Franciszek Smuda niegdyś uznawany był za jednego z najlepszych trenerów w Polsce. W swojej karierze prowadził wiele klubów w kraju i za granicą. W latach 2009 - 2012 był także selekcjonerem reprezentacji Polski. Największe sukcesy odnosił w latach 90. w Widzewie Łódź, z którym dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski. Obecnie nie trenuje w żadnym klubie. Ostatni raz pracował w pierwszoligowym Górniku Łęczna, z którego został zwolniony w 2019 roku. W listopadzie 2020 roku natomiast podjął współpracę z Akademią Piłkarską Podhala Nowy Targ.
Franciszek Smuda udzielił wywiadu portalowi "Onet Sport", w którym wspominał swoją burzliwą karierę trenerską. Opowiedział wiele ciekawych historii. Szczególnie szokujące były te z czasów jego pracy w Turcji. Trener w latach 90. pracował w Konyasporze i nie ukrywa, że czas tam spędzony miał duże znaczenie w jego dalszej karierze. Smuda opowiadał, że miał niemały kłopot z jednym z czołowych zawodników swojej drużyny.
- Miałem pod sobą pewnego zawodnika - świetny technicznie, szybki, ale leń jak skur***yn. Doprowadzał mnie do szału. Raz robiliśmy przyspieszenia, patrzę, a on ćwiczy na pół gwizdka. Niesamowicie się zagotowałem, złapałem go za fraki. Chciałem go postawić do pionu, więc w następnym meczu go nie wystawiłem - wspominał szkoleniowiec. - Niedługo później przyszli do mnie jego koledzy, tureckie bandziory. Jeden z nich miał pistolet, który wystawał z kieszeni. Usłyszałem, że albo kolega będzie grał, albo ze mną koniec. Odpowiedziałem: "Jak zacznie porządnie trenować, to zagra. Inaczej nic z tego".
Ostatecznie historia zakończyła się dla wszystkich dobrze. Piłkarz wrócił do gry, a Smudzie udało się nie doznać żadnego uszczerbku na zdrowiu. Szkoleniowiec podkreśla natomiast, że ta sytuacja wiele go nauczyła. - Po kilku dniach piłkarz do mnie przychodzi i widzę, że chcę coś powiedzieć. Mówię mu: "Słuchaj, masz takie możliwości! Dlaczego tego nie wykorzystujesz?". Przegadaliśmy chyba godzinę i facet wziął się w garść. Na koniec sezonu graliśmy z Galatasaray albo Besiktasem, po odprawie ten piłkarz do mnie przyszedł ze łzami w oczach i wielkim szampanem. Powiedział, żebyśmy sobie dla zdrowia łyknęli z członkami sztabu. W całej tej sytuacji przekonałem się, że trener musi być kozakiem. Albo nim jest, albo wypada z gry - zakończył były selekcjoner reprezentacji Polski.