Anglicy piszą o cudownym dziecku z Polski. Klopp jest po prostu zachwycony

Dawid Szymczak
Gdy Juergen Klopp zobaczył, jak Mateusz Musiałowski przepuszcza piłkę między nogami Fabinho, krzyknął z zachwytu. - Oglądam w internecie akcje Mateusza z Liverpoolu i śmieję się, że widziałem je wcześniej. U nas grał tak samo. Brał piłkę i jechał - mówi jeden z pierwszych trenerów 17-latka, który nazywany jest przez fanów "polskim Messim" i już niedługo może zadebiutować w pierwszej drużynie Liverpoolu.

Brzmi to niewiarygodnie, bo Mateusz Musiałowski ma dopiero 17 lat, w akademii Liverpoolu jest niecały rok i gra w zespole do lat 18, więc zanim trafi do najważniejszej drużyny Liverpoolu, powinien sprawdzić się w klubowych rezerwach. Ale prawdopodobnie trafi tam już po tym sezonie. A wówczas będzie tylko krok od pierwszej drużyny. Wrażenie na kibicach i trenerach zdążył już zrobić. Liverpool bardzo chętnie publikuje w mediach społecznościowych jego najbardziej efektowne akcje. Kibice wróżą mu karierę, brytyjskie media porównują do Lionela Messiego, a Klopp coraz częściej zaprasza do siebie na treningi. Ostatnio na żywo widział, jak Musiałowski zwodzi obrońców Arsenalu i strzela gola w prestiżowym meczu FA Youth Cup. 

Zobacz wideo "Lecha czeka latem totalna demolka. Skorża? Trudno doszukać się pozytywów"

Asystent Juergena Kloppa: "Musiałowski nie zapukał do drzwi pierwszej drużyny, tylko je wyważył"

Przełomowa była bramka zdobyta z Newcastle United, którą Liverpool uznał za najładniejszą w marcu. Klub co miesiąc wybiera jednego gola spośród wszystkich strzelonych przez swoich piłkarzy - tych najmłodszych i największe gwiazdy. Musiałowski zanim oddał strzał, minął pięciu rywali. Miał piłkę przyklejoną do nogi i przebiegł z nią niemal od środka boiska do pola karnego. W rankingu wyprzedził Sadio Mane i Mohameda Salaha, którzy strzelali w Lidze Mistrzów. O Musiałowskim napisał wtedy "The Athletic", portal o globalnym zasięgu, nazywając go "polskim Messim". 17-latkowi z Częstochowy takie porównania nie przeszkadzają. - Wiedziałem wiele goli Messiego, chcę być jak on i powtarzać jego boiskowe ruchy. Kiedy widzę przestrzeń, staram się ją wykorzystywać - przyznał w wywiadzie dla klubowej strony.

Po tym golu polski skrzydłowy poszedł za ciosem. Tydzień później zaczynała się przerwa reprezentacyjna, więc wielu piłkarzy Liverpoolu wyjechało na zgrupowania. W ich miejsce Juergen Klopp zaprosił młodych zawodników z akademii. Musiałowski od razu wpadł mu w oko. - Mateusz nie zapukał do drzwi, tylko je wyważył. Co za talent! Cały czas szuka czegoś nowego w ataku. Potrafi wykorzystać najmniejszą lukę, by stworzyć sytuację. Jakość nie potrzebuje dużych przestrzeni. Są tacy młodzi piłkarze, którzy od razu zostają docenieni w pierwszej drużynie. Tak się stało z Mateuszem - mówił asystent Juergena Kloppa Pepijn Lijnders w niedawnej rozmowie ze Sport.pl. 

Musiałowski zagrał wtedy w wewnętrznym sparingu Liverpoolu i wypadł bardzo dobrze. Głośno było o tym, że w jednej z akcji przepuścił piłkę między nogami Fabinho. Klopp ponoć aż krzyknął z zachwytu, a po meczu wracał do tej akcji, by nieco podworować z Brazylijczyka. Znalazł też chwilę na rozmowę z Polakiem. Zaprosił go na kolejne treningi, a przy okazji wskazał mu rzeczy do poprawy. Musiałowski nie mógł być zaskoczony, bo podobne uwagi słyszy od najmłodszych lat: nie może skupiać się tylko na atakowaniu i musi jeszcze popracować nad podejmowaniem decyzji - kiedy lepsza będzie kiwka, a kiedy podanie. Dorosła piłka będzie też wymagała od niego lepszego przygotowania fizycznego.

- Wykorzystaliśmy ostatnie tygodnie, by dać mocny impuls chłopakom z naszej akademii. Wzmocnić poczucie jedności w klubie. To trzeba budować w piłkarzach od wczesnego wieku: trzeba im dać poznać pierwszą drużynę, rozpalać w nich nadzieję, wiarę we własne talenty. Niech chłoną nasze sposoby gry, nasze pomysły. Wszyscy wiedzą, że Liverpool wierzy w młodość i wychowanków. Bardzo dbamy z Juergenem o tę wewnątrzklubową drogę piłkarzy do pierwszej drużyny. Mateusz i Jakub Ojrzyński [bramkarz w akademii Liverpoolu - red.] mogli ostatnio dużo potrenować z Salahem, Firmino, Fabinho, Trentem Alexandrem-Arnoldem. Takie talenty potrzebują idoli. Przykład działa na nich lepiej niż krytyka. Czekamy, aż ich talent się połączy z doświadczeniem. Chcieliśmy, żeby przekonali się podczas tych treningów, jakie są nasze wartości - opowiadał Sport.pl asystent Kloppa.

Większość młodych piłkarzy po kilku treningach z pierwszą drużyną wróciła do zajęć w swoich kategoriach wiekowych. Ale nie Musiałowski, który jeszcze pod koniec kwietnia ćwiczył pod okiem Kloppa. Dopiero ważny mecz z Arsenalem w FA Youth Cup ściągnął go na treningi do zespołu U-18. Dla młodych piłkarzy w Anglii to najbardziej prestiżowe trofeum. A dla Musiałowskiego mecz miał jeszcze dodatkowy podtekst, bo Arsenal interesował się nim, odkąd skończył 12 lat. Regularnie zapraszał go na treningi i obozy. Polak ma nawet zdjęcie, na którym stoi z trenerami akademii ubrany w strój Arsenalu. W kluczowym momencie, gdy Musiałowski miał 16 lat, Arsenalowi zabrakło jednak stanowczości, by sprowadzić go na stałe. Mówili, że jest za młody i proponowali poczekać jeszcze rok. To był czas zmian w akademii londyńskiego klubu: pojawiali się nowi trenerzy, dyrektorem został Per Mertesacker. Rozmowy dotyczące Polaka zwolniły. Wtedy agenci Musiałowskiego zaproponowali go Liverpoolowi. Do Polski przyjechał skaut, przyjrzał mu się podczas Pucharu Syrenki i ściągnął na testy. Po dwóch dniach nie było wątpliwości, że się nadaje i trenerzy wysłali go ze starszą drużyną na sparing z Anderlechtem. Strzelił w nim dwa gole. Po powrocie z Belgii miejsce w akademii już na niego czekało.  

Najważniejsze, że Musiałowski w drodze do Liverpoolu miał z kim rywalizować

- Na pierwszy trening przyprowadziła go mama. Mateusz miał wtedy pięć lat, nawet nie było dla niego grupy, bo najmłodsza była dla dzieci dwa lata starszych. Rodzice widzieli, że Mateusz nie rozstaje się z piłką, więc przyprowadzili go wcześniej. Był wyraźnie mniejszy od reszty chłopców. Na pierwszym treningu płakał, uciekał, bo mama była za szybą sali gimnastycznej. Pamiętam, że prezes nawet miał obawy, czy już go przyjąć do grupy, chciał poczekać rok lub dwa lata aż trochę podrośnie. Ale było widać, że technicznie sobie poradzi ze starszymi, bo te wszystkie przeskoki, prowadzenie piłki czy jakieś proste przetaczania przychodziły mu łatwiej. A ja wiedziałem, że podczas gry nie dam mu zrobić krzywdy - opowiada Aleksander Brdąkała, trener Ajaksu Częstochowa, pierwszego klubu Musiałowskiego.

- Niedługo po Mateuszu dołączył do drużyny kolejny bardzo utalentowany chłopiec: Olivier Sukiennicki, który dzisiaj gra w Bradford City. Zrodziła się między nimi rywalizacja: kto najlepszy w zespole, kto strzeli najwięcej goli, kto będzie kapitanem. Rodzice trochę to napędzali i przeszło na dzieci. Jak się wejdzie na naszą stronę i zobaczy wyniki meczów, doskonale to widać: Sukiennicki pięć goli, Musiałowski cztery. W następnym meczu odwrotnie. Czasami do siebie nie podawali, chcieli samemu kończyć akcję. Mówiłem im: "Pierwszą połowę grajcie po swojemu, ale w drugiej będziecie cały czas wzajemnie się szukać i do siebie podawać. Zobaczycie, co da więcej goli". I okazywało się, że współpraca daje lepsze efekty. Ale - jak to dzieci - w następnym meczu grali już pod siebie. A ja nawet nie chciałem tego specjalnie hamować. U nas w klubie stawiamy przede wszystkim na indywidualny rozwój, wyniki są mniej ważne, więc obaj mogli kiwać do woli i próbować tych wszystkich zwodów, by doskonalić technikę. Zespołowego grania mieli nauczyć się później - tłumaczy Brdąkała.

- Rywalizacja obu chłopcom bardzo dobrze zrobiła. Wciąż się ścigali i chcieli więcej. Obaj ewidentnie przerastali swój rocznik i gdyby na siebie nie trafili, trudno byłoby im zapewnić rywalizację na treningach czy w meczach. A tak dobieraliśmy ich w parę i obaj na tym korzystali. Robiliśmy też dla nich grupy łączone ze starszymi chłopakami i organizowaliśmy mecze roczników 2003 z 2002 czy 2001. Wtedy dodatkowo się mobilizowali, brali się do roboty i zazwyczaj wygrywali ze starszymi.

- Po trzech czy czterech latach po obu zgłosił się Raków Częstochowa. To była taka sytuacja, że ja kończyłem z nimi współpracę i miałem ich oddać do starszej grupy, do innego trenera. Ale nie bardzo chcieli ode mnie odchodzić. Raków na turnieju Deichmanna przekonywał ich rodziców do zmiany klubu. A jest tak, że do 12. roku życia klub może wziąć zawodnika bez żadnego pytania. Wystarczy przekonać rodziców i zapłacić ekwiwalent za wyszkolenie. A i to czasami można obejść - wspomina Aleksander Brdąkała.

- Oglądam w internecie akcje Mateusza z Liverpoolu i śmieję się, że widziałem je już wcześniej. U nas grał tak samo. Brał piłkę i jechał, kochał dryblować. Bywało, że z tym przesadzał - mówi trener Tomasz Sobczak, który prowadził Musiałowskiego w Rakowie Częstochowa. - Rocznik 2003 był naprawdę bardzo mocny. Wygrywaliśmy turniej za turniejem. Gdzie nie jechaliśmy, wracaliśmy z pucharem. Poza Musiałowskim w składzie był jeszcze Mateusz Kaczmarek, który teraz jest w Miedzi Legnica, a debiutował w ekstraklasie w Rakowie, Maciej Wróbel, który gra w Odrze Opole, Kacper Trelowski z Sokoła Ostróda. Treningi stały na bardzo wysokim poziomie i ta wewnętrzna rywalizacja pomogła tym chłopakom dojść na szczebel centralny - uważa były trener akademii Rakowa.

- U nas też nikt Mateusza nie ganił za straty piłki. Widać było, że dryblowanie przychodzi mu bardzo łatwo, miał naturalny balans ciała, którym oszukiwał rywali i nie chcieliśmy ograniczać jego rozwoju. Straty były w to wkalkulowane. Czasami jednak słyszał, że od czasu do czasu może podać koledze, że taka opcja też istnieje i nic się nie stanie, jeśli ją wybierze - śmieje się Sobczak.

- Odkąd skończył 13 czy 14 lat, ludzie od młodzieżowej piłki już dobrze go znali. Pisał o nim na Twitterze Zbigniew Boniek. Skauci największych polskich klubów mieli go w notesach. Wiadomo było, że to jeden z najzdolniejszych piłkarzy w swoim roczniku - mówi Przemysław Soczyński, skaut PZPN w Wielkiej Brytanii.

Musiałowski trenował jeszcze w Skrze Częstochowa, Escoli Warszawa, był na testach w Zagłębiu Lubin i kilku innych polskich klubach. Rodzice Mateusza uznawali jednak, że nie chcą jeszcze wypuszczać syna z rodzinnego domu. SMS Łódź zgodził się, by chłopiec był dowożony trzy razy w tygodniu na treningi i nie przeprowadzał się do bursy. - Zazwyczaj chcemy mieć chłopców na stałe, by integrowali się z drużyną i często trenowali. Zapewniamy im bursę i szkołę. Ale tutaj dogadaliśmy się z rodzicami na inne rozwiązanie. Trzy razy w tygodniu oni lub dziadkowie przywozili go na treningi. Podziwiam tych ludzi, bo z Częstochowy do Łodzi jest 125 km, a odkąd remontują autostradę, podróż jeszcze się wydłużyła. Dodatkowo, w dni, w które Mateusz do nas nie przyjeżdżał, trenował indywidualnie u siebie. Miał trenerów, którzy wszystkiego doglądali. Trzy treningi w tygodniu wtedy by mu nie wystarczyły - mówi Mirosław Dawidowski, prezes SMS Łódź.

Problem z dojazdami wrócił, gdy Musiałowski miał przejść do zespołu U-17. Wtedy trenerzy SMS-u chcieli widzieć go codziennie, dojazdy nie wchodziły już w grę. Ale rodzice na wyprowadzkę wciąż nie chcieli się zgodzić i Mateusz przez kilka miesięcy był bez klubu, trenował indywidualnie. Wtedy odezwał się Liverpool.

"Konkurencja jest olbrzymia. Nie jest tak, że Mateusz wyraźnie przerasta innych"

Początki nie były łatwe. Pierwszy raz poza rodzinnym domem, od razu za granicą, daleko od bliskich, w klubie z wielkimi wymaganiami. Pandemia koronawirusa nie sprzyjała odwiedzinom. - Mateusz jest bardzo rodzinny - mówi Łukasz Maciongowski, agent Musiałowskiego. - To introwertyk, ale już wszystko jest w porządku, zaaklimatyzował się. Mieszka w rodzinie zastępczej, która współpracuje z klubem. W domu jest jeszcze trzech innych piłkarzy, więc może podszlifować język i się zintegrować.

- Poza tym, przed przeprowadzką do Anglii długo nie grał w meczach, więc nie wiadomo było, w jakiej przyjdzie dyspozycji. Radzi sobie jednak bardzo dobrze. Pomogły mu gole i asysty, drużyna od razu go przyjęła. Na pewno jest piłkarzem, który ekscytuje kibiców. Trzeba teraz zrobić wszystko, żeby ten talent i atuty poprzeć ciężką pracą. To wciąż jest tylko U-18, a cel jest w pierwszej drużynie. Alex Inglethorpe, dyrektor akademii Liverpoolu, powtarza piłkarzom, że talent zaprowadzi ich tylko do 16. roku życia, a charakter do 35. Mateusz powinien o tym pamiętać - mówi Przemysław Soczyński, który ogląda każdy mecz Musiałowskiego. - Liverpool ma mnóstwo fenomenalnych zawodników w różnych kategoriach wiekowych, więc nie jest tak, że Mateusz wyraźnie przerasta innych, bo obok niego gra chociażby Layton Stewart. Konkurencja jest olbrzymia. Są piłkarze, którzy do niego doskakują. Ale na pewno Polak jest bardzo efektowny i robi wrażenie to jak bierze piłkę, zaczyna dryblować i komfortowo się w tym czuje - opisuje skaut PZPN.

- W Liverpoolu najbardziej cenią go za to, że jest taki uparty w dryblingu: raz i drugi straci, ale za chwilę spróbuje trzeci raz i już mu wyjdzie, a drużyna będzie miała z tego korzyść. Pod względem technicznym wypada bardzo dobrze, Klopp docenił swobodę, z jaką się porusza. Wiadomo, że fizycznie i motorycznie musi jeszcze popracować, ale to bardzo cenne, że już po kilku treningach Mateusz dostał od Kloppa informacje, co jeszcze może wprowadzić do swojej gry, jak może sobie ułatwiać pewne sytuacje na boisku i jeszcze lepiej wykorzystywać swoje umiejętności - zdradza Maciongowski.

- Mateusz bardzo często ma piłkę przy nodze, dużo drybluje, co chwilę wchodzi w pojedynki, dlatego rzuca się w oczy i robi wrażenie na kibicach. Takich akcji jak ta w meczu z Newcastle przeprowadza po kilka w meczu, ale nie zawsze jest tak skuteczny. Czasami trzyma piłkę za długo i zdarzają mu się straty. To wciąż jest bardzo młody piłkarz, więc na pewno da się to skorygować. Sztuką jest umieć dryblować i korzystać z tego w odpowiednim momencie. To co przechodzi w drużynach młodzieżowych, w seniorach tolerowane nie będzie - uważa Soczyński.

Zewsząd płyną pochwały. Jak nie odlecieć?

Jeśli "The Athletic" pisze o tobie "polski Messi", "The Sun" nazywa "cudownym dzieckiem z Polski", słyszysz jak Juergen Klopp zza linii krzyczy do ciebie "dobra robota", kibice Liverpoolu oglądając twoje wyczyny, twierdzą, że lada moment będziesz grał z Salahem i Mane, a ty nawet nie jesteś pełnoletni, możesz zwariować. - Nie odfrunął po tym pierwszym zamieszaniu wokół jego osoby i nie powinien odfrunąć przy kolejnych. To bardzo spokojny i poukładany chłopak. Wie, czego chce i do tego dąży - zapewnia Maciongowski.

- Klub często wrzuca jego akcje do internetu, przeprowadza z nim wywiad, pokazuje go w głównych mediach, które docierają do ludzi z całego świata. Nie robiłby tego, gdyby podejrzewał, że może to Mateuszowi w jakiś sposób zaszkodzić. Jemu sodówka od czegoś takiego odbić nie powinna - potwierdza Soczyński.

Jeden z byłych trenerów Musiałowskiego twierdzi, że Polak może już jesienią dostać szansę debiutu w pierwszej drużynie, najpewniej w pierwszych rundach Pucharu Ligi, w których Liverpool zwykł oszczędzać podstawowych piłkarzy. Nasi rozmówcy podchodzą do tych informacji z dystansem, ale podkreślają, że wykluczyć tego nie można. Musiałowski robi postępy, wpadł w oko Kloppowi i może dostać od niego kolejną szansę. Kolejną marchewkę, o której wspominał Pepijn Lijnders.

Więcej o:
Copyright © Agora SA