Eric Cantona tym atakiem przeszedł do historii. Dużo gorsze są losy jego ofiary

Równo 26 lat temu po tym kopniaku sir Alex Ferguson chciał rozwiązać z nim kontrakt, Inter nie chciał go już kupić, a akcje klubu spadły o trzy miliony funtów. Eric Cantona przekreślił wszystkie swoje osiągnięcia, ale paradoksalnie zyskał futbolową nieśmiertelność. Symbolem jego kariery przestał być stojący kołnierz, a stał się nim cios kung-fu.

26 lat temu Eric Cantona kopnął kibica Crystal Palace. Przypominamy nasz tekst sprzed dwóch lat o tym zdarzeniu.

Eric Cantona nie jest piłkarzem zapamiętanym ze względu na jakiegoś gola, chociaż w całej karierze strzelił ich ponad 150. Od 26 lat jest piłkarzem, który zaatakował kibica. Czy żałuje?

- Żałuję, bo nie zrobiłem tego wystarczająco mocno. Powinienem go uderzyć jeszcze mocniej - powiedział cztery lata temu.

Zobacz wideo To zagrywka Zbigniewa Bońka! "O to mu chodziło ze zmianą selekcjonera"

Uderzenie, które zmieniło jego karierę

Do momentu minięcia sir Alexa Fergusona był stosunkowo spokojny. Jeżeli spokojnym można nazwać piłkarza, który kilkadziesiąt sekund wcześniej kopnął obrońcę rywala, mimo że wokół nich nie było piłki. Sędzia pokazał mu czerwoną kartkę, a on obrócił się i odszedł. Bez machania rękami, bez przekleństw rzucanych pod nosem. Ze zrozumieniem, spokojnym krokiem. Po drodze opuścił kołnierzyk. Mijał ławkę rezerwowych, ale Ferguson nawet na niego nie spojrzał. Matthew Simmons, kibic Crystal Palace, zbiegał w tym czasie z jedenastego rzędu trybun na sam dół. Za chwilę mieli się spotkać.

Cantona szedł już szybciej, zdążył się wściec: na siebie, że nie wytrzymał, na Fergusona, że go zlekceważył, ale przede wszystkim na sędziego, który od początku meczu nie panował nad piłkarzami. Stadion Selhurst eksplodował chwilę przed Cantoną, trwało święto i festiwal wyzwisk. Simmons był już na dole, przy samych bandach. Krzyczał: "spie*dalaj, je*any francuski bękarcie". Cantona usłyszał. Uciekł stewardom i ciosem kung-fu kopnął Simmonsa. Rzucił się jeszcze na niego z pięściami i zniknął w tunelu odprowadzony przez Petera Schmeichela, kitmana United i szefa ochrony. Wskoczył do historii futbolu wyprostowaną nogą, z ubłoconymi korkami i opuszczonym kołnierzem. Najbrzydziej jak się dało.

Matthew Simmons - ofiara swojej ofiary

Podział ról w tym przedstawianiu z pozoru jest oczywisty: Cantona - napastnik na boisku i poza nim - oraz jego ofiara - wchodzący w dorosłość kibic Crystal Palace. Nie do końca. Eric Cantona wrócił do gry po dziewięciu miesiącach zawieszenia, po przepracowaniu 120 godzin w ramach kary. Kibice zdążyli za nim zatęsknić, więc witali go jak bohatera. Ponownie stanął w blasku jupiterów. W tym samym czasie, w cieniu, jego ofiara rzuciła się z pięściami na prokuratora.

Relacjonowanie tej sprawy przez media wykraczało daleko poza futbol. Interesowało ludzi niezainteresowanych sportem. Dzień po meczu "The Sun" pisał o tej aferze na dwunastu stronach, "Daily Telegraph" przygotował dwie okładki - jedną związaną z 50. rocznicą wyzwolenia obozu w Auschwitz, a drugą z atakiem Cantony. W ciągu tygodnia po zajściu zanotowano rekordową sprzedaż dostępu do kodowanej stacji Sky Sports. Skalą zainteresowania dziennikarzy przerażony był nawet Cantona. - Pamiętam, że wtedy mój mały dom został tak otoczony przez dziennikarzy, że do środka nie docierało światło - mówi. Francuz wylądował na pierwszych stronach gazet, a na kolejnych pojawiał się Simmons, kibic Crystal Palace.

Dziennikarze szybko go prześwietlili. Wiedzieli już, że wychowywał się bez ojca, że w dzieciństwie sprawiał problemy wychowawcze, że był karany za napaść na stację benzynową i grożenie jej pracownikom kluczem francuskim. Wiedzieli, że trzy lata wcześniej uczestniczył w spotkaniach grup nacjonalistycznych. Gazety czytał też pracodawca Simmonsa, który następnego dnia czekał na niego z przygotowanym wypowiedzeniem umowy. Znalezienie kolejnej pracy z takim CV i twarzą powszechnie kojarzoną ze zwyzywaniem Cantony nie było łatwe. Tym bardziej że podczas procesu, w którym był przecież stroną pokrzywdzoną, kilkukrotnie obrażał sędziego. Trafił za to na noc do aresztu i musiał zapłacić karę grzywny. Podczas kolejnej rozprawy odpowiadał już jako oskarżony o sprowokowanie Cantony i obrażenie piłkarza United. Posiedzenie zbliżało się do końca. Gdy prokurator po raz ostatni czytał akt oskarżenia, Simmons przeskoczył przez ławkę, podbiegł i go kopnął. Historia zatoczyła koło.

Równia pochyła

Po kilku latach dziennikarze "The Sun" odnaleźli Simmonsa. Chcieli odgrzać sprawę, którą w przeszłości żyli wszyscy. Opowiedzieć o dalszych losach "tego drugiego", bo o Cantonie wciąż wszyscy pamiętali. Reportaż, wywiad - wszystko za pieniądze. Bez nich Matthew nie chciał współpracować. Utrzymywał, że każdego dnia ponosi konsekwencje tamtego szczeniackiego zachowania. Wciąż czuł na sobie but Cantony. Odwróciła się od niego rodzina i znajomi, bo przynosił wstyd. Crystal Palace anulował jego karnet i objął go zakazem stadionowym. Do dzisiaj niezdjętym. Zaczął pić, staczał się. Odeszła od niego żona, wzięła ze sobą dziecko. Simmons nie był najlepszy w wyciąganiu wniosków i zrobił wszystko, by znów trafić na salę rozpraw. Jego syn był już starszy, grał w piłkę w lokalnym klubie. Ojciec był jego największym kibicem, co w tym przypadku, nie zwiastowało niczego dobrego. Po jednym z meczów wpadł na boisko i pobił trenera. Ten wiedział, z kim ma do czynienia, znał Simmonsa od dawna i wykorzystał sytuację, by pozbyć się problemu.

Wyrok: pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, trzy tysiące funtów grzywny i 150 godzin prac społecznych. - Na jakimkolwiek poziomie piłki nożnej nie ma miejsca ani pobłażania dla takich czynów. Pańskie zachowanie było czynem chuligańskim. Jak widać, istnieje bardzo wiele podobieństw między tym, czego dopuścił się pan wobec trenera, a tym, co sam zaznał w przeszłości. Z tą różnicą, że pana nikt nie prowokował - powiedział sędzia w uzasadnieniu.

Po latach Simmons wspominał mecz Crystal Palace z Manchesterem United. - Byłem na głównej trybunie Selhurst. Byłem w drodze do toalety, wychodziłem już z trybuny, kiedy zobaczyłem, że Cantona dostał czerwoną kartkę. Skoro wstałem już z krzesełka i byłem w drodze, to w przypływie emocji zbiegłem na dół. To nie żadne usprawiedliwienie, ale prawda czasami jest bardzo prosta. Znalazłem się w złym miejscu w złym czasie. Oczywiście, moje zachowanie było głupie, ale nie kryminalne. A zostałem za nie powieszony, zdjęty i poćwiartowany - mówił dla "The Guardian" w 2005 roku.

Kilka lat później zdradził, że pracuje jako murarz na budowie, a w weekendy chodzi na mecze. Najczęściej na Chelsea i Fulham. Unika pubów, tam wciąż są ludzie, którzy go pamiętają.

"Eric Cantona złamał wszystkie wartości Manchesteru United"

Cantona wszedł do szatni. Uspokoił się i zaczął zdawać sobie sprawę z tego, co zrobił. Po kilkudziesięciu minutach wrócili jego koledzy, którzy w dziesiątkę zremisowali z Crystal Palace 1:1. Francuz miał gdzieś innych piłkarzy, czekał tylko na Fergusona. Bał się jego reakcji.

- Trener już od progu krytykował wszystkich. Schmeichela, Pallistera, Paula Ince'a, mnie... Mnie obwiniał o stratę bramki. "Kto do cholery krył Southgate'a?" - pytał wściekły. "Eric" - odparłem zgodnie z prawdą. Ferguson odwrócił się i powiedział: "Eric, zawiodłeś mnie. Nie możesz się tak zachowywać". Pomyślałem sobie wtedy: to tyle?! Każdy inny zawodnik dostałby "suszarkę" za coś takiego. Przecież ja dostałem ją chwilę wcześniej za zawalenie gola, którego nie zawaliłem! - wspomina David May, piłkarz United.

Dopiero później okazało się, że Ferguson nie widział zachowania Cantony. Był pochłonięty meczem. - Wróciłem do domu późno. Syn jeszcze nie spał i zapytał mnie, czy chcę to obejrzeć na wideo. Odmówiłem, ale nie mogłem tej nocy spać. Wstałem z łóżka około czwartej i włączyłem kasetę. To było odrażające. Moja pierwsza i jedyna wtedy myśl była prosta: trzeba rozwiązać z nim kontrakt. Złamał wszystkie wartości naszego klubu. Później ochłonąłem. Wydaje mi się, że Eric był po prostu wściekły na siebie za tę czerwoną kartkę, do tego doszedł gniew na sędziego za jego błędy i to wszystko razem doprowadziło go na skraj wytrzymałości. Nigdy nie potrafił mi tego wytłumaczyć - przyznał sir Alex.

- Milion razy słyszysz coś pod swoim adresem i nic nie robisz, aż wreszcie przychodzi dzień, w którym coś w tobie pęka. Dlaczego? Tu nie chodzi o słowa, chodzi o to, jak czujesz się w konkretnej chwili. Słowa są takie same jak zawsze, jednak reagujesz tylko w tej konkretnej sytuacji. Nie da się tego wytłumaczyć - mówił Cantona.

Dramat Cantony polega na czymś innym

Działacze Manchesteru United nie czekali na decyzję władz ligi i sami zapowiedzieli, że Francuz nie zagra do końca sezonu. Angielska federacja wydłużyła tę karę do września. Cantona został też skazany przez sąd za napaść. Miał odsiedzieć dwa tygodnie w więzieniu, ale wyrok zamieniono na 120 godzin prac społecznych i kilkadziesiąt tysięcy funtów kary.

Można się spierać, czy kara była wystarczająco dotkliwa dla samego piłkarza. Bo trudno nie odnieść wrażenia, że najbardziej ucierpiał na tym sam klub, który bez Cantony przegrał mistrzostwo Anglii z Blackburn Rovers. Francuz wrócił w roli zbawcy i w kolejnych dwóch sezonach poprowadził Manchester United do dwóch tytułów mistrzowskich.

Cantona ucierpiał w inny sposób. Strzelił ponad 150 goli w swojej karierze, niektóre piękne. Sam najbardziej ceni asystę przy golu Dennisa Irwina, ale pamięć kibiców jest ograniczona, przez co czasami karierę piłkarza sprowadza się do jednego celnego strzału. Maradona ma więc bramkę zdobytą ręką, Roberto Carlos ma niewiarygodny rzut wolny przeciwko Francji, Zlatan przewrotkę z Anglikami, Solskjaer wepchnięcie piłki do bramki Bayernu. Celnym uderzeniem Cantony jest to w klatę Simmonsa.

Więcej o:
Copyright © Agora SA