Siedemnaście zwycięstw, siedem remisów i osiem porażek to bilans 32 meczów Marcina Kaczmarka podczas nieco ponad rocznego okresu pracy dla Widzewa. Były trener m.in. Lechii Gdańsk i Wisły Płock wyprowadził łodzian na pozycję lidera II ligi dopiero w 19. kolejce. Drużyna utrzymała ją aż do początku lipca, przez ponad dziesięć kolejek. Jednak od powrotu rozgrywek po przerwie spowodowanej epidemią koronawirusa Widzew wygrał tylko dwa razy. Przegrał aż czterokrotnie i spadł z pozycji lidera, którym obecnie jest Górnik Łęczna. Wielu kibicom przypomina się poprzedni sezon i seria kompromitujących remisów, a na koniec brak awansu do I ligi, który wywołał rewolucję w gronie zarządzających klubem.
Teraz też trwa poszukiwanie winnych słabszej formy i trudnej sytuacji drużyny. Często pada nazwisko trenera Kaczmarka.
W Łodzi następują cykle jak w serialu “Dark” Netflixa, tylko tu nie powtarzają się co 33 lata, a rok w rok. Chaos, zamieszanie, niektórym puszczają nerwy, inni wciąż powtarzają puste frazesy. Te same słowa i często ci sami ludzie. Zmiany w klubie są tylko symboliczne. Choćby w przypadku trenerów. W zeszłym sezonie w Widzewie doszło do zmiany szkoleniowca na sześć kolejek przed końcem sezonu. Radosława Mroczkowskiego zastąpił Jacek Paszulewicz, który nie poprawił wyników zespołu i pomimo planowania działań drużyny na kolejny sezon, został zwolniony tuż po zakończeniu rozgrywek. Później klub przejął Zbigniew Smółka, ale ten nie poprowadził zespołu w żadnym oficjalnym meczu, bo nowa prezes klubu Martyna Pajączek zatrudniła w jego miejsce Marcina Kaczmarka. Od siedmiu lat żaden trener nie pracował przy Piłsudskiego 138 więcej niż półtora roku.
Teraz w klubie znów trwają dyskusje nad zwolnieniem trenera. Miejsce Marcina Kaczmarka miał zająć Leszek Ojrzyński, ale jak informował dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Łukasz Grabowski, część osób wewnątrz klubu nie chciała pozwolić na to, żeby ten trener przejął zespół. Kolejnym kandydatem miałby być asystent Adama Nawałki z czasów pracy w Górniku Zabrze, Lechu Poznań i reprezentacji Polski, Bogdan Zając. To jednak nie są jedyne możliwości - klub miał prowadzić rozmowy z innymi szkoleniowcami, którzy oglądali ostatni mecz Widzewa.
Szukanie winnych obecnej sytuacji przysłania zdrowy rozsądek. Do zmiany trenera może dojść przed najważniejszym meczem sezonu z GKS-em Katowice, po którym Widzew może stracić miejsce w tabeli gwarantujące bezpośredni awans. Kolejni rywale nie są łatwiejsi. Decyzja o zwolnieniu trenera Marcina Kaczmarka na cztery kolejki przed końcem sezonu mogłaby być jednak najgorszą z możliwych. - Brak cierpliwości w stosunku do ludzi, którzy tę drużynę prowadzą, jest dzisiaj nie na miejscu - mówi nam Łukasz Masłowski, były dyrektor sportowy Widzewa. - Sposób, w jakim to przebiega, jest nieelegancki. Dzisiaj jeśli miałbym zdecydować, to Marcin Kaczmarek prowadziłby zespół do końca sezonu. Mało tego, myślę, że zrobiłby z tym zespołem awans. Skoro dostał od klubu kredyt zaufania, to powinien dokończyć swoją pracę. Dawanie ultimatum to dla mnie abstrakcyjna rzecz - wygrana czy porażka w Siedlcach nie zmienia jego jako trenera, nie sprawia, że staje się gorszy.
- Mam wrażenie, że przy tak dużej liczbie osób w klubie trudno ustalić wspólne zdanie. Po sezonie zawsze trzeba pewne rzeczy rozliczyć - sportowo i organizacyjnie, zadać pytanie, co ludzie zarządzający klubem zrobili przez rok, czego dokonali dla Widzewa. Po sezonie jest odpowiedni moment, żeby to zrobić. A teraz burza wokół klubu przychodzi wcześniej i ona nie będzie sprzyjała drużynie. Przed Widzewem cztery trudne spotkania, są wciąż na miejscu dającym awans i myślę, że przydałaby się stabilność i praca w spokoju, a nie zmiany w sztabie szkoleniowym. Dałbym trenerowi komfort pracy i rozliczenia po jej wykonaniu - wskazuje Masłowski.
- To jest bardzo trudny moment dla klubu, bo decyzja personalna podjęta w takim momencie będzie determinować to, jak będą odbierane kolejne wydarzenia. Ciężko powiedzieć, czy tu zmieniłby coś "efekt nowej miotły". Nie wiem, jak wygląda sytuacja w klubie, ale jestem daleki od myślenia o tym, że piłkarze graliby na zwolnienie trenera. Gdybyśmy każdego bezrobotnego trenera spytali, czy chciałby pracować w Widzewie, to on by przybiegł tu na piechotę, żeby tylko dostać pracę. Nie można myśleć o tym w ten sposób, to musi być trochę dłuższa perspektywa. Nie zatrudniać trenera na zapewnienie awansu i tyle, bo wszyscy obudzą się ze skończoną ligą 26 lipca, być może barażami, a potem kilkanaście dni i kolejny sezon. Jak tu zbudować drużynę - zastanawia się w rozmowie dla Sport.pl prezes Łódzkiego Związku Piłki Nożnej, Adam Kaźmierczak.
- Najważniejsze to skupić się na obecnej sytuacji. Jeśli Widzew przegra w Katowicach, może się okazać, że straci wielką szansę. W meczach barażowych nie byłoby już żadnej pewności tego, co się stanie. Tu o wszystkim może zadecydować jeden słabszy mecz - uważa Kaźmierczak.
Wspominając poprzedni sezon, wiele osób tłumaczy obecną sytuację napięciem, jakie odczuwa drużyna w związku z możliwym brakiem awansu. Motywację przysłania myślenie o tym, co stanie się w przypadku braku osiągnięcia celu. - Presja w Widzewie była, jest i będzie. Praca tam do łatwiejszych nie należy, ale jeśli ktoś decyduje się tam przyjść, musi być tego świadomy i w jakiej atmosferze przyjdzie mu wypełniać swoje obowiązki. Ale tu trzeba dać ludziom czas, żeby coś naprawili. My sezon temu dostaliśmy zespół w spadku i z trenerem Mroczkowskim wiedzieliśmy, że potrzebuje przebudowy. Ale ją się robi w co najmniej trzy okna transferowe, z tego można być rozliczanym - ocenia Masłowski. - Zakładam, że jeśli Widzew awansuje do I ligi to trzeba będzie przewartościować pewne rzeczy i zbudować to inaczej - dodaje Kaźmierczak.
Przeczytaj także: