Trener bez nazwiska droższy od Mourinho. Bije rekord za rekordem. Figo pukał się w głowę

Dawid Szymczak
W Portugalii rośnie nowa trenerska gwiazda. Ruben Amorim ma dopiero 36 lat, sam niedawno biegał po boisku, nie ma jeszcze licencji UEFA Pro, a już prowadzi Sporting do mistrzostwa i bije rekord za rekordem. - Ludzie wciąż się zastanawiają, ile w tym szczęścia, a ile geniuszu - mówi Bartosz Kubica, mieszkający w okolicach Lizbony organizator konferencji trenerskich i turniejów dla dzieci.

W tym sezonie Sporting jeszcze nie przegrał meczu, jest liderem ligi portugalskiej z dziesięcioma punktami przewagi nad FC Porto i trzynastoma nad Benficą. Ma już Puchar Ligi, a na horyzoncie mistrzostwo. Ale trener Ruben Amorim cały czas powtarza, żeby nie patrzeć dalej niż na następny mecz. Odradza piłkarzom czytanie gazet i spoglądanie w tabelę. Ale coraz trudniej uciec od euforii, bo Sporting jeszcze nigdy w historii nie miał takich wyników. - Jeśli stracimy tę przewagę, będę skończony, kibice mi tego nie wybaczą. Prawie 20 lat czekają na mistrzostwo Portugalii. To za długo - zauważa sam trener.

Zobacz wideo Marciniak odpowiada na krytykę Legii i Rakowa: "Wybieranie sędziów przez kluby to bardzo niebezpieczny trend"

Luis Figo pukał się w głowę. Zatrudnienie Rubena Amorima krytykowali wszyscy

Amorim buduje sukces na ziemi, na której od lat nic nie wyrosło i nad którą unosi się jeszcze kurz po wewnątrzklubowych bitwach i walce kibiców z piłkarzami. W maju 2018 roku do ośrodka treningowego wpadła banda chuliganów i pobiła największe gwiazdy: Bas Dost miał rozciętą głowę, Rui Patricio i William Carvalho siniaki, kolejni piłkarze rozwiązywali kontrakty z winy klubu, a o zlecenie tej rozróby podejrzewano Bruno de Carvalho, byłego prezesa Sportingu. Później sąd uniewinnił go ze względu na brak jasnych dowodów, ale samo rzucenie na niego podejrzeń sporo mówiło o klimacie wokół Sportingu i poziomie napięcia w klubie.

Osiem miesięcy później Sporting ściągnął Rubena Amorima. Zespół był na czwartym miejscu w tabeli, 20 punktów za liderem, a Luis Figo nie mógł uwierzyć, że w tak trudnym momencie zbawicielem ma być trener po trzydziestce, bez nazwiska i doświadczenia. Pukał się w głowę, bo w dodatku trzeba było za niego zapłacić Bradze 10 milionów euro. A świat futbolu nie przywykł jeszcze do płacenia za trenerów. Tylko dwóch w historii było droższych od Amorima: jego rodak Andre Vilas Boas kupiony przez Chelsea z FC Porto za 15 milionów euro i Brendan Rodgers przechodzący z Celtiku do Leicester za 10,5 mln. Nawet Jose Mourinho nie kosztował Realu Madryt tyle, co wciąż szerzej nieznany Amorim. Protestowali też kibice Sportingu, bo Amorim przez lata grał dla Benfiki. Słowem - wszyscy byli na nie, z wyjątkiem prezesa klubu Frederico Varandasa. Ale jego - byłego lekarza pierwszej drużyny Sportingu - na trybunach nie lubią, więc wzięcie takiego trenera było kolejnym powodem, żeby w niego uderzyć: że nie rozumie piłki, że ma gdzieś kibicowskie uczucia, że może i potrafi leczyć piłkarzy, ale na pewno nie uzdrowi klubu.

Największym wyzwaniem Amorima było przekonanie kibiców, że szalony ruch prezesa miał sens i jest on wystarczająco dobry, by prowadzić Sporting. Varandes dał mu dwa lata na przebudowanie zespołu. Sam Amorim też był ostrożny i nie chciał rozbudzać wielkich nadziei, ale jednocześnie wiedział, że tylko zwycięstwami uspokoi kibiców i zapewni sobie normalne warunki do pracy. - Najłatwiej byłoby powiedzieć, że w przyszłym sezonie będziemy walczyć o mistrzostwo. Ale ja tego nie obiecam. Chcemy grać mecz po meczu bez wytwarzania dodatkowej presji. Nie będziemy co tydzień mówić o tytule - stwierdził na jednej z pierwszych konferencji prasowych.

Trudno się dziwić - przed sezonem nikt nie wiedział, czego spodziewać się po Sportingu. W Portugalii pisali, że Lwy (to pseudonim klubu) mają mleczne zęby i potarmoszoną grzywę po wstydliwej porażce 1:4 z LASK w Lidze Europy, który spuentowała nieudany poprzedni sezon. Drużyna wcale nie wydawała się mocniejsza, ale od początku tego sezonu Amorim wygrywał mecz za meczem i odjechał reszcie zespołów. Nadal stara się za dużo nie mówić o najważniejszym tytule, ale co weekend zachwyca i robi krok w jego stronę. A Sporting zaciera ręce, bo trafił im się trenerski magik. I jeśli jakiś klub zechce go u siebie, będzie musiał wyłożyć aż 30 milionów euro, czyli klauzulę zapisaną w jego przedłużonym kilka dni temu kontrakcie. Jeżeli ktoś się na to zdecyduje, Amorim będzie najdroższym trenerem w historii.

Sporting nie chciał powtórzyć starych błędów i wygrał wyścig o Rubena Amorima

Mówcy motywacyjni najchętniej przenieśliby historię Amorima na slajdy prezentacji i udowadniali swoim słuchaczom, że nigdy nie należy się poddawać i trzeba zawsze mierzyć wysoko. Być gotowym na sukces, bo nie wiadomo, kiedy nadejdzie. Nie przejmować się niepowodzeniami, bo za chwilę może okazać się, że na dobre wyszło. Trudno w to uwierzyć, ale u Amorima rzeczywiście wszystko się sprawdza.

- Ruben w 2014 roku zerwał więzadła krzyżowe i właściwie wtedy jego kariera piłkarska się skończyła. Był przed trzydziestką, nie chciał odpuścić, zagrał jeszcze ogony w trzech sezonach, ale w 2017 skończył definitywnie. Zrobił sobie parę miesięcy przerwy i wziął się za trenerkę. Poszedł do Casa Pii, choć nie miał wtedy jeszcze żadnych papierów ani licencji. Wszyscy o tym wiedzieli, ale Casa Pia i tak go chciała: grała w trzeciej lidze, miała bardzo przeciętny zespół i tak naprawdę niewiele mogła stracić. Ruben odezwał się do Sportingu i do Benfiki, żeby polecili mu zdolnych i bardzo kumatych ludzi do sztabu. Tak trafił do niego mój przyjaciel Carlos Fernandes. Zna się na piłce bardzo, bardzo dobrze. Kogo byś nie zapytał w Lizbonie, to powie, że to najlepszy trener młodego pokolenia. Ruben ma 36 lat, jego asystenci po dwadzieścia parę, ale mają naprawdę dużo do powiedzenia. Są zespołem i to widać - twierdzi Bartosz Kubica, mieszkający w okolicach Lizbony organizator konferencji trenerskich i obozów piłkarskich oraz turniejów dla dzieci.

- Z Casa Pią zrobili świetne wyniki w Pucharze Portugalii i cały czas utrzymywali się w czołówce tabeli. Choć nikt się tego nie spodziewał, walczyli o awans. Ale w końcu Ruben Amorim pokłócił się z prezesem klubu. Ten od razu wytoczył działa o braku licencji. Krzyczeć zaczęła też federacja. Ruben odpowiedział, że załatwia już licencję UEFA C w Irlandii i postawił się klubowi: jeśli coś wam się nie podoba, to odejdę. No i odszedł dzień przed meczem. Zespół poprowadził wtedy Carlos. Wygrali, ale po nim solidarnie powiedział, że on też odchodzi - opowiada Kubica.

Był początek 2019 roku, Amorim wraz z całym sztabem odszedł z Casa Pii z takim nastawieniem, że latem znajdą nowy klub. I rzeczywiście - w lipcu Amorim zastanawiał się nad powrotem do Benfiki, ale klub chciał ograniczać jego kompetencje i dał warunek, że nie może mieć w sztabie Carlosa Fernandesa, bo skoro odszedł z akademii pół roku temu, to teraz nie ma do niej powrotu. Amorim się na to nie zgodził.

Teraz akcja przyspiesza: do Amorima zgłasza się Estoril i proponuje mu przejęcie zespołu U-23. Projekt wydaje się ciekawy, bo klub kupił David Blitzer, który jest też właścicielem Crystal Palace, więc współpraca z Anglikami miała się zacieśniać. Amorim jest zdecydowany, podpisuje kontrakt, przygotowuje się do pierwszych treningów. Wtedy jednak zgłasza się Braga i też proponuje mu zespół rezerw, ale daje szanse, że z czasem przejmie pierwszą drużynę. Braga nieco się jednak spóźnia, Amorim mówi, że podpisał już umowę z Estorilem. "Spokojnie, znam dyrektorów Estorilu, załatwię, żebyś mógł odejść" - obiecuje mu prezes Bragi. Następnego dnia w "A Boli", największym portugalskim dzienniku sportowym, pojawia się duży nagłówek: "Amorim idzie do Bragi".

- W Estorilu zdenerwowali się nieprawdopodobnie. Amorim tłumaczył im, że jest słowny i skoro podpisał kontrakt z nimi, to będzie ich trenował. Ale przyznał też, że rzeczywiście odzywała się do niego Braga. I ponoć powiedział takie zdanie: "Prezes Bragi mówił, że się znacie i że to załatwi. Ale spokojnie, na 99 procent zostaję u was". Wtedy prezes Estorilu poczuł się urażony. "Tak? Tylko 99? Nie jesteś na 100 procent pewny? To spadaj". I rzeczywiście go wyrzucili. To co miał zrobić? Zadzwonił do Bragi i się dogadał - wspomina Bartosz Kubica.

Następnego dnia tytuł w "A Boli": "Amorim na pewno nie trafi do Bragi". - Też już nie wiedziałem, co się dzieje. Kompletnie zgłupiałem. Chodziło prawdopodobnie o to, że Ricardo Sa Pinto, były trener Legii Warszawa, który pracował wtedy w Bradze, wystraszył się, że klub w białych rękawiczkach sprowadza mu następcę i jak tylko powinie mu się noga, to w rezerwach będzie już gotowy kandydat do jego zastąpienia. Przekonał więc prezesa, żeby przesunął do rezerw jego asystenta i nie brał Amorima z całym jego sztabem. Niby oszczędne rozwiązanie, ale tak naprawdę chodziło o bezpieczeństwo dla niego. Zarząd był za. Amorim został bez roboty. Jego asystent Carlos Fernandes jeszcze w sierpniu pracował ze mną, był w Polsce. Ale już we wrześniu Sa Pinto zaczął ze wszystkimi się kłócić, więc klub znów odezwał się do Amorima. Znów zaproponował mu rezerwy, ale Ruben i Carlos już po przeczytaniu umowy wiedzieli, że te rezerwy to ewidentnie etap przejściowy i klub chce ich w pierwszej drużynie po zwolnieniu Sa Pinto - mówi Kubica.

Amorim przejął rezerwy, wziął ze sobą cały sztab i osiągał znakomite wyniki. W grudniu szefowie Bragi rzeczywiście mieli już dosyć Sa Pinto i dzień przed świętami poinformowali, że Ruben Amorim przejmuje pierwszą drużynę. W debiucie wygrał 7:1, zwyciężył też w następnych sześciu meczach - w tym w finale Pucharu Ligi z FC Porto. W sumie poprowadził Bragę 13 meczach - 10 wygrał, 1 zremisował, 2 przegrał. Obie porażki poniósł w Lidze Europy z Rangers FC. Skompletował niezwykłego hat-tricka: dwa razy pokonał FC Porto, dwa razy Sporting i raz Benficę. Największe portugalskie kluby rozpoczęły wyścig, kto pierwszy go zgarnie. Wygrał Sporting, bo rzucił na stół klauzulę jego wykupu - 10 milionów euro. Zresztą, uczył się na własnych błędach, bo lata temu zabrakło mu odwagi, by postawić na innego młodego i bardzo zdolnego trenera. Wątpliwości były podobne jak przy Amorimie: wystraszyli się, że za młody, za mało doświadczony, że nie poradzi sobie w tak wielkim klubie, też przeszkadzał jego epizod w Benfice. I tak Jose Mourinho przeszedł im koło nosa.

- Teraz wyłożyli mnóstwo pieniędzy, bo wiedzieli, że Benfica będzie chciała naprawić swój błąd i też zgłosi się po Rubena, a wiadomo, że to jego ukochany klub. No i teraz oni się cieszą, my płaczemy - podsumowuje Kubica, socio Benfiki.

Latem 2019 roku nie miał pracy, w styczniu 2020 trzymał Puchar Ligi Portugalskiej, a latem pewnie będzie mistrzem

W Sportingu potwierdził wszystkie krążące o nim opinie, udźwignął presję, uspokoił kibiców, poprawił notowania prezesa klubu, za kilka miesięcy najprawdopodobniej wygra pierwsze mistrzostwo od 19 lat. Wyniki ma jeszcze lepsze niż Bradze, choć wydawało się to niemożliwe. - Bo to jest po prostu świetny trener. Ma swój charakterystyczny styl z trójką obrońców, mocno wykorzystuje wahadłowych, ma rękę do młodych piłkarzy, więc wyciąga ich z akademii i oni sobie radzą. W tym sezonie dał już zadebiutować bodajże dziesięciu wychowankom. Odpalił u niego Pedro Goncalves kupiony z Famalicao i jest teraz najlepszym strzelcem w lidze. Tam wszystko się zgadza: od ataku, po obronę. Pomaga im lockdown. Pusty stadion to wręcz wymarzone warunki, bo nie czuć tej gęstej atmosfery wokół klubu. Teraz z racji wyników i tak byłoby już lepiej, ale gdy Amorim zaczynał, niechęć kibiców do prezesa była olbrzymia. Wydawało się, że jego dni są policzone, że wywiozą go w końcu na taczkach. Być może z kibicami na trybunach trudniej byłoby im się tak rozpędzić - uważa Kubica.

- Obecny Sporting przypomina ten mistrzowski z 2002 roku. Po odejściu Bruno Fernandesa też nie ma jednego piłkarza, który by się wyróżniał, więc jest silny całą grupą piłkarzy. Wszyscy grają lepiej niż można się było spodziewać przed sezonem. A taki stan rzeczy to zawsze zasługa trenera. Amorim udowodnił, że jest świetnym specjalistą i spokojnie może pracować na najwyższym europejskim poziomie - uważa Edmilson, były piłkarz Sportingu.  

- Przestraszyłam się, gdy usłyszałam, że opuszcza Bragę i przejdzie do Sportingu - przyznaje Anabela Francisco, mama Rubena Amorima. - Wciąż był bardzo młodym trenerem, a już kosztował 10 milionów. Presja kibiców była gigantyczna. Ale on ją wytrzymał, bo ma wszelkie cechy, by odnosić sukcesy w tym zawodzie: bardzo silną osobowość, odwagę. Był liderem już w szkole, był liderem jako piłkarz i teraz też nim jest. Czasami może się wydawać, że jego nic nie rusza, ale to nieprawda. Na szczęście ma rodzinę, która daje mu stabilność. Uspokoiłam się też, gdy Ruben powiedział mi, że ma za sobą cały zespół i czuje wsparcie piłkarzy - opowiadała "Antenie 1".

Dziennikarze pisali, że Amorim zakazał swoim piłkarzom czytania gazet, zaglądania w tabelę i mówienia o mistrzostwie. - U nas każdy mówi, co chce. Nikomu nie zabraniam mówić o tytule, ale przypominam, że nie możemy pozwolić sobie na chwilę dekoncentracji. Czytanie o sobie samych pochwał może być zgubne. Ja ich nie czytam, piłkarzy też do tego zachęcam, ale niczego im przecież nie zabronię. Widzę, co dzieje się teraz z Liverpoolem: mistrz Anglii, mistrz Europy sprzed dwóch lat, skład pełen gwiazd, a jednak przegrywają mecz za meczem. Skoro im się to przytrafiło i wpadli w tak duży dołek, nam tym bardziej może się to przytrafić - przestrzega Amorim.

- Sam jestem ciekawy, jak Amorim poradzi sobie przy pierwszym kryzysie. Na razie jeszcze nigdzie się nie potknął, cała jego dotychczasowa kariera to pasmo sukcesów. W Casa Pii - bardzo dobre wyniki. W rezerwach Bragi - bardzo dobre wyniki. W Bradze - bardzo dobre wyniki. W Sportingu - bardzo, bardzo dobre wyniki. Nie ma cienia porażki. A przecież nie ma na świecie trenera, który wszystko wygrywa. Zobaczymy, jak sobie wtedy poradzi - mówi Bartosz Kubica.

Ruben Amorim ma podobne obawy. - Wciąż nie jestem pewien, jak ta grupa zareaguje na negatywne wyniki. Mam na myśli serię porażek, bo dotychczas było tak, że jeśli już przegrywaliśmy np. w Pucharze Portugalii albo w zeszłym sezonie w Lidze Europy, po prostu odpadaliśmy z rozgrywek i nie mogliśmy w żaden sposób na to zareagować - uważa trener Sportingu.

- Nie chce mi się też wierzyć, że jeśli zostanie w Sportingu, to w kolejnym sezonie powtórzy te sukcesy, bo z tą kadrą wydaje mi się to nierealne. Zresztą, co za dużo, to niezdrowo. Nie ma co przesadzać, bo żona mi przechodzi na stronę Sportingu. W derbach straciliśmy gola w doliczonym czasie gry, a żona się ucieszyła. Pytam: "co ty robić, przecież składki płacisz na Benficę, nasze dzieci tam grają!" "Ale tam asystentem trenera jest Carlos!". To dla nas trudna sytuacja: z jednej strony chcemy, żeby Carlos sobie radził jak najlepiej, bo to nasz przyjaciel, ale z drugiej nasz klub przegrywa - uśmiecha się Kubica i podsumowuje: - Amorim nie byłby w tym miejscu, gdyby został trenerem w Benfice. Nie miałby szans przebić się tak szybko! Nikt by na to nie pozwolił. To korporacja, tu się wchodzi piętro po piętrze, a on wsiadł do windy i po chwili był na szczycie. Latem 2019 roku nie miał pracy, w styczniu 2020 trzymał Puchar Ligi Portugalskiej, a latem pewnie będzie mistrzem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.