Holenderskie reguły dla sportu w czasach pandemii to jeden wielki eksperyment. Wiosną, podczas pierwszej fali koronawirusa, rząd zabronił wszelkich zawodów sportowych, co storpedowało m.in. sezon ligi piłkarskiej i Grand Prix Formuły 1. Ale jednocześnie władze nie tylko pozwoliły na treningi dzieci i młodzieży, ale wręcz do nich zachęcały.
. Teraz, pół roku przerwy, mecze piłkarskie znów mogą się odbywać, mogą na nie wchodzić kibice, ale w ograniczonej liczbie: muszą siedzieć od siebie w odległości co najmniej półtora metra, co ogranicza pojemność stadionu do jednej trzeciej. I co najważniejsze: nie wolno kibicom krzyczeć ani śpiewać. W holenderskich kościołach też bardzo ograniczono śpiewy, bo z badań wynika, że w skupiskach krzyczących i śpiewających ludzi wirus rozprzestrzenia się łatwiej. A w Holandii znów mocno rośnie liczba zakażeń, oddziały szpitalne się zapełniają. Podczas ostatniej doby było ponad 2200 nowych zakażeń, a niektóre szpitale już zaczynają ograniczać normalną pracę, by przygotować się na falę pacjentów z koronawirusem. W domach opieki liczba nowych zakażeń wzrosła z tygodnia na tydzień dwukrotnie, a to tam koronawirus zebrał najstraszniejsze żniwo podczas pierwszej fali.
- Jeśli będą krzyki, to znowu zamkniemy stadiony. Przynieście sobie jakiś instrument, albo szepczcie "hura!" i to wszystko - mówił premier Mark Rutte, gdy zapowiadał pod jakimi warunkami wpuści kibiców na stadiony. Za złamanie koronawirusowych reguł grozi zakaz stadionowy na trzy miesiące. - Mecz stał się jak seks w trzech prezerwatywach naraz, trzeba się pogodzić, że na razie spontaniczności i niepohamowanej przyjemności w tym nie będzie - pisał o startującej w ciszy na trybunach Eredivisie komentator "Algemeen Dagblad" Sjoerd Mossou. Przewidywał, że zakaz krzyczenia będzie trudny do wyegzekwowania. I już po drugiej kolejce ligowej premier Rutte wpadł w furię, bo reguły były łamane m.in. na meczach Feyenoordu i ADO Den Haag. - To głupie zachowanie - mówił. A na pytanie, jak sobie wyobraża przestrzeganie tego zakazu w emocjach meczowych, powiedział: - Co mają zrobić? Niech się po prostu zamkną. Siedzą, oglądają mecz i nie krzyczą. To trzeba zrobić - sztorcował kibiców. Zwrot którego użył, "bek houden", można też spokojnie przetłumaczyć: "Niech zamkną mordy". Dlatego na premiera spadła krytyka za nieparlamentarny język (nie pierwszy raz, w 2017 w przedwyborczym wywiadzie w "Algemeen Dagblad" powiedział, że jak komuś się nie podoba Holandia i holenderskie zasady, to "wynocha, macie wybór". Rutte kilka godzin później przeprosił za "bek houden", przyznał że przeklinając dał zły przykład. - Ale się strasznie wkurzyłem. A przesłanie pozostaje bez zmian: trzeba przestrzegać reguł - mówił.
- Feyenoord rozumie frustrację premiera z powodu rosnącej liczby przypadków. Tę frustrację dzielą z nim wszystkie kluby piłkarskie, bo pandemia bardzo mocno w nas uderzyła - odpowiedział rzecznik Feyenoordu Raymond Salomon. Przyznał, że były podczas meczu Feyenoord-Twente Enschede krótkie przyśpiewki, krzyki, trochę gwizdów i buczenia. Obiecał, że klub zrobi wszystko, żeby reguły były przestrzegane. Już w ostatni weekend pilnowało tego blisko 400 stewardów na stadionie, zwykle taka ich liczba jest potrzebna gdy trybuny są pełne. A teraz 400 stewardów pilnowało porządku na stadionie wypełnionym w jednej trzeciej. - Staramy się i w większości przypadków się udaje. Ale mam nadzieję że on też ma świadomość, że trudno trzymać wszystko w sobie przez cały mecz - odpowiadał premierowi szef jednego ze stowarzyszeń kibiców Feyenoordu. Rzecznik klubu przypomniał, że Feyenoord jest jedynym klubem, który zatrudnił wirusologa, prowadzi też przy okazji meczów własne badania nad temat rozprzestrzeniania się wirusa. Ale burmistrz Rotterdamu zapowiedział, że klub jest teraz na cenzurowanym i musi pokazać, że potrafi wyegzekwować przestrzeganie reguł. Jeśli tego nie zrobi, burmistrz zmniejszy dopuszczalną liczbę widzów na stadionie.
Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: sport.kontakt@agora.pl.
Przeczytaj też: