Ogrzewali boisko suszarkami do włosów, później pokonali faworytów. Fala krytyki, bo zapomnieli o koronawirusie

Piłkarze przebierali się w barze, nad głową Jose Mourinho plotkowały dwie sąsiadki. Puchar Anglii to od lat kopalnia historii, ale w tym roku są też plamy. Bo chociaż w Wielkiej Brytanii codziennie przybywa 50 tys. chorych na koronawirusa, piłkarze mieli to za nic: przytulali się, śpiewali i polewali szampanem w ciasnych szatniach. Teraz są krytykowani i ostrzegani przez ministrów.

Trzecia runda Pucharu Anglii to kopalnia historii: amatorskie drużyny z szóstej, siódmej albo i ósmej ligi grają najważniejsze mecze w życiu - z gwiazdami zarabiającymi miliony. Futbol wraca do korzeni. Kamery zaglądają tam, gdzie nie pojawiały się od lat. O hydrauliku, który trafił w poprzeczkę bramki Tottenhamu, piszą największe sportowe tytuły. Romantycy mają swoją ucztę. Ale po meczach okazuje się, że w przypływie radości wielu zapomniało o koronawirusie i sanitarnych wytycznych. Kluby zamieszczają w Internecie nagrania ze wspólnego świętowania: w szatniach człowiek na człowieku, leje się szampan, słychać śpiewy. A później słychać narzekanie ministrów, że potraktowali futbol łaskawie, nie wstrzymali profesjonalnych rozgrywek, pozwolili rozegrać te mecze i prosili tylko o odpowiedzialność. Zabrakło jej, więc decyzja rządu o dalszej grze wkrótce może zostać zmieniona. 

Piłkarze przebierali się w barze, nad głową Jose Mourinho plotkowały dwie sąsiadki

Można się uśmiechnąć, że Gareth Bale i Dele Alli z Tottenhamu, który rywalizował z ósmoligowym Marine AFC, przebierali się w barze. Ostatnio i tak jest zamknięty, więc posłużył za szatnię dla gości. A później ich trener - Jose Mourinho usiadł na ławce rezerwowych oddzielonej niewielkim płotem od jednorodzinnych domów. Nad głową miał dwie plotkujące sąsiadki. Alex McKillop, mieszkający pod jedenastką, chciał mieć najlepszy widok, więc razem z braćmi rozsiadł się na dachu garażu. Raz mało nie pospadali, bo Dele Alli zamiast w bramkę, trafił tuż obok nich. Poszczęściło się sąsiadowi spod dziewiątki - w pierwszej połowie piłka wpadła na jego ogródek. Wziął ją na pamiątkę. Nikt się o nią nie upomniał, bo te mecze to okazja do takich małych gestów: Tottenham podarował ósmoligowcowi swój sprzęt treningowy, zostawił swoje stroje treningowe i obiecał wysłać koszulki meczowe, gdy zostaną wyprane i wszyscy się na nich podpiszą. Mały klub spod Liverpoolu zarobił na tym meczu ponad 400 tysięcy funtów. Gigantyczne pieniądze. Zapłaciła telewizja, sponsorzy i zrzucili się kibice, bo mogli na ten mecz kupić wirtualne bilety. Nabyło je ponad 30 tysięcy osób z całej Anglii. Chcieli pomóc małemu klubikowi, a przy okazji wziąć udział w loterii, w której główną nagrodą jest poprowadzenie zespołu w jednym meczu. Bilet kupił też Mourinho, więc kto wie. 

Zawodnicy Marine na mecz z Tottenhamem wyszli po kilku treningach na boiskach Liverpoolu i Evertonu. Zostali zaproszeni, bo ich murawa musiała być oszczędzana na mecz, a pozostałe boiska w okolicy były zamknięte przez lockdown. W dodatku sztab Liverpoolu dał trenerowi Marine swoją analizę Tottenhamu i życzył powodzenia. Skończyło się obustronnym zwycięstwem: Tottenham ma 5:0 i awans do następnej rundy, a Marine bezcenne wspomnienia. Hydraulik, rzeźnik, studenci i pracownicy fabryki samochodów zagrali z czterokrotnym zwycięzcą Ligi Mistrzów - Garethem Balem, Lucasem Mourą, Moussą Sissoko, Dele Allim czy Joe Hartem. Dlatego ich trener tak chwalił postawę Mourinho, który zabrał na to spotkanie nie tylko młodych piłkarzy i głębokich rezerwowych, ale też kilka gwiazd. - Bardzo cieszy mnie jego podejście. Mógł nie powoływać Bale’a, poradziłby sobie bez niego. Zrobił to bardziej dla nas niż dla siebie. Mówił mi przed meczem, że szanuje nasze osiągnięcia w Pucharze Anglii i szanuje te rozgrywki. Jego skład to potwierdził - mówił Neil Young, trener Marine. - Nie jestem Anglikiem, ale wiem co znaczy ten puchar. Wiem, że dla tych facetów granie z Balem czy Sissoko to duża sprawa. Niesamowite uczucie. Nie ma co się wstydzić wyniku, bo najważniejsze jest to, że wszyscy wracają do domu szczęśliwi - skomentował po meczu Portugalczyk. 

Piłkarze mieli się nie przytulać i nie świętować w szatni. Złamali zasady. "Ministrowie to widzieli"

Były też prawdziwe sensacje: Leeds United, zespół z Premier League, przegrał z czwartoligowym Crawley 0:3. Przepaść między drużynami wynosiła 62 miejsca, ale na boisku udało się ją zasypać ambicją i dobrą organizacją gry. W jeszcze innym meczu - Derby County z Chorley - było 2:0 dla szóstoligowca. W drużynie z Championship (drugi poziom rozgrywkowy w Anglii) zabrakło podstawowych piłkarzy, najzdolniejszych juniorów i trenera Wayne’a Rooneya, bo do wtorku muszą izolować się w domach, gdyż w ich ośrodku treningowym doszło do kilku zarażeń koronawirusem. Na mecz wysłali więc klubowe rezerwy i juniorów. Ale w żaden sposób nie umniejsza to radości i dumy z awansu zawodnikom Chorley. Pierwszy raz w 138-letniej historii klubu udało mu się awansować do czwartej rundy Pucharu Anglii. I tu kolejna historia: żeby w ogóle do tego meczu doszło, dzień wcześniej pracownicy klubu rozmrażali murawę suszarkami do włosów. Na tym poziomie nie ma bowiem podgrzewanych boisk.

Pewnie o zawodnikach Crawley i Chorley pisałoby się w samych superlatywach, gdyby nie sposób w jaki świętowali awanse. Od niedzielnego wieczora trwa w Anglii debata o wstrzymaniu rozgrywek piłkarskich. Dotychczas rządzący poszli klubom na rękę i pozwolili grać, ale zaostrzyli wymagania sanitarne. Piłkarze mieli powstrzymać się od przytulania po zdobytych bramkach, nie wymieniać się po meczu koszulkami, nie dziękować sobie , starać się zachować bezpieczny dystans, gdy nie trwał mecz i spędzić jak najmniej czasu w szatni. Nowe wytyczne zostały wysłane do wszystkich klubów.

Mimo to piłkarze świętowali w najlepsze. Był szampan i hit Adele "Someone like you" odśpiewany przez kilkudziesięciu piłkarzy Chorley. Podobnie w szatni Crawley - piwo i wspólne tańce. Czysta, niczym nieskrępowana radość. Naturalna wobec takiego sukcesu. Ale całkowicie nieodpowiedzialna w tych czasach - przy 50 tysiącach zarażeń dziennie, kilkuset zgonach na dobę, nadwyrężonej służbie zdrowia i w trakcie kolejnego ogólnokrajowego lockdownu.

W czasach, gdy piłkarzy nazywa się "covidiots", bo nie potrafią dostosować się do przyjętych zasad i zrezygnować ze spotkań w większym gronie, choć są jedną z najbardziej uprzywilejowanych grup zawodowych i to jedyne, czego się od nich wymaga, ci podają krytykom na tacy kolejne argumenty. "The Telegraph" powołuje się na źródło z rządu i pisze, że "incydenty te nie przeszły niezauważone". "Ministrowie, którzy sprzeciwiali się kontynuowaniu gry, dostali silne argumenty. Chociaż dotychczas wstrzymanie profesjonalnych rozgrywek nie mieściło w planach rządu, widok świętujących piłkarzy Chorley i kilka innych naruszeń podczas meczów Pucharu Anglii, może to zmienić" - dodaje "The Times".

- Wszyscy zawodnicy biorący udział w meczach Pucharu Anglii zostali przetestowani dwie lub trzy doby przed ich rozpoczęciem, więc nie było pewności, że zawodnik z negatywnym wynikiem testu w dniu meczu na pewno był zdrowy i nie zarażał innych. Nowy rodzaj wirusa jest znacznie bardziej zaraźliwy, dlatego prosiliśmy piłkarzy, by powstrzymali się od wszelkiego rodzaju świętowania. Jeśli nie przestrzegają wytycznych, działają sobie na szkodę. Im przede wszystkim powinno zależeć na rozegraniu meczów w kolejnej rundzie. Przez takie działanie może się to okazać niemożliwe. Już jeden na 31 testowanych piłkarzy ma pozytywny wynik - mówił prof. James Calder, przewodniczący rządowej komisji ds. powrotu profesjonalnego sportu.  

Te "kilka innych naruszeń" to m.in. rezerwowi piłkarze, którzy oglądali mecze bez maseczek i około tysiąc mieszkańców Crosby witających autobus z piłkarzami Tottenhamu. - To także wszyscy piłkarze wpadający sobie w ramiona po golach. To sprzeczne z przesłaniem o zachowaniu dystansu społecznego - uważa Calder cytowany przez "The Telegraph". Odniół się do tego Pep Guardiola, trener Manchesteru City, który w ostatnich tygodniach musiał sobie radzić bez kilku zarażonych piłkarzy. Zgodził się, że należy przestrzegać nowych, surowszych protokołów, ale bronił piłkarzy, którzy po golu wspólnie się cieszą. - Trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś zdobywa bramkę i myśli: "Nie mogę przytulić mojego kolegi".

- W ciągu ostatniego roku wszyscy musieliśmy dostosować się do nowego sposobu życia. Nie sądzę, że przesadą jest proszenie piłkarzy, by przestali się przytulać, gdy piłka wpadnie do siatki. Ja nie mogę przytulić się do własnej matki - napisał Tony Cascarino, dziennikarz "The Times".

Więcej o:
Copyright © Agora SA