Sędzia nie uznał bramki i zaczął się horror. "Co chwila liczba ofiar rosła: 50, 150, 200, 300, 350"

Na trybunach w Limie po nieuznanej bramce w 84. minucie meczu Peru - Argentyna zginęło ponad 300 osób, a cała prawda o tych wydarzeniach do dziś pozostaje nieodkryta. 24 maja mija 57 lat od tamtych wydarzeń.

Mecz z Argentyną był dla Peru spotkaniem ostatniej szansy. Gospodarze turniej eliminacji igrzysk olimpijskich w 1964 roku musieli chociaż zremisować, by liczyć się jeszcze w walce o awans. Wcześniej stracili punkt, remisując z Ekwadorem i porażka z kroczącą od zwycięstwa do zwycięstwa Argentyną oznaczała praktycznie koniec marzeń o wyjeździe na turniej do Tokio.

Zobacz wideo Wojciech Szczęsny zaliczył asystę w meczu z Bologną [ELEVEN SPORTS]

Sędzia dopatrzył się faulu i nie uznał gola Peru

Nic więc dziwnego, że na trybunach Stadionu Narodowego w Limie zasiadły tysiące kibiców. Jedne źródła piszą o 53 tysiącach, inne o 47 tysiącach. Mecz źle się ułożył dla gospodarzy. - Chociaż dobrze graliśmy, to rywale objęli prowadzenie - wspominał w rozmowie z BBC Hector Chumpitaz, który grał w tamtym meczu. - My atakowaliśmy, a oni się bronili. I tak to trwało, aż w pewnym momencie jeden z ich obrońców, chciał wybić piłkę, a Kilo Lobaton podniósł nogę, by go zablokować. Piłka się od nogi odbiła i wpadła do bramki. Jednak sędzia stwierdził, że to był faul i nie uznał gola. To z tej przyczyny kibice byli rozgoryczeni - opisywał zawodnik, który później rozegrał w reprezentacji Peru ponad 100 meczów i był jej kapitanem podczas mistrzostw świata w 1970 i 1978 roku.  

Na boisko wtargnęli kibice. Pierwszy – miejscowy wykidajło Víctor Melacio Vásquez zwany "Bombą", drugi nazywał się Edilberto Cuenca. Obaj zostali złapani przez czuwających nad porządkiem policjantów. Ten drugi został szczególnie brutalnie potraktowany. - Policjanci bili go rękoma i kopali. To wywołało wściekłość na trybunach. U mnie także - opisuje w reportażu BBC, Jose Salas, wówczas obecny na stadionie jako kibic.

Gaz łzawiący wywołał panikę na trybunach

W kierunku policjantów poleciały różnego rodzaju pociski. Kibice rzucali, czym popadło, a na boisku zaczęli się wdzierać kolejni rozzłoszczeni fani. Policjanci spuścili psy ze smyczy. Salas wraz z przyjaciółmi postanowił opuścić stadion – W pięciu szliśmy w dół schodami, aby wyjść na ulicę. Wielu ludzi zrobiło to samo, ale brama była zamknięta. Odwróciliśmy się więc i zaczęliśmy iść w górę i właśnie wtedy policja rozpyliła na trybunach gaz łzawiący. W tym momencie ludzie, którzy jeszcze byli na stadionie zaczęli z niego uciekać i wtedy w tunelu napotkali nas wracających spod bramy, powodując ogromne zderzenie. 

Ludzkie masy natarły na siebie i wybuchła panika. Ludzie ze schodów zostali zepchnięci w dół ku zamkniętej bramie. Ofiary ginęły uduszone w niesamowitym ścisku. Salas wspomina, że w ludzkiej masie spędził dwie godziny, zanim bramy zostały otworzone.

- Rozkazałem rzucać granty z gazem łzawiącym na trybuny. Nie potrafię określić, ile. Nie sądziłem, że doprowadzi to do tragicznych konsekwencji - wyznał później Jorge de Azambuja, który kierował akcją policji. W 1971 r. został uznany za winnego doprowadzenia do tragedii i skazany na 30 miesięcy więzienia. Nikt inny nie poniósł kary za tragedię w Limie. 

Ciał ofiar, które zginęły od kul, nigdy nie znaleziono

Ale krwawe zajścia miały miejsce nie tylko na stadionie. Rozwścieczeni kibice zaatakowali policjantów również na ulicach. Wywiązała się walka. Funkcjonariusze użyli broni. Doszło też do rabowania sklepów i demolowania pobliskich restauracji. Nazajutrz prasa pisała o śmierci dwóch policjantów. 

Mecz został przerwany. - Gdy zeszliśmy do szatni, ktoś wyszedł na zewnątrz i przyniósł nam wiadomość, że zginęły dwie osoby. "Dwie osoby?" - pytaliśmy. Jedna śmierć wydawała nam się czymś strasznym - opowiadał Chumpitaz. - Dopiero po dwóch godzinach mogliśmy opuścić stadion, ale nie mieliśmy pojęcia o rozmiarach tragedii. Po drodze do naszej bazy treningowej słuchaliśmy radia i coraz to nowych wiadomości: dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu zabitych. Co chwila liczba ofiar rosła: 50, 150, 200, 300, 350. 

Ogólnie za ofiary tragedii na stadionie uznano 328 osób. Liczba ta może być nieoszacowana. Nie wliczono do niej tych, którzy zginęli na ulicach od kul. Świadkowie tamtych wydarzeń, twierdzili, że widzieli umierających od ran postrzałowych, ale prowadzący śledztwo w tej sprawie sędzia Benjamin Castaneda nie znalazł na to ani dowodów, ani ciał. W swoim raporcie napisał jednak, że liczba ofiar podawana przez rząd nie odpowiada prawdziwej liście osób, które zginęły w tragedii, ponieważ "istnieją uzasadnione podejrzenia o potajemne usuwanie ciał osób, które zginęły od kul". 

Castaneda oskarżył też ministra spraw wewnętrznych, że to on odpowiada za tragedię, bo brutalna reakcja policji sprowokowała zamieszki. Sędzia uważał, że miał być to pokaz siły: "by ludzie przez krew i łzy zrozumieli, na jakie ryzyko narażają się, rzucając wyzwanie władzy". Raport Casanedy został odrzucony, a on sam ukarany grzywną pod pretekstem, że swoje sprawozdanie przedłożył z sześciomiesięcznym opóźnieniem. 

Turniej został przerwany. Argentyna uzyskała awans na igrzyska. O drugie miejsce rozegrano później baraż, w którym Brazylia pokonała Peru 4:0. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.