczęście ja nie miałem samobójczych myśli. Chorobę dość szybko u mnie zdiagnozowano, pomogło leczenie i tabletki. Jeden lekarz powiedział mi kiedyś, że samobójstwa w depresji popełniają ludzie, którzy wszystkim za bardzo się przejmują. Są nazbyt wrażliwi, krusi i nie widzą wyjścia z jakiejś sytuacji. Wiem, że Adam w swych ostatnich miesiącach miał problemy, że został sam. Starałem się go pocieszać. Wiedziałem, że jest walczakiem, że ma charakter, że chce jeszcze trochę pograć w piłkę. Wtedy nigdy bym nie przypuszczał, że pęknie - mówi Sidorczuk.

Nikt nie przypuszczał, albo nie dopuszczał do siebie tej myśli. Przecież media nie raz określały go "największym wojownikiem". Ledwoń targnął się na życie 11 czerwca 2008 r. Miał 34 lata.

Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej, zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.

Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, możesz zwrócić się do Całodobowego Centrum Wsparcia pod numerem 800 70 2222. Pod telefonem, mailem i czatem dyżurują psycholodzy Fundacji ITAKA udzielający porad i kierujący dzwoniące osoby do odpowiedniej placówki pomocowej w ich regionie. Z Centrum skontaktować mogą się także bliscy osób, które wymagają pomocy. Specjaliści doradzą co zrobić, żeby skłonić naszego bliskiego do kontaktu ze specjalistą.

Więcej o: