Widzew Łódź znów się skompromituje? "To się dzieje za szybko"

W zeszłym roku Widzew był wyśmiewany przez całą Polskę. Brak awansu do I ligi po dziewięciu remisach z rzędu najchętniej wymazano by z historii klubu. Teraz demony z zeszłego sezonu mogą wrócić. - Głównym pomysłem jest, żeby jak najszybciej osiągnąć pułap ekstraklasy. W Widzewie nie ma planu B - mówi Sport.pl jeden z byłych trenerów łodzian.

- Nic się nie klei, nie potrafimy sobie tworzyć sytuacji nawet ze stałych fragmentów. Tak nie wygrywa się meczów. Musimy przestać tylko mówić o charakterze i pokazać go na boisku - komentował po meczu z Elaną Toruń w wypowiedzi dla TVP Sport Rafał Wolsztyński. Widzew zremisował 1:1 i znów stracił punkty w meczu z niżej notowanym rywalem. W tabeli na pięć spotkań przed końcem sezonu drugi Górnik Łęczna ma już tyle samo punktów, co łodzianie - 55. Spadek na trzecie miejsce, za GKS Katowice (51 punktów) oznaczałby, że Widzew o awans grałby w barażach z trzema innymi drużynami II ligi.

Zobacz wideo Cecherz o pracy w Widzewie: Poczułem się skrzywdzony, to była moja porażka

Demony sprzed roku

Kibicom powoli przed oczami staje zeszły sezon. Po 22. kolejce rozgrywek Widzew był liderem tabeli z dorobkiem 41 punktów i przewagą dwóch nad drugim Radomiakiem. Później przyszła katastrofa. Dziewięć remisów z rzędu, tylko jedno zwycięstwo z Ruchem Chorzów i dwie kompromitujące porażki z GKS-em Bełchatów oraz Olimpią Grudziądz. Łodzianie zakończyli sezon na piątym miejscu w tabeli, nie awansował i rozsypała się cała wizja budowy klubu. Nie sprawdziło się paru zawodników, w tym były król strzelców ekstraklasy Robert Demjan, który odszedł z drużyny zimą czy sprowadzony w jego miejsce Chorwat Filip Mihaljević. Odeszli prezes Jakub Kaczorowski, kilku innych członków zarządu, dyrektor sportowy Łukasz Masłowski i trener Jacek Paszulewicz. W kolejnym sezonie miało być inaczej, ale nie jest.

Przyszła prezes Martyna Pajączek, a z nią po kilku tygodniach także trener Marcin Kaczmarek, który zastąpił Zbigniewa Smółkę (przygotowywał drużynę do następnego sezonu, ale władze klubu nie dały mu jej poprowadzić w żadnym spotkaniu - przyp. red.). W roli dyrektora klubowej akademii zatrudniono Macieja Szymańskiego. Po rewolucji Widzew ruszył na zakupy podczas letniego okienka transferowego. Wszystko, żeby demony z sezonu 2018/2019 znów się nie pojawiły. Do klubu wrócił Marcin Robak, przyszli także inni gracze z ekstraklasową przeszłością - Henrik Ojamaa, Wojciech Pawłowski czy Mateusz Możdżeń. Wielu kibiców i ekspertów już wtedy krytykowało tego typu ruchy - do drużyny dołączali doświadczeni zawodnicy niegwarantujący przyszłości, a w dodatku żądający od klubu wysokich kontraktów. Cenili się także piłkarze, którzy pozostali w drużynie po poprzednim sezonie. W zespole nie zmieniła się jakość defensywy. Uwierzono także, że kilku piłkarzy "z nazwiskiem" rozwiąże problem kreowania sytuacji pod bramką rywali. Nie postawiono wyraźnie na młodzież. Widzew ma zresztą najwyższą średnią wieku kadry ze wszystkich drużyn obecnego sezonu II ligi.

Widzew nie wyciągnął wniosków

Na początku wszystko wyglądało dobrze. Widzew w lidze radził sobie nieźle i od początku utrzymywał się w czołówce tabeli. Drużyna Kaczmarka pokonała też Śląsk Wrocław i sprawiła spore problemy Legii Warszawa w Pucharze Polski. Zespół chwalono, a ten dalej wygrywał - na początku wiosny m.in. w bardzo ważnym meczu z Górnikiem Łęczna na wyjeździe. Później przydarzyła się jednak epidemia koronawirusa, która na drużynę musiała wpłynąć bardzo negatywnie. Od powrotu do na boisko Widzew wygrał tylko dwa z siedmiu spotkań. Popełniał proste błędy w obronie, sam prokurował straty goli, nie był skuteczny w ataku, a co chyba najgorsze - często to rywale prezentowali lepszy styl gry od zawodników z Łodzi. Przegrali ze średniakami II ligi pokroju Górnika Polkowice i Skry Częstochowa, zremisowali też z tymi z dołu tabeli - Legionovią czy w środę z Elaną Toruń. To wszystko wzbudziło zaniepokojenie kibiców, którzy nie widzą dla swojej drużyny innego scenariusza niż awans do I ligi.

W Widzewie często nie myśli się jednak, że do ekstraklasy, za którą tak tęskni łódzki klub, potrzeba przeskoczyć jeszcze dwa stopnie. Działacze już widzą klub na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Awans mają zapewnić przepłaceni zawodnicy, a młodzież, która powinna stanowić o sile Widzewa w przyszłości, dostaje mało szans i może się poczuć zepchnięta na dalszy plan. Szkoda, że to efekt kontraktowych zapisów, a nie ich rzeczywistej dyspozycji. Zatem scenariusz z zeszłego roku może się powtórzyć nie tylko w ligowej tabeli. Widzew nie wyciągnął wniosków z tej kompromitacji na żadnym polu.

Były trener Widzewa: W klubie nie ma planu B

- Potrzeba tu świeżej krwi i zawodników, którzy dadzą świeżości, ale tego się nie zmieni ot tak - mówi dla Sport.pl jeden z byłych szkoleniowców Widzewa. - Trzeba mieć pomysł, koncepcję i poukładać tych zawodników. Głównym pomysłem jest, żeby jak najszybciej osiągnąć pułap ekstraklasy. Nie ma planu B - na to gdy się tego nie osiągnie. To się dzieje za szybko. Doświadczeni zawodnicy trochę tu dadzą, ale nie zapewnią przyszłości. Przy okazji kolejnego awansu pojawi się ten sam problem, który jest zauważalny już teraz - ocenia.

- Wszyscy zdawali sobie sprawę, że trzeba wzmacniać zespół, ale nikt nie wiedział jak. W konsekwencji pojawiają się takie szybkie ruchy, które mają zadziałać doraźnie, a doświadczeni zawodnicy już wcześniej nie gwarantowali wysokiej jakości dla zespołu. Możdżeń, Robak czy Ojamaa to głośne nazwiska, ale też wysokobudżetowi zawodnicy. Życie pokazuje, że wzięcie takiego piłkarza nie oznacza natychmiastowego osiągnięcia sukcesu z nim w składzie - opisuje w rozmowie z naszym portalem były trener łódzkiej drużyny.

Majak: "Ktoś musi skończyć z tym dziadostwem"

Podobne zdanie ma Sławomir Majak. - Być może należy zmienić sposób finansowania zawodników? Nie dawać ogromnych pieniędzy za samo bycie w klubie, a pójść w kierunku premiowania za osiągnięcie sukcesu? W wielu klubach nie tylko zachodnich, pieniądze można zarabiać choćby na zasadzie tzw. wejściówek. Chodzi o to, by podnosić pieniądze z boiska. Wydaje mi się, że zawodnicy przychodzący do Widzewa są zbyt rozpieszczani finansowo. Może dlatego czują się nasyceni? I wygląda to tak, jak wygląda? Moim zdaniem lepiej zapłacić niższą pensję, a większą premię - sugerował były zawodnik łodzian w rozmowie z portalem "Łączy nas pasja".

- Ktoś wybrał tych zawodników, ściągnął na Piłsudskiego, zapłacił niemałe pieniądze. Nie zrobili tego sami. Nie chodzi o to, żeby teraz wskazywać palcem na trenera Kaczmarka, prezes Pajączek czy dyrektora Pawlaka. Trzeba się jednak zastanowić, co poszło nie tak. Ktoś musi uderzyć pięścią w stół i skończyć z tym dziadostwem, bo Widzew nie może przegrywać w ten sposób - mówił Majak.

Widzew żyje przeszłością. "Pewne rzeczy trzeba stworzyć na nowo"

W Widzewie żaden trener nie wytrzymał więcej niż trzynaście miesięcy już od siedmiu lat. - Nie ma możliwości wypracowania wizji, nawet jeśli coś się zaczyna logicznie układać. Najważniejsze to zrobić awans, wrócić do czołówki. Gdyby z tamtego roku wyciągnąć dobrze wnioski, teraz byłoby inaczej. Widzew w zeszłym roku był beniaminkiem, ale ponoć w klubie nikogo to nie interesowało - zaznacza pytany przez nas były szkoleniowiec łodzian. W Widzewie w takich sytuacjach zaczynają się niepewności i obarczanie winą. - Też chciałbym tego awansu jak najszybciej, ale nie można myśleć tylko o nim. Klub żyje przeszłością, a pewne rzeczy trzeba stworzyć na nowo. Wielkich osiągnięć im nikt nie zabierze, a teraz droga do powrotu nie jest łatwa. W klubie niektórzy działacze zmiany muszą zacząć od siebie. Pojawiają się zwolnienia trenera czy rezygnacje prezesów i w pewnym momencie winnych w klubie już nie ma. Ale to, co się z nim dzieje jest wypadkową różnych decyzji i wiele osób musi się czuć odpowiedzialnymi - mówi. Tak do tej pory nie było.

Czy do prawdziwych zmian w klubie musi doprowadzić kolejna katastrofa na koniec sezonu? Być może tak, bo ewentualny awans do I ligi i tak zostanie ogłoszony jako sukces. Bez względu na okoliczności. Podobno wygranie II ligi to formalność, a awans do ekstraklasy jest obowiązkiem. Rzeczywistość bywa brutalna, zwłaszcza dla klubów budowanych w taki sposób, jak Widzew.

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.