Kosztował Barcelonę gigantyczne pieniądze. Zaginął w labiryncie. "Ciało obce"

W 2020 roku Antoine Griezmann wystąpił we wszystkich dwunastu meczach La Liga i strzelił w nich zaledwie jednego gola. W Barcelonie jest już od roku, ale wciąż wygląda jak ciało obce. Nie on pierwszy u boku Lionela Messiego.
Zobacz wideo

Kto jedzie na wycieczkę do Barcelony, ten zazwyczaj odwiedza Labirynt Horta. Dziewiętnastowieczny, pełen mitologicznych nawiązań park, pokazany w kultowej scenie filmu "Pachnidło". Od roku można w nim spotkać Antoine’a Griezmanna, który wchodzi coraz głębiej, kręci się, ale w ogóle nie przybliża do wyjścia. Lionel Messi, który kojarzy każdy kąt, bo w Barcelonie jest od lat, nie pomaga. Zostawił go samego, za rękę woli prowadzić innych. A Griezmann zostawiony sam sobie odbija się od kolejnych ścian. Dziennikarzy wciąż przekonuje, że jest już blisko wyjścia, że teraz na pewno zmierza w dobrą stronę. Ale po chwili widać jak znów zbacza z trasy.

Antoine Griezmann sporo kosztował, ale niewiele daje

Kosztował Barcelonę dwa lata podchodów, sprawę sądową wytoczoną przez Atletico Madryt i wewnętrzne kłótnie w zarządzie, czy warto ściągać kogoś, kto rok wcześniej wystawiał klub do wiatru. Wreszcie - 120 milionów euro, bo jego jakość kazała Barcelonie zapomnieć o początkowych nieporozumieniach i dać jeszcze jedną szansę. Na Camp Nou przychodził mistrz świata, król strzelców Euro 2016, piłkarz następny po Cristiano Ronaldo i Lionelu Messim w głosowaniu France Football, strzelec 133 goli w 256 meczach w Atletico Madryt, gwiazda ligi hiszpańskiej, pierwszy uśmiech reprezentacji Francji, który miał teraz śmiać się razem z Messim. Wydawał się pasować. Tymczasowo na następcę Neymara, po tym jak nie podołał Philippe Coutinho, a docelowo na środkowego napastnika, gdy Luis Suarez zejdzie już ze sceny.

W pierwszym meczu na Camp Nou dał Barcelonie prowadzenie. To był już jego drugi gol w tym meczu. Griezmann podbiegł do chorągiewki, jeden z pracowników klubu podał mu konfetti, a on przywitał się jak niegdyś jego idol LeBron James. Złote konfetti spadało na lokowane włosy nowej gwiazdy. Fotoreporterzy mieli swoją chwilę. Piłkarze Barcelony dopiero dobiegali by go wyściskać. Takie były miłe złego początki.

"I jemu idzie słabo, i Barcelonie. Jest smutny, zgaszony, nie odczuwa radości, bo przerzucono na niego cały ciężar za niepowodzenia. Stał się kozłem ofiarnym. Nigdy nie znalazł tam swojej pozycji" - powiedział Martin Lasarte, trener, który dał Griezmannowi zadebiutować w Realu Sociedad. "Inni piłkarze i przyjaciele mówili mu, że pasuje do Barcelony, tiki-taki i tego wszystkiego, ale mnie nie podoba się jego wydajność. Widać, że ma problemy i nie jest szczęśliwy" - dodał Eric Olhats, odkrywca jego talentu. "Szczerze mówiąc w Barcelonie oczekiwałem od niego trochę więcej. Łatwo jest wyrażać swoje zdanie z zewnątrz, ale kiedy ma się obok siebie Messiego, to zawsze to na ciebie wpływa" - stwierdził Meho Kodro, jego trener z akademii Realu Sociedad. Sam Griezmann miał wyznać "France Football", że w Barcelonie czuje się samotny i ignorowany przez Messiego, który do tego samego namawia pozostałych zawodników. Katalońskie dzienniki zaprzeczały tym informacjom, sam klub prosił francuski magazyn o opublikowanie sprostowania, ale na niespełnionych prośbach się skończyło. Niesmak pozostał. Plotkowano dalej. 

A Griezmann jak słabo grał, tak gra. W pięciu sezonach w Atletico zawsze był najlepszym strzelcem zespołu: pierwszy i drugi sezon skończył z 22 golami, kolejne z 16, 19 i 15. W Barcelonie na razie ma tych goli zaledwie osiem. W Madrycie gra była podporządkowania jemu - koledzy szukali go podaniami, Diego Simeone wiele wymagał, ale i pewne elementy taktyki dostosował do niego. W Barcelonie jest inaczej. Tu wszyscy piłkarze odwracają od niego głowę, bo po drugiej stronie boiska stoi Leo Messi. A Gerard Pique już kiedyś Neymarowi wyłożył, że tutaj to Argentyńczyk był, jest i będzie najważniejszy. A w składzie musi się jeszcze zmienić Suarez, więc Griezmann został wypchnięty na lewe skrzydło, z którego wprawdzie wbiegał do wielkiej piłki w Realu Sociedad, ale w ostatnich latach zdążył się już przekwalifikować na środkowego napastnika. I to takiego, który w klubie i reprezentacji zawsze dostawał sporo swobody w poruszaniu się. Linia boczna Camp Nou ogranicza jego największe atuty - dobre wykończenie, grę między liniami, wyczucie w polu karnym, swobodę w grze na małej przestrzeni. Naturalnie ma też mniej okazji bramkowych.

Sama pozycja i niedopasowanie do systemu Barcelony nie tłumaczy jednak wszystkiego. Griezmann miał osiem okazji, głównie pod nieobecność Suareza, by zająć miejsce na środku ataku, ale do siatki i tak trafił tylko raz. Nie był przyklejony do obrońców jak Urugwajczyk, nie przepychał się z nimi i wolał tradycyjnie szukać miejsca między liniami pomocy i obrony. Tam zgarnąć piłkę i szturmować z nią pole karne. Słowem - wchodził Messiemu w paradę. W Barcelonie to jest jego teren, a cały zespół gra tak, żeby kapitan mógł się w tym miejscu boiska realizować. Suarez absorbuje uwagę obrońców, środkowi pomocnicy robią miejsce, prawy obrońca gra jak skrzydłowy. Messi schodzi do środka i w pojedynkę wygrywa mecze. Pomocy Griezmanna nie potrzebuje - w meczu z Leganes nie podał mu ani razu. Francuz zagrał do niego tylko raz. Chemii zabrakło, więc Griezmanna trzeba było pogonić. W kolejnym meczu do 79. minuty siedział na ławce rezerwowych. 

Za Martinem Braithwaitem

Griezmann biega więcej niż Suarez i Messi, ale Barcelona nigdy nie była drużyną, w której kochało się najlepszych atletów. Ubóstwia się artystów, dlatego Francuz dryblując zaledwie 36 razy w tym sezonie, ma tak trudno. Dla porównania: Messi drylował 305 razy, Ansu Fati 64, Suarez 55 razy. Na trzy dryblingi Messiego dwa są udane. Griezmannowi udaje się co drugi pojedynek (53 proc.). Francuz nie jest zbyt szybki, co w systemie gry Barcelony jest dla skrzydłowego niezbędne. Szybki był Neymar, Dembele, Fati i Braithwait. Koledzy to wszystko wiedzą i zwyczajnie go pomijają. W dwóch meczach po wznowieniu rozgrywek Griezmann wziął udział tylko w 20 i 24 akcjach. Ansu Fatiemu wystarczyła pierwsza połowa w meczu z Leganes, żeby ten wynik podwoić. Kataloński "Sport" pisze, że nawet Riqui Puig, wprowadzony w tamtym meczu raptem na kwadrans, stworzył większe zagrożenie niż on.

Stwierdzenie, że Griezmann po prostu nigdy nie pasował do stylu gry Barcelony, zaczyna być powtarzane jak refren piosenki. Pytanie, co zostało z dogmatycznego stylu Barcy i czy przypadkiem dzisiaj cały jej pomysł na grę nie sprowadza się do podania piłki Messiemu i czekania, co z nią zrobi. Być może bliższy prawdy byłby więc wniosek, że Griezmann tak długo nie znajdzie miejsca na boisku, jak długo będzie grał Leo Messi. Bo to co ekscytująco wyglądało na papierze, na boisku się ze sobą kłóci. Ich najlepsze cechy są podobne, grają na tych samych rejestrach, najchętniej poruszaliby się w tej samej części boiska. Kiedyś Jorge Sampaoli, trenując reprezentację Argentyny, stwierdził że Paulo Dybala jest świetny, ale musi siedzieć na ławce, bo jest zbyt podobny do Messiego. W Barcelonie na razie nikt otwarcie nie przyznał tego w kontekście Griezmanna i dalej próbuje się ich ustawiać po dwóch stronach boiska. Efekt jest taki, że Messiemu lepiej gra się z Martinem Braithwaitem kupionym ratunkowo po poważnej kontuzji Suareza niż z Griezmannem, dla którego Barca gotowa była łamać prawo, negocjując za plecami Atletico Madryt. Quique Setien może powtarzać, że podoba mu się jak Griezmann walczy o odzyskanie piłki i jak dużo biega. Może dalej przekonywać, że jest znakomitym piłkarzem i miejsce na boisku mu się należy. Ale czyny zawsze będą znaczyły więcej niż słowa. A Francuz dwa ostatnie mecze rozpoczynał na ławce rezerwowych, a gdy już pojawiał się na boisku wciąż nie było żadnego planu jak wykorzystać jego umiejętności. Barcelona potrzebowała gola z Sevillą, ale nadal polegała jedynie na talencie Messiego.

Bez wątpienia Argentyńczyk jest błogosławieństwem Barcelony, najważniejszym piłkarzem w jej historii, ale jego posiadanie ma też wady. To jak ze świetnym samochodem - szybko jedziesz, ale dużo płacisz za paliwo. Barcelona płaci cenę za luksus posiadania Messiego, gdy przychodzi jej kupować innych napastników. Alexis Sanchez na pierwszym treningu w klubie podszedł do Andoniego Zubizarrety, dyrektora sportowego, by podziękować mu, że go kupił. - Tutaj mogę wygrać Złotą Piłkę - powiedział, a zdanie to stało się przekleństwem. Kolejny był Zlatan Ibrahimović. Napastnik z wielkim ego i chęcią wygrywania. Też odbił się od Messiego i szybko z Camp Nou odszedł. Nawet Neymar, który z tego grona najlepiej znosił bycie w cieniu Argentyńczyka, w końcu odszedł do Paryża, by z tego cienia wyjść. - Ważne jest, żeby Messi pomógł Griezmannowi. Oddał mu jakiś rzut karny w meczu, który już będzie wygrany. To prosty gest, który może sporo zmienić, bo uwierzcie mi, nieskuteczność podcina skrzydła i odbija się na pewności siebie. Kiedyś robił już to z Luisem Suarezem - zauważa Rivaldo, były reprezentant Brazylii. Tyle, że z Suarezem łączy go przyjaźń, na jaką z Griezmannem nawet się nie zanosi.  

Podpowiada też David Villa, który po przyjściu do Barcelony również musiał przyzwyczaić się do gry na skrzydle. - Nie byłem już tylko od tego, żeby sfinalizować akcję, musiałem robić inne rzeczy i sporo mnie to kosztowało. Jeśli dla mnie to było trudne, może również być dla każdego piłkarza na świecie. Guardiola i moi koledzy wystarczająco mi pomogli, ale na początku wiele mnie to kosztowało. W pierwszych meczach nie rozumiałem gry. Nie wiedziałem dokładnie, kiedy zejść do środka, kiedy zostać przy linii, jak nie zwariować w pressingu - mówi.

Na razie wyjścia z labiryntu nie widać. Chętnych do poprowadzenia Griezmanna też.

Więcej o:
Copyright © Agora SA