Temat baskijskiej reprezentacji piłkarskiej wraca dość regularnie. W Bilbao i okolicach nadzieje pojawiły się po poniedziałkowym spotkaniu premiera Hiszpanii Pedro Sancheza z szefem baskijskiego parlamentu (tzw. lehendakarim), Inigo Urkullu. Jak podawało "El Mundo", Sanchez miał zgodzić się na negocjacje w sprawie stworzenia oddzielnej drużyny, która miałaby zostać zarejestrowana w FIFA i UEFA. "Tylko tego nam brakowało" - napisał dziennik "Marca".
Polityka to jedno, rzeczywistość drugie. Choć fakt, że "premier daje zgodę na negocjacje" bez wątpienia przyda się Urkullu, to niekoniecznie coś musi za tym iść. Hiszpanie mówią wprost: "Kraj Basków nie ma szans stać się członkiem UEFA, a łatwiej byłoby mu dołączyć np. do azjatyckiej federacji". W przepisach UEFA stwierdzono, że "jeden kraj może reprezentować tylko jedna federacja". O tym, że Baskom nie zależy na niepodległości, mówił niedawno Javier Clemente. – Nie czujemy się oddzielnym państwem, ale chcemy mieć własną reprezentację, która by nas reprezentowała. Przez to, że pragniemy baskijskiej kadry, nie rzucimy wszystkiego w diabły i nie przestaniemy wypoczywać na plażach w Marbelli – ironizował obecny selekcjoner reprezentacji Kraju Basków w "Radiu Marca".
Po co Baskowie pojechali do Szwajcarii? Więcej problemów niż pożytku
I choć hiszpańska federacja (RFEF) uważa starania Basków za pozbawione szans na sukces, to ci się nie poddają. Jeszcze przed spotkaniem Sancheza z Urkullu, działacze baskijskiej federacji pojechali do Szwajcarii. 15 grudnia złożyli w siedzibach FIFA i UEFA kopie swoich statutów, foldery z historycznymi informacjami na temat piłki w Kraju Basków czy kopię porozumienia parlamentu z 2018 r., w którym uzgodniono, że Baskowie postarają się o wejście do FIFA i UEFA. Ale wydaje się, że z tego wyjazdu wyszło więcej problemów niż pożytku.
Baskijskich działaczy nie przyjął w Szwajcarii nikt. Pocałowali klamki gabinetów dyrektorów FIFA i UEFA. Zostawili dokumenty na recepcji, a następnie wrócili do domów. – Ten projekt nie ma szans na realizację – argumentował swego czasu prezes RFEF Luis Rubiales. Do tego pojawiły się problemy natury politycznej, bo interpelację w jego sprawie złożył rzecznik partii PP+Cs Carmelo Barrio. Baskijski rząd argumentował, że trójka jego przedstawicieli realizowała wolę większości społeczeństwa, pragnącego niezależnej reprezentacji, i że "wyjazd - wliczając koszty podróży, noclegów, diety, tłumaczeń dokumentów czy testów PCR - kosztował podatników 6409 euro".
Baskowie powołują się na przykład Kosowa. A po zamieszaniu z Kosowem UEFA zmieniła regulamin
Wszystko wskazuje na to, że Baskom pozostanie jedynie nadzieja. Od dawna toczą oni walkę o zostanie uznanymi, jednak brakuje im argumentów. Ostatnio sugerowali, że skoro nieuznawane przez np. Hiszpanię Kosowo może mieć własną drużynę narodową, to i oni powinni mieć. Władze UEFA po zamieszaniu z Kosowem czy Gibraltarem (jego przyjęcia do UEFA nie chciały tylko Białoruś i Hiszpania), europejska federacja zmieniła regulamin i wymaga, by jej członkowie należeli do ONZ. A tego warunku Baskowie spełnić nie są w stanie.
Ostatni mecz drużyna Clemente rozegrała w listopadzie, gdy po półtorarocznej przerwie (wcześniej grała w maju 2019 r. z Panamą w debiucie trenera) pokonała Kostarykę 2:1. Basków krytykowano za podejście, bo gdy ograniczano ludziom możliwości poruszania się, to rozgrywali oni towarzyskie spotkanie, którego jedyną wartością było przypomnienie o sobie światu. W 2021 r. ekipa nie zagra prawdopodobnie ani razu, bo terminarz międzynarodowych rozgrywek jest mocno napięty, a też selekcjoner ma ograniczone pole manewru. Ostatnio miał do dyspozycji 19 piłkarzy, z czego 10 grało z Athleticu. Tylko pięć klubów (Athletic, Real Sociedad, Deportivo Alaves, Osasuna i Eibar) puszcza piłkarzy na zgrupowania baskijskiej kadry. Brakuje gwiazd, które są powoływane do hiszpańskich reprezentacji, brakuje gwiazd z zagranicy (Javi Martinez, Cesar Azpilicueta, itd.) czy nawet zawodników występujących w innych klubach LaLiga.