Sensacyjne mistrzostwo po latach upokorzeń! A premier grzmi: Haniebne

Rangers FC wrócili na szczyt: po dziesięciu latach bez mistrzostwa Szkocji, po czterech sezonach w niższych ligach, po wielu upokorzeniach, ze Stevenem Gerrardem na ławce rezerwowych. Doszli do tego mistrzostwa bez porażki, 6 kolejek przed końcem sezonu, z zaledwie 9 straconymi golami w 32 meczach. Jak tego dokonali i jakim trenerem jest Gerrard?

To był weekend wielkiej radości - 55. mistrzostwo w historii, powrót na szczyt dziesięć lat po degradacji do czwartej ligi, równo w szóstą rocznicę przejęcia klubu przez Dave’a Kinga, w dodatku tuż przed derbowym spotkaniem z Celtikiem, któremu nie pozwolili zdobyć dziesiątego mistrzostwa Szkocji z rzędu i przejść do historii. Świętowanie trwało dwa dni, bo choć oficjalnie piłkarze Rangers FC zostali mistrzami Szkocji w niedzielę, gdy Celtic stracił punkty z Dundee United, to już w sobotę, po zwycięstwie nad St. Mirren, Rangersi mieli nad derbowym rywalem 21 punktów przewagi, a do końca sezonu pozostało Celtikowi tylko siedem meczów.

Zobacz wideo Kluby chcą wybierać sędziów. Marciniak odpowiada na zarzuty

Długa droga do mistrzostwa Szkocji i długie świętowanie. Premier krytykuje kibiców 

Sobota była też dniem poważnych refleksji - kończyła się bowiem traumatyczna dekada Rangersów. Na pustym stadionie, tuż po wygranym meczu, większość piłkarzy padła sobie w ramiona. Skakali, tańczyli, później wyszli przed stadion do kibiców. Nieco z boku Steven Davis obejmował Allana McGregora, patrzyli w niebo, milczeli. Obaj wrócili do klubu w 2015 roku, żeby pomóc go pozbierać. Przed stadionem Ibrox było wielu takich, jak oni - zamyślonych, skupionych. W ich oczach, często załzawionych, widać było, jak długa droga wiodła do tego tytułu. Ile liczyła zakamarków i ciemnych punktów: degradacja za oszustwa finansowe, mecze z amatorami, wyciąganie piłki z żywopłotów podczas wyjazdowych meczów, przegrane 1:6 baraże z Motherwellem, które opóźniły o rok powrót do elity, później pasmo porażek w derbach z Celtikiem - w tym upokarzające 0:5 w 2018 roku, w międzyczasie bojkot meczów na Ibrox i protesty przeciwko poprzedniemu zarządowi, by doprowadzić do rewolucji w klubie. 

"To najważniejszy tytuł mistrzowski w historii" - nie mają wątpliwości szkoccy dziennikarze. Stąd ten wybuch radości i świętowanie w wielu dzielnicach Glasgow. Jeszcze przed sobotnim meczem tysiące kibiców ustawiło się wzdłuż drogi prowadzącej na stadion, by natchnąć piłkarzy do zwycięstwa. Odpalili race i bomby dymne. Po zwycięstwie było ich jeszcze więcej. W niedzielę Celtic zremisował, więc mistrzami - już oficjalnie - zostali Rangersi. I tak świętowanie przeciągnęło się na cały weekend. Wieczorem Nicola Sturgeon, premier Szkocji, krytykowała lekkomyślność kibiców. - Gromadzenie się teraz grozi śmiercią i może opóźnić wyjście z lockdownu. Jeśli kibicom zależy na bezpieczeństwie innych i kraju, niech wracają do domu - napisała na Twitterze. - Jestem wściekła na tych ludzi. Wszyscy dokonaliśmy tak wielu poświęceń w ciągu ostatniego roku. Widzę, że mniejszość naraża nas na ryzyko, co jest irytujące i haniebne. Jest to głęboko niesprawiedliwe dla całego kraju, a policja ma już wystarczająco dużo ciężkiej pracy - dodała w kolejnym wpisie.

Fot. Robert Perry / AP

Steven Gerrard był bardzo szczegółowy: kazał wymienić stoły, przenieść gabinet analityków i od nowa wyposażyć siłownię

Przez cały weekend kibice Rangersów skandowali imię i nazwisko swojego trenera. Widzą w Stevenie Gerrardzie głównego architekta nie tylko tego sukcesu, ale wszystkich zmian, jakie zaszły w klubie w ostatnich latach. Lepsza gra drużyny jest konsekwencją tego, co wydarzyło się dookoła. Gerrard zaczął pracę w Glasgow w czerwcu 2018 roku, zaledwie półtora roku po zakończeniu kariery piłkarskiej i poprowadzeniu juniorskich drużyn Liverpoolu w raptem 32 meczach. Gdy po podpisaniu kontraktu, spacerował po centrum treningowym Rangersów, wskazywał palcem, co należy zmienić. Był niezwykle drobiazgowy. Prosił, żeby wyrzucić ze stołówki dwa długie stoły i wstawić kilka okrągłych, przenieść pokój analityków zaraz obok szatni pierwszego zespołu, poprosił o dodatkowych fizjoterapeutów i kupienie nowych maszyn do siłowni. Zwracał uwagę na detale, chwilami mogło to być upierdliwe, ale żaden z szefów klubu nie narzekał. Po to go wzięli. Gerrard zmieniał to wszystko, by podczas pierwszego treningu móc powiedzieć piłkarzom, że mają teraz najlepsze warunki do pracy. Że są w klubie światowej klasy, że mogą korzystać z infrastruktury jak w Premier League. Stwierdzenie "żadnych wymówek" stało się jego mottem.

A gdy ośrodek spełniał już jego wymagania, zaczął zmieniać drużynę. Piłkarze wspominają drugi mecz z nim na ławce - przedsezonowy sparing z Wigan Athletic. Na Ibrox przyszło blisko 30 tys. kibiców i po pierwszej połowie mało nie zasnęło. Rangersi grali słabo, byli tłem dla Anglików. Gerrard wpadł do szatni: - Jesteśmy Rangersami! Powinniśmy dominować i atakować, a to oni dominują. To zawstydzające. To jest Ibrox! I tutaj takie rzeczy nie mogą się zdarzyć! Ja się na to nie zgadzam - krzyczał. Dziennikarze "The Athletic", którzy opisali tę historię, zaznaczają, że w wypowiedź Gerrarda zawierała jeszcze mnóstwo przekleństw. Wtedy piłkarze Rangers FC po raz pierwszy zobaczyli groźną twarz swojego trenera. Wrócili na boisko i w kwadrans wbili rywalom trzy gole.

- Dopiero się poznawaliśmy, to był mecz przedsezonowy, a on potraktował go jak finał Ligi Mistrzów. Przez większość czasu Steven jest spokojny, ale tamtego dnia pokazał się z innej strony. Paskudnej strony, której jednak czasami piłkarze też potrzebują. Mógł wtedy urwać głowę każdemu, kto nie wykonywał jego poleceń - tłumaczy jeden z piłkarzy Rangers FC.  

Tak Gerrard zmieniał mentalność swoich zawodników. Każdy mecz miał być dla nich ważny, w każdym mieli dominować. Gerrardowi od początku wydawało się, że kluczowe będzie przywrócenie w klubie odpowiednich standardów pracy i szacunku do Rangersów, straconego przez cztery lata tułania się poza pierwszą ligą. Chciał też dodać piłkarzom wiary w siebie po jedenastu meczach bez zwycięstwa nad Celtikiem. Po tylu latach bycia kapitanem Liverpoolu doskonale potrafi rozpoznawać nastroje w grupie i nimi zarządzać. Dave King, prezes Rangers FC, gdy rozglądał się za nowym trenerem, szukał przede wszystkim kogoś z wielką osobowością. Naturalnego lidera, światowca. - Było wielu kandydatów. Zgłaszali się do nas trenerzy z zespołami Premier League w CV, a nawet były selekcjoner reprezentacji Anglii. Ale problem w tym, że żaden z nich nie wydawał mu się zwycięzcą w prawdziwym tego słowa znaczeniu - opowiada "The Athletic".

Gerrard takim był, ale brakowało mu doświadczenia. King poprosił o poradę Kenny’ego Dalglisha, legendę Liverpoolu. Usłyszał, że Rangersi potrzebują teraz doświadczonego trenera. Prezes nabrał jeszcze większych wątpliwości. Rozwiał je dopiero sam Steven Gerrard. Spotkali się i porozmawiali o pomyśle na odbudowanie renomy klubu. King był zachwycony. Ale nawet ważniejszy od zachwytu był spokój. Czuł, że trafił na odpowiednią osobę. - Znów porozmawiałem z Dalglishem i wtedy powiedział mi, że podejmuję bardzo odważną decyzję, ale skoro już powierzyłem drużynę komuś bez doświadczenia, to Steven jest najlepszym wyborem. Moim zdaniem to nie było wielkie ryzyko. Bardzo ważną częścią zarządzania jest przywództwo. A Gerrard miał tego pod dostatkiem. Miał wiarygodność, osobowość. Wszedł do szatni i zmienił ten zespół. Żaden inny trener nie wywołałby podobnego efektu - twierdzi prezes.

Asystenci siłą Stevena Gerrarda

Sam Gerrard doskonale wiedział, że półtora roku pracy z juniorami, to tak naprawdę nic. Żadne doświadczenie w zawodzie. Zdawał sobie sprawę ze swoich braków, dlatego tak bardzo zależało mu na szerokim sztabie asystentów. Zaprosił do współpracy Michaela Beala. Też ma czterdzieści lat, ale trenerem jest znacznie dłużej niż Gerrard. - Potrzebowałbym jeszcze dwudziestu lat, żeby być tak dobrym trenerem jak on - stwierdził Steven w podcaście Robbiego Fowlera. Beal ma ponoć niezwykły zmysł taktyczny, jest doskonałym analitykiem, o taktyce napisał kilka książek. Zawodnicy Rangers FC wystawiają mu laurki w wywiadach: że to najlepszy trener, z jakim kiedykolwiek pracowali. Podczas meczów Beala siedzi na trybunach i z góry obserwuje boisko. Przerwa w meczu to jego czas. Rządzi też podczas treningów, tłumaczy ćwiczenia i doradza piłkarzom. Gerrard obserwuje wszystko z boku i wkracza w najważniejszych momentach.   

Tom Culshaw poznał się z Gerrardem w akademii Liverpoolu, gdy obaj marzyli o grze w pierwszej drużynie. Stevenowi się udało, Tom kariery nie zrobił, ale ich przyjaźń trwa od lat. Teraz Culshaw odpowiada za stałe fragmenty gry Rangersów. Aż 47 goli strzelonych w ten sposób w ostatnich dwóch sezonach to jego zasługa. Gary McAllister to były szkocki piłkarz i blisko sześćdziesięcioletni trener ze sporym doświadczeniem. Uzupełnia Gerrarda przede wszystkim podczas treningów. Piłkarze do niego lgną, lubią jego poczucie humoru. Jeśli trzeba rozładować atmosferę, Gerrard oddaje mu pole. On sam jest szefem, który to wszystko spina. - Doskonale wie, co to znaczy być przywódcą. Wie, jak prowadzić ludzi, jak ich łączyć i wyciągać z nich to co najlepsze - powiedział "The Athletic" jeden z jego byłych zawodników.

Gerrard-trener ma to, czego zawsze brakowało Gerrardowi-piłkarzowi: mistrzostwo kraju

Choć Rangersi wywalczyli mistrzostwo na sześć kolejek przed końcem sezonu, w lidze nie przegrali jeszcze meczu, pędzą po rekord Celtiku osiągnięty z Brendanem Rogersem na ławce i w 32 spotkaniach stracili tylko 9 goli, to kariera Gerrarda nie składa się jedynie z sukcesów. Rok temu Anglik był na drugim biegunie. Dziennikarze szli na konferencję prasową spodziewając się, że Steven poda się do dymisji. On sam zastanawiał się, co dalej. Zespół go zawiódł, oddał bez walki pucharowy mecz z Hearts i odpadł. W lidze strata do Celtiku była już za duża, by wierzyć w zdobycie mistrzostwa, w finale Pucharu Ligi też przegrali z Celtikiem, marnując mnóstwo okazji z gry i rzut karny. W pierwszym meczu z Bayerem Leverkusen przegrali 1:3. W każdym z tych meczów jego zawodnicy popełniali kuriozalne indywidualne błędy. Nie grali źle, ale na końcu potykali się o własne nogi. Już w marcu było więc jasne, że Rangersi znów skończą sezon bez żadnego tytułu. - Czuję ból, ponieważ bardzo chcę tu wygrać. Desperacko pragnę zwyciężać, ale nie widziałem tego samego u moich piłkarzy - mówił Gerrard.

Przyszła pandemia koronawirusa, rozgrywki zostały wstrzymane. Gerrard ochłonął, został w Glasgow i zaczął pracować jeszcze ciężej. Przerwa pomogła jemu i zespołowi: spotykali się regularnie online, obywali lekcje teoretyczne z taktyki, asystenci zadbali o przygotowanie fizyczne i wielu piłkarzy wróciło do treningów w doskonałej formie. Zapomnieli, co działo się przed pandemią. Czystą kartę zapisali serią zwycięstw. Do tej pory są niepokonani w lidze. Gerrard wciąż powtarzał, że ten sezon będzie kluczowy, bo nie mogą pozwolić Celtikowi zdobyć dziesiątego mistrzostwa z rzędu. Wyciągnął też wnioski z poprzedniego sezonu. Wtedy wszystko zaczęło się psuć na początku roku, gdy kilku zawodników zaczęło negocjować nowe umowy, więc teraz wszyscy usiądą do rozmów dopiero po sezonie.

Gerrard nieco zmodyfikował treningi, przypisał swoich asystentów do konkretnych formacji i przeprowadzał wiele zajęć w małych grupach. Przekonał też zarząd do wzmocnienia zespołu. Efekty przyszły. "Wśród Rangersów jest pięciu, sześciu kandydatów do nagrody piłkarza sezonu i kolejnych sześciu, których wkład był kluczowy do wywalczenia mistrzostwa" - pisze "The Telegraph".

Gerrard-trener ma to, czego zawsze brakowało Gerrardowi-piłkarzowi: mistrzostwo kraju. Walczy jeszcze w Pucharze Szkocji i w Lidze Europy. Wygrał grupę D, w której był też Lech Poznań, a w fazie pucharowej w dwumeczu pokonał Antwerp 9:5 i w 1/8 finału zagra ze Slavią Praga. Celem jest dostawienie jeszcze jednego pucharu obok tego najważniejszego - za mistrzostwo Szkocji. W Glasgow kibice świętowali w maskach z podobizną Gerrarda. Uwielbiają go, przypisują magiczne moce. Ale wszyscy też wiedzą, dokąd zmierza. Któregoś dnia w końcu trafi na ławkę swojego Liverpoolu, ale na razie kibice Rangersów liczą, że wyciągnie wnioski z pobytu Franka Lamparda w Chelsea i nie zdecyduje się na ten krok zbyt szybko - a szczególnie teraz, gdy jego sukcesy zbiegają się z kryzysem na Anfield. Steven zapewnia jednak, że na razie o Liverpoolu nie myśli. Chce Ligi Mistrzów z Rangersami i kolejnych trofeów. Zaraz po zdobyciu mistrzostwa powiedział przecież, że u niego apetyt zawsze rósł w miarę jedzenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.