Lech Poznań wzorem dla polskich klubów. "Bo na tym wszystko polega. Mówią jednym głosem"

- Chciałbym, żeby ktoś się zapatrzył na grę Lecha Poznań i żeby powstała chociaż jedna podobna drużyna. Bo na tym wszystko polega: właściciel, prezes, dyrektor sportowy i trener muszą mówić jednym głosem o tym, że właśnie tak chcą grać w piłkę - mówił Sport.pl Kazimierz Moskal, promujący ofensywną piłkę były trener ŁKS-u.

Kazimierz Moskal w maju odszedł z Łódzkiego Klubu Sportowego, z którym grał w ekstraklasie. Były piłkarz najpierw nie chciał obejmować kolejnego zespołu po niepowodzeniu na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Dla Sport.pl zdradził, że od pół roku nie dostał oferty pracy, przeanalizował, dlaczego błędem podczas pracy w Łodzi było pozostawienie w drużynie niedoświadczonych piłkarzy i przyznał, że chciałby zobaczyć więcej drużyn grających tak, jak Lech Poznań w europejskich pucharach. 

Zobacz wideo "Za chwilę kibice nie będą patrzeć, kogo Lech sprzedaje, tylko jakie wyniki osiąga"

Jakub Balcerski: Obowiązkowe pytanie - jak z pana zdrowiem?

Kazimierz Moskal: W porządku, nie mam żadnych problemów.

Czyli koronawirus pana ominął?

Tak, ale nie ominęła mnie kwarantanna. Miałem kontakt z osobą zakażoną i swoje musiałem odsiedzieć, ale wynik testu na koronawirusa był negatywny.

To jak się pan czuje na chwilowym życiu po życiu?

Minęło trochę czasu, więc zacząłem się już nudzić. Ten okres pozwolił mi odpocząć i o pewnych rzeczach zapomnieć.

Zapomnieć o tym, co było w Łodzi?

Myślę, że akurat ten okres w ŁKS-ie ogólnie wspominam bardzo dobrze. Końcówka była, jaka była i pewnie, gdyby wszystko było w porządku, to nadal trenowałbym drużynę. Niektóre sprawy nie układały się tak, jakbyśmy tego oczekiwali i później zapadły decyzje.

Ale nie odpoczywał pan od piłki, prawda?

Niedużo, ale teraz mam taki zimny odbiór. Bardzo dziwnie oglądało się europejskie puchary, ligę hiszpańską czy teraz ekstraklasę bez publiczności. Te mecze są zupełnie inne. Ale jestem na bieżąco. Trudno byłoby się z tego całkowicie wycofać. Nie jestem człowiekiem, który pokazuje się często na stadionach, ale teraz mamy takie możliwości oglądania spotkań z domu, że niczego nie przegapiłem.

W trakcie pracy podkreślał pan inspiracje Barceloną. Pewnie trudno teraz ogląda się to, co się w niej dzieje? Przegrane El Clasico, kryzys w klubie, wcześniej 2:8 z Bayernem.

Barcelona jest mi bliska, ale nie aż tak, żeby się nią bardzo inspirować. Większy wpływ na moją ostatnią pracę w ŁKS-ie miał Liverpool Juergena Kloppa.

No to niedawno wypadli jeszcze gorzej z Aston Villą!

(śmiech) No widzi pan, jak to jest w tym futbolu. Kto by pomyślał, że tak klasowe zespoły będą miały za sobą tak słabe mecze? Ale oglądałem też np. Barcelonę z Sevillą, to postawa obu klubów w żaden sposób mnie nie fascynowała, a tego szukam.

W Polsce za to znów sezon pokazuje sporą różnicę pomiędzy I ligą i ekstraklasą. Nawet biorąc pod uwagę ŁKS, to wygląda dziwnie, że drużyna, która nie radziła sobie w najwyższej lidze, wraca na niższy poziom i tam jest niepokonana.

Jeśli chodzi o ŁKS, to jest tylko część prawdy. Druga wydaje się leżeć w sferze mentalnej. Mieliśmy niedoświadczonych zawodników, gdy wchodziliśmy do ekstraklasy. Trudno było unieść nam ciężar tych niepowodzeń, które przyszły bardzo szybko. Ale niewątpliwie różnica pomiędzy ekstraklasą i pierwszą ligą jest dosyć spora. Umiejętności całych drużyn i poszczególnych zawodników, którzy grają w ekstraklasie już trochę dłużej, są zdecydowanie większe niż tych, którzy dopiero się do niej dostali. To pokazywał już mecz, w którym jeszcze ja prowadziłem ŁKS. Byliśmy w trudnym momencie, a pojechaliśmy na Puchar Polski do Sosnowca i wygraliśmy z Zagłębiem 3:0. Teraz ŁKS nie zmienił mocno składu, a idzie im naprawdę dobrze. Ale już patrząc choćby na Koronę, to tak świetnie nie jest. Rewolucje kadrowe chyba potrzebują trochę więcej czasu.

Podoba się panu ŁKS Wojciecha Stawowego?

Oglądałem bodajże jeden mecz. I obowiązuje to co wcześniej: chcą narzucić swój styl, utrzymywać się przy piłce i taka była filozofia już wcześniej. Jest kontynuowana, a zatrudnienie trenera Stawowego to wyraźny krok właśnie w tę stronę. I takie budowanie drużyny zawsze przypadało mi do gustu. W ekstraklasie było słabiej, ale to cały czas nie był jeszcze zresetowany mental drużyny i poszczególnych zawodników. Tutaj rozpoczęli dobrze sezon i ta machina się napędziła. Uwierzyli, że potrafią grać i mają określone umiejętności. Że stać ich na dobrą grę. I to się dzieje. Ktoś może to bagatelizować, ale psychika odgrywa bardzo ważną rolę. To widać we wszystkich ligach. W gorszych momentach głowa jest kluczowa. Gdy pojawiają się kłopoty, stres wewnętrznie nas blokuje i nie potrafimy pokazać wszystkiego, na co nas stać. I to trzeba umieć pokonywać.

Mówił pan o braku doświadczenia w ŁKS-ie wchodzącym do ekstraklasy. To był błąd, że pewnym zawodnikom daliście szansę i uwierzyliście, że poradzą sobie na poziomie, na którym dotąd ich nie było?

Z jednej strony tak. Ale w tamtym momencie nie do końca mieliśmy możliwość ściągnięcia kogokolwiek do klubu. Dopiero później, gdy przyszedł Arkadiusz Malarz, czy zimą, gdy pojawili się kolejni doświadczeni zawodnicy o większej jakości, to ta młodzież miała, jak czuć się pewniej i od kogo uczyć unikania błędów. Ale tak, zrobiliśmy to za późno. Trzeba było kogoś takiego, kto osobowością i charakterem będzie umiał coś zmienić. Kiedy trzeba, to opieprzy w szatni, a kiedy można to poklepie na boisku. Ale mówię to o swoim okresie w Łodzi. Teraz nikomu nie chcę doradzać, nie jestem w takim miejscu, żeby to robić.

A szykuje się możliwość, żeby pan był?

W tej chwili jest cisza i spokój. Gdy odszedłem z ŁKS-u, to pojawiały się jakieś pojedyncze zapytania, ale byłem w takim momencie, że nie chciałem się podejmować żadnej pracy. Ale teraz jak każdy trener, który rozstał się z poprzednim klubem, po prostu czekam na jakieś oferty. Choć nie rozsyłam nigdzie CV, to nie w moim stylu. Jeśli człowiek całe życie był na boisku jako zawodnik albo trener, to te pięć miesięcy to wystarczająco długi czas, żeby odpocząć i się zresetować, a potem myśleć o kolejnym wyzwaniu. Czas pokaże, kiedy i gdzie ono się pojawi.

Pojawiła się plotka o Zagłębiu Sosnowiec, wcześniej jeden bliski panu krakowski klub się trochę rozglądał.

O Zagłębiu nic nie słyszałem. Nie mam od klubu żadnej oferty. O Wiśle i zmianie trenera faktycznie było głośno, ale chyba udało się trochę przepracować i chociaż częściowo wyjść z najtrudniejszego momentu. Ale stamtąd też nikt się nie odezwał. 

A pan woli, gdy zrobi się trochę głośniej, czy ciszę i spokój?

Wolę pracować w spokoju. Nie pcham się na afisz. Jestem praktykiem, wolę spędzać czas na boisku z zawodnikami, niż przekonując kogoś, albo robić szum wokół klubu. Ale gdy od pół roku nie pracuję, to wilka ciągnie do lasu. Mam ochotę pewne rzeczy, które urodziły się przez ten czas w głowie, zacząć przedstawiać na boisku.

Wracając jeszcze na chwilę do inspiracji: lubi pan ofensywną piłkę, więc pewnie miło panu obserwować Lecha w Lidze Europy. To chyba styl gry, który panu pasuje?

Zdecydowanie tak. Ważne to zwycięstwo ze Standardem, bo nie zgaśnie wiara w to, co robią. A przyjemnie się to ogląda. Zespół częściej oceniany jest ze względu na wynik, więc dobrze, że i on się pojawił.

Dobrze zna pan Daniego Ramireza. Trafił z formą i odnalazł się w Lechu?

To naprawdę nietuzinkowy zawodnik. Może nie z najwyższego poziomu, stąd szukał szczęścia w Polsce, ale ten sposób gry Lecha i wcześniej ŁKS-u mu pasował. Wcześniej był w Stomilu, gdzie sobie nie radził i nic mu nie pasowało. On jest stworzony do małej gry, czasami te jego zagrania są zupełnie nieprzewidywalne. Bywają irytujące, ale on nawet jeśli nie rzuca się w oczy przez dłuższy czas, może podawać tak, jak powinno się umieć na najwyższym poziomie rozgrywkowym.

Tak grający Lech w Lidze Europy to duży krok do przodu dla polskiej piłki?

Tak myślę. My jako trenerzy powinniśmy iść właśnie w tym kierunku. To się chce oglądać. Bazowanie tylko na grze defensywnej i stałych fragmentach - to nie jest kierunek, w jakim chciałbym, żeby zmierzała polska piłka. Wszyscy chwalą Lecha, bo widzą, że grają aktywnie i to przynosi im efekty. Pewnie nie wszystkim to będzie wychodziło, ale to w tę stronę powinniśmy zmierzać.

A według pana pójdziemy w tym kierunku, czy Lech to taki wyjątek, a potem znowu będzie nam przykro?

Nie wiem, bo na to wpływa wiele czynników. Wiemy, jaka jest praca trenera i wymóg wyniku. Ale upieram się, że to zależy od nas. Wykonawcami są zawodnicy i oczywiście trudno myśleć o wychodzeniu spod pressingu, czy wygrywaniem pojedynków jeden na jeden, jeśli ma się problem nawet z przyjęciem piłki. Jeśli nie mamy odpowiednich piłkarzy, to jasne, że nic nie zrobimy, ale chciałbym, żeby ktoś się na Lecha zapatrzył. I żeby powstała chociaż jedna podobna drużyna. Bo na tym wszystko polega: właściciel, prezes, dyrektor sportowy i trener muszą mówić jednym głosem o tym, że właśnie tak chcą grać w piłkę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.