Sama propozycja otwarcia szwedzkich aren była wyczekiwana od dawna i do tej pory wzbudzała duże zadowolenie. - Ona oznacza, że wykonaliśmy dobrą robotę, ograniczając rozprzestrzenianie się infekcji. Przecież wszyscy chcemy jak najszybciej pozbyć się tego g***a - nie przebierał w słowach dyrektor IFK Goeteborg, Max Markusson. Z rządowych konsultacji w sprawie wpuszczenia ludzi na trybuny stadionów i hal cieszyli się też m.in. przedstawiciele popularnego w kraju hokeja, organizatorzy koncertów i kulturalnych imprez. Tyle że uśmiechy zbladły, gdy ujawniono szczegóły znoszenia lockdownu dla kibiców. Krajowy epidemiolog Anders Tegnell zakomunikował, że od 1 października na widownię będzie mogło wejść maksymalnie 500 osób. Takie ogólne założenie, bez uwzględniania wielkości obiektu, czy jego rodzaju, zostało uznane za żart.
Na rozporządzenie najbardziej nosem kręcą kluby sportowe.
- Rząd musi znaleźć rozwiązanie, które obejmie wszystkie publiczne wydarzenia, od festiwalu piosenki w Styrso po mecz w Sztokholmie – opisywał w rozmowie z "Expressen" Markusson. - Wydaje się, że ta propozycja koncentruje się na mniejszych wydarzeniach kulturalnych, a nie na meczach piłki nożnej na wielkich arenach. To ogromna różnica, tu potrzebne są inne zasady - dodawał zdziwiony.
Tuż po ogłoszeniu przez Tegnella tego pomysłu, w dyskusję włączył się sekretarz generalny Szwedzkiego Związku Profesjonalnych Lig Piłkarskich, Mats Enquist.
- Trudno to zrozumieć, nie tego chcieliśmy. Nic nam to przecież nie da. Ta zmiana jest całkowicie bez znaczenia. Taki sam maksymalny pułap widzów dla każdego stadionu to będzie absurd - mówił Enquist w rozmowie z "Expressen". - Jeszcze niedawno Tegnell sugerował, że Szwecja będzie podążać za Europą. Przymierzać się do otwarcia od 30 do 40 procent pojemności obiektów i nagle usłyszeliśmy takie coś - mówił zaskoczony.
Dyrektor klubu IFK Goteborg, podobnie jak Enquist, jest za procentowym otwarciem widowni na podstawie wielkości danego obiektu.
- Pozwolenie na wejście 500 osób stworzy tylko problemy – opisuje. - Przez przepisy i regulacje obecność nawet małej grupki kibiców będzie wymagała pracy mnóstwa personelu, poniesione zostaną spore koszty, które ledwo pokryją przychody z biletów - tłumaczył Markusson.
Do tej pory na imprezach sportowych w Szwecji wraz z zawodnikami mogło być 50 osób, co w praktyce ograniczało obecność widzów do kilku lub kilkunastu osób. Chociaż o przywróceniu publiczności na obiekty mówiło się już w kwietniu, to kraj znany ze swego liberalnego podejścia do walki z koronawirusem dla kibiców przychylny nie był. W pewnym monecie dość dziwnie z punktu widzenia fanów przedstawiał się szwedzki krajobraz, w którym dzieci chodziły do szkół podstawowych i przedszkoli, nieco tylko ograniczone było funkcjonowanie centrów handlowych, nikomu nie zabraniano wychodzenia z domu, ludzie spotykali się w restauracjach i barach (bez limitów osób), dawano przyzwolenie na rozgrywanie sparingów, a gdy w czerwcu ruszyły sportowe rozgrywki, testy na koronawirusa nie były w nich wymagane. Publiczności na trybunach jednak nie było.
Wyszło na to, że trzy miesiące przed Szwecją stadiony i hale otworzył dla fanów nawet polski rząd, najpierw pozwalając na uczestnictwo w imprezach osób wypełniających maksimum 25 proc. trybun (od 20 czerwca), a od 25 lipca zwiększając ten limit do 50 proc. W konsekwencji tego na mecze Legii, Lecha czy Górnika przychodzi obecnie niemal po 10 tys. osób.
Tegnell pytany o większą liczbę kibiców na widowni mówił o ryzyku zatorów podczas przyjazdów i wchodzenia na stadion i gromadzeniu się większych grup w jednym miejscu choć patrząc na szwedzkie restauracje wydaje się to argumentem dziwnym. Decyzja o zwiększeniu uczestników imprez publicznych z 50 do 500 osób przypada na czas, gdy w dużych europejskich państwach następuje wzrost infekcji koronawirusem. W Polsce dziedzinie przybywa około 600-700 chorych, podobnie sytuacja wygląda w Niemczech, jeszcze gorzej jest na południu Starego Kontynentu. Szwedzi jednak utrzymują przyrost nowych infekcji na niskim (w porównaniu z np. z kwietniem i majem) poziomie 100-200 chorych.
- W Szwecji nie obserwujemy takich wzrostów zakażeń, jak na południu kontynentu, przede wszystkim we Francji oraz Hiszpanii - oznajmił Tegnell, a zdaniem epidemiologa ten pozytywny trend będzie się w jego kraju utrzymywał.