Trener Stale Solbaken zapał się za głowę, kiedy wyszedł do dziennikarzy przed budynek ośrodka treningowego we Frederiksbergu. - A to co, Bendtner wrócił? - zażartował Norweg, nawiązując do krótkiego powrotu rok wcześniej słynnego duńskiego napastnika, wychowanka FC Kopenhagi. Duńskie media zwariowały na punkcie przejścia Kamila Wilczka, a oliwy do ognia dolał minister ds. cudzoziemców i integracji, Mattias Tesfaye, nazywając Polaka w internetowym wpisie "Kamilem wypłatą". Wybuch wulkanu Eyjafjallajökull na Islandii nie narobił tyle zamieszania, co ta informacja. Po 45 minutach minister usunął wpis z Twittera, a następnie opublikował następny, zwalając wszystko na żarty i kibicowskie docinki. "Życzę Kamilowi wszystkiego najlepszego" - zakończył.
Choć minęło już kilka tygodni, Dania wciąż żyje tym transferem. Po pojawieniu się na lotnisku w Kopenhadze i zdjęciu maseczki podczas kontroli bezpieczeństwa Polak usłyszał od pracownika portu: "A, to pan jest sprawcą tego wariactwa!".
Kibice Broendby są wściekli, bo Polak urósł u nich do rangi bohatera po tym, jak w 163 meczach zdobył 92 bramki, został królem strzelców, nosił kapitańską opaskę, a w czasach kryzysu spowodowanego pandemią kupował koszulki Broendby, żeby wesprzeć klub. Na tablicy przed stadionem Broendby wypisani są wszyscy piłkarze klubu, którzy zagrali w reprezentacji swojego kraju. Nazwisko Wilczka zostało przez nich przekreślone. Fani czują się oszukani, chociaż klub sam pozbył się Polaka z powodów finansowych. Za to fani FC Kopenhaga nie chcą zaakceptować piłkarza, który zarzekał się, że "raz Broendby, zawsze Broendby". Wilczek wciąż twierdzi, że ma ten klub i miasto w sercu, ale jest też profesjonalistą. Kiedy po nieudanej przygodzie w tureckim Goztepe dostał propozycję z FC Kopenhaga, nie miał wątpliwości, że chciałby wrócić do stolicy Danii. Tym bardziej że od FC Kopenhaga otrzymał bardzo wysokie wynagrodzenie. Takie, na jakie biedniejszego Broendby nigdy nie byłoby stać.
Broendby to klub przedmieść Kopenhagi. Sympatykami FC są bogatsi mieszkańcy stolicy. FC Kopenhaga powstało niedawno, dopiero w 1991 roku, kiedy sekcja piłkarska Kopenhaga Boldklub połączyła się z B 1903. Co ciekawe, Boldklub prowadził sekcję piłkarską od 1879 roku, co stawia go na szczycie najstarszych klubów kontynentalnych. Wśród kibiców tego klubu najbardziej radykalna jest Sekcja 12. Wystosowała już odpowiednie oświadczenie zapowiadające całkowite ignorowanie polskiego napastnika. Nie będzie śpiewów, fetowania goli, nawet wymieniania nazwiska. Wilczek pozostanie dla nich jedynie "numerem 9".
Mimo wielkich emocji i napięcia Kamil Wilczek przyznał w wywiadzie dla "Faktu", że nie czuje żadnego zagrożenia. - W ostatnim czasie dzwoniło do mnie wielu znajomych z pytaniem, czy nic złego się u mnie nie dzieje, więc chciałbym kilka rzeczy wyprostować. Dwa dni po transferze do FC Kopenhaga dużo czasu spędziłem na mieście, a nie miałem nawet samochodu. Od samego początku wszystko jest w porządku. Normalnie chodzę po ulicach i nie miałem pół złego doświadczenia - opowiada.
Do tej pory 15 piłkarzy przeszło z Broendby do FC albo na odwrót, wylicza duński "Politiken". Żaden z tych transferów nie okazał się łatwy dla piłkarzy. Najsłynniejszym było pojawianie się w FCK Briana Laudrupa, wychowanka Broendby, którego wujek Ebbe Skovdahl prowadził Broendby jako trener. Laudrup nie wytrzymał nagonki medialnej, gróźb i wrogich okrzyków i po sezonie gry uciekł do Ajaxu Amsterdam. Peter Moeller poszedł krok dalej. Kiedy w 1995 roku trafił do Broendby, przyznał, że jeden sezon w FC Kopenhadze był największą pomyłką w jego życiu. - Jestem cholernie szczęśliwy, że co prawda z dwuletnim opóźnieniem, ale wylądowałem po właściwiej stronie - stwierdził na konferencji prasowej. Fani Broendby byli zachwyceni, a kiedy jakiś czas później kopnął demonstracyjnie czapeczkę FCK, pokochali go pełnią serca. Kto mógł wtedy przypuszczać, że cztery lata później pojawi się w Kopenhadze, ale w barwach FC. Kibice Broendby dostali szału. To właśnie wtedy pojawił się zwyczaj niewymieniania nazwiska, a nazywania go jedynie numerem 32. Moeller kompletnie się tym nie przejął i w wywiadzie dla Jylland Posten stwierdził, że "Gole i ciężka praca powinny wszystko odmienić". Tak właśnie się stało, a 36 goli w 124 występach w FCK sprawiły, że numer 32 stał kultowy. Właśnie z tego powodu wiele lat później wybrał go Nicklas Bendtner.
Trener Stale Solbaken wierzy, że historia się powtórzy. - Kiedy Kamil zacznie strzelać gole, kibice szybko zmienią zdanie - uważa. Podobnego zdania jest Patryk Woźniacki, brat Karoliny, słynnej tenisistki, byłej liderki rankingu WTA. Patryk pomagał Kamilowi na początku jego pobytu w Kopenhadze i uważa, że burza szybko się skończy. - Temat wróci na pewno w trakcie derbów, ale po kilkudniowym zamieszaniu wszystko przycichnie. Fani Broendby i FCK nie znoszą się tak, jak np. Liverpoolu i Evertonu. Ale nie sądzę, żeby Kamil miał jakieś problemy. Szczególnie jeśli okaże się skutecznym strzelcem. Wtedy fani FCK na pewno zmienią zdanie. Za to kibice Broendby powinni pamiętać, ile zrobił dla tego klubu i że chciał w nim grać nadal, tyle że Broendby musiało go sprzedać, ponieważ potrzebowało gotówki.
Kamil Wilczek strzelił dla FCK już trzy gole - jednego w sparingu i dwa w pierwszej kolejce ligowej (FCK przegrało jednak 2:3 z Odense). W niedzielę czekają go derby Kopenhagi, które mogą zdecydować o jego przyszłości. Błyśnie i wszystko pójdzie gładko. Zawiedzie i będzie musiał uzbroić się w bardzo gruby pancerz.
Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: sport.kontakt@agora.pl