Upadek oznaczał śmierć. Za błędy na Hillsborough życiem zapłaciło 96 osób

Dawid Szymczak
Można było uniknąć tej tragedii. Wystarczyłoby zadbać o nieważny od dziesięciu lat certyfikat bezpieczeństwa. Albo nie wpuszczać na trybunę Leppings Lane tak dużej grupy kibiców Liverpoolu. Albo nie otwierać drugiej bramy, albo zamknąć tunel prowadzący na trybunę, albo informować kibiców o innych wejściach. Na Hillsborough popełniono mnóstwo błędów, za które zapłaciło 96 niewinnych kibiców. I nikt poza nimi.

W 32. rocznicę tragedii na Hillsborough, w której zginęło 96 kibiców Liverpoolu, przypominamy nasz tekst sprzed dwóch lat. 

Dopiero po dwudziestu latach ruszył niezależny proces w sprawie tragedii na stadionie Hillsborough w Sheffield, gdzie w 1989 roku rozegrano półfinał Pucharu Anglii między Liverpoolem, a Nottingham Forest. Był to jeden z największych stadionów na Wyspach, "znakomity", jak pisano w zapowiedzi meczu. Ponaddwuletnie dochodzenie było najdłuższym w historii brytyjskiego sądownictwa i jednoznacznie dowiodło, że kibice nie byli odpowiedzialni za tę tragedię. Zawiedli policjanci, służby ratunkowe, projektanci stadionu i zarządzający tym obiektem. Ławnicy uznali, że oni wszyscy odpowiadają za nieumyślne zabójstwo blisko stu kibiców Liverpoolu. Przed gmachem sądu około 30 tys. fanów odśpiewało "You’ll Never Walk Alone". To był triumf rodzin ofiar, przez lata walczących o sprawiedliwość i oczyszczenie z winy ich zmarłych bliskich, których już dzień po tragedii z błotem zmieszał "The Sun". Dziennik na pierwszej stronie dużą czcionką napisał "PRAWDA" i przesądził, że fani Liverpoolu sami są winni tej tragedii.Oskarżył ich o obrzydliwe zachowania, spośród których oddawanie moczu na ofiary było chyba najłagodniejszym. Od tamtej pory, żaden kibic "The Reds" nie kupił tej gazety, a Kenny Dalglish, legenda klubu, apelował do wydawców, by po wielu latach napisali "KŁAMALIŚMY".

Zobacz wideo Bayern odpadł z Ligi Mistrzów. "Bardzo krótka kołderka i absolutna desperacja"

Kilka lat temu wytoczono proces m.in. koordynatorowi działań policji, dzisiaj emerytowanemu policjantowi Davidowi Duckenfieldowi, ale wyrok wciąż nie zapadł, proces cały czas trwa.

Dylemat ojca

Neil Fitzmaurice leżał na murawie Hillsborough. Patrzył w bezchmurne niebo, ostre promienie słońca kłuły go w oczy, nic już nie słyszał. - Pomyślałem tylko, że ten koszmar nie mógł wydarzyć się w tak pięknym dniu - wspomina. Kilkadziesiąt sekund wcześniej był jeszcze po drugiej stronie metalowego płotu, deptał nieżyjących już ludzi, być może niechcący docisnął kogoś walczącego o życie. Przesuwał się do przodu spychany przez tłum kibiców. Dopchnięty pod trzymetrowy płot, wspiął się, zdołał podciągnąć i przeskoczyć na drugą stronę. Piłkarze byli już w szatni, bo po sześciu minutach półfinał Pucharu Anglii między Nottingham Forest, a Liverpoolem został przerwany. Bruce Grobbelaar, bramkarz "The Reds" stał kilka metrów od przeklętej trybuny. - Widziałem twarze wciśnięte między kraty. Ludzie krzyczeli żebym im pomógł, bo nie mogą oddychać. Pobiegłem do sędziego i kazałem mu skończyć mecz - mówi. Ray Lewis musiał poczekać na sygnał od policjantów, po chwili go dostał i o 15:06 przerwał spotkanie.

Fitzmaurice ocknął się, znów usłyszał wrzeszczący tłum i ruszył ratować innych. Wrócił do piekła. W tym samym czasie Trevor Hicks podejmował najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Na mecz przyszedł z żoną i dwiema nastoletnimi córkami - Sarą i Vicki. Rozdzielili się już pod stadionem - Jenni poszła na północną trybunę z krzesełkami, by w spokoju obejrzeć mecz, a córki zostawiła pod opieką męża. Lubili pokibicować, więc mieli bilety na Leppings Lane. - Weszliśmy tunelem na wprost, byliśmy kilkadziesiąt minut przed meczem, więc poszedłem jeszcze po kawę - wspomina. Sara i Vicki wykorzystały okazję i uciekły ojcu, by mecz obejrzeć w gronie przyjaciół. - Zawsze tak robiły - wspomina. - Kto by chciał oglądać mecz ze starym ojcem? - śmieje się. Z kawą w ręce znalazł się w innym sektorze niż córki. Nie znał stadionu, początkowo nawet nie zauważył różnicy. - Dopiero po chwili zobaczyłem, że w środkowym sektorze jest mnóstwo kibiców, a na naszym stosunkowo dużo miejsca - relacjonuje. Za płotem były jego córki. Walczyły o życie.

Po kilku minutach przedarł się na murawę. Zobaczył, że obie leżą na boisku obok bramki.Wcześniej ktoś przerzucił je przez ogrodzenie. Dopadł do Vicky i wniósł ją do karetki, która akurat wjechała na boisko. Gdy chciał z niej wyjść i ruszyć po drugą córkę, musiał ominąć kilku rannych leżących na podłodze samochodu. Stanął przed największym dylematem w życiu. Jechać z Vicky karetką i zostawić Sarę samą? A może zaopiekować się nią i liczyć, że ktoś z kartki zajmie się Vicky? - To był najstraszniejszy moment w moim życiu – przyznaje. Wsiadł do karetki, bo sanitariusz nie mógł zająć się wszystkimi. W drodze do szpitala modlił się o pomoc dla drugiej córki. Liczył, że za chwilę na stadionie pojawią się kolejne karetki i ktoś zadba o jego Sarę. Na stadion wysłano 42 ambulanse, ale żaden nie wjechał na płytę, bo tragedię określono jako szalejący tłum, a nie stratowanie.

Halę na Hillsborough zaadaptowano na kostnicę, w której bliscy mogli identyfikować ofiary. Przeniesiono do niej wszystkich zmarłych. Położono dzieci obok dorosłych, kobiety obok mężczyzn. Jenni rozpoznała Sarę. Wkrótce mąż przekazał jej, że Vicky zmarła w szpitalu.

AP

Upadłeś? Nie przeżyłeś

To miał być mecz sezonu. Dwie świetne drużyny, półfinał Pucharu Anglii, spodziewano się, że na Hillsborough wejdzie tego dnia aż 54 tys. kibiców. Mimo że fanów Liverpoolu było więcej, to skierowano ich na mniejszą trybunę. Kibice szturmowali Sheffield od samego rana, z czasem stanęli w korkach. Kwadrans przed meczem, przy bramie wejściowej zgromadziło się około 5 tys. fanów Liverpoolu, więc odpowiedzialny za bezpieczeństwo David Duckenfield kazał otworzyć bramki wyjściowe i również przez nie wpuszczać kibiców.

Gdy rok wcześniej na Hillsborough odbywał się mecz o podobnej skali zainteresowania, policjanci wskazywali kibicom, do których sektorów mają wejść i jak do nich dotrzeć. Oni dowodzili poruszającym się tłumem, dzięki czemu udało się rozmieścić ludzi w miarę po równo. Przed meczem Liverpoolu z Nottingham Forest tego zabrakło. Tym razem policjanci zamiast informować, przepychali tłum końmi. Kibice "The Reds" byli zdani sami na siebie. - Po wejściu przez bramę widać było tylko jeden tunel, długi może na 15 metrów, który prowadził na środkowy sektor - opisuje Neil Fitzmaurice. Trafiali do niego niemal wszyscy. Tylko nieliczni dostrzegli, że na trybunę da się wejść również bocznymi tunelami.

Punktualnie o 15.00 rozpoczął się mecz. Kibice stojący w tunelu słysząc gwizdek zaczęli napierać jeszcze bardziej nie chcąc przegapić ani minuty widowiska. Spychali na kraty będących w sektorze kibiców. Za nimi była już kolejna fala kibiców, dalej kolejna i kolejna… Gehenna trwała przeszło 10 minut, ludzie unosili się nad ziemią wypychani przez napierających z tyłu, biegali we wszystkie strony, wspinali się na płot lub z pomocą innych wchodzili na wyższe piętro trybun. Jeśli się przewrócili, byli bez szans. Razem ze służbami porządkowymi ewakuacją zarządzali kibice. Bandy reklamowe służyły jako nosze, na murawie składano kolejne ofiary. Ci którzy wyszli ze stadionu, ustawili się w gigantycznych kolejkach do budek z telefonami, by uspokoić rodzinę albo powiadomić, że do domu wróci mniej osób niż z niego wyszło.

Podwójna niesprawiedliwość

Wszczęte w 2012 roku śledztwo udowodniło, że przez ponad 20 lat policja prowadziła świadomą dezinformację, by ukryć swoją winę za śmierć 96 osób i 766 rannych. Z raportu wynikało, że można było uniknąć śmierci nawet 41 kibiców, gdyby tylko akcję ratunkową przeprowadzono profesjonalnie i w zorganizowany sposób. Po latach, ówczesny premier David Cameron, przeprosił rodziny ofiar za "podwójną niesprawiedliwość". Ludzie, którzy zginęli długo byli oczerniani przez policjantów i brukowiec "The Sun". Cameron ujawnił także, że w celu ukrycia prawdy 164 policjantów zmieniało swoje zeznania.

PETER BYRNE/AP

Tragedia na Hillsborough doprowadziła do wypracowania nowych standardów dla działań w zakresie bezpieczeństwa na stadionach nie tylko w Wielkiej Brytanii. Minister sprawiedliwości Peter Taylor, kazał przebudować wszystkie brytyjskie stadionów, aby znajdowały się na nich tylko numerowane miejsca siedzące.

Więcej o:
Copyright © Agora SA