Phillip Mulryne wrócił do hotelu nad ranem, szedł pod pachę z Jeffem Whitleyem, piłkarzem Sunderlandu. Mieli pecha, bo Lawrie Sanchez jeszcze nie spał, czekał na nich w lobby. Selekcjoner przypomniał im jeden z pierwszych punktów regulaminu o zakazie picia alkoholu i wyrzucił ze zgrupowania kadry. Następnego dnia na konferencji prasowej długo mówił o braku profesjonalizmu wewnątrz drużyny i namawiał piłkarzy do zmiany nastawienia.
W 2017 roku, dwanaście lat po aferze alkoholowej, ledwie kilkanaście mil od hotelu, z którego został wyrzucony, Mulryne przyjął święcenia kapłańskie w kościele św. Olivera Plunketta. - Będzie świetnym duszpasterzem. Do pracy przygotowywała go też kariera sportowa - mówił obecny na uroczystości abp Joseph Augustine Di Noia, współpracownik Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka.
Jego kariera piłkarska nie wyróżnia się niczym szczególnym - gry w piłkę uczył się w akademii Manchesteru United, ale zaliczył tylko jeden oficjalny występ w pierwszej drużynie. Na więcej nie pozwoliła silna konkurencja, bo pod koniec lat 90. Sir Alex Ferguson w pomocy wolał wystawiać Nicky’ego Butta, Paula Scholsa, Davida Beckhama czy Ryana Giggsa. Mulryne przeniósł się do Norwich, gdzie mógł liczyć na miejsce w wyjściowym składzie. Dla "Kanarków" zagrał 161 razy w ciągu pięciu sezonów i zdobył 18 bramek. Po odejściu z Carrow Road częściej niż na boisku pojawiał się w gabinetach lekarzy, by leczyć kolejne kontuzje. Trafił do Cardiff City, później do Leyton Orient i King’s Lynn, ale przez trzy lata zagrał raptem w sześciu meczach.
Znacznie ciekawsze są jego losy po zakończeniu kariery. Phillip odstawił alkohol i zaangażował się w działalność charytatywną, szczególnie skupiając się na losie bezdomnych. Odwiedzał ich, pytał o potrzeby, organizował zbiórki i przekazywał im własne pieniądze. Zatrudnił się w przytułku. Trzymał się z dala od szybkich samochodów i łatwych dziewczyn.
- Praca w ośrodku dla bezdomnych zmieniła moje życie. Ci ludzie pokazali mi mój egoizm, który kierował mną, gdy byłem piłkarzem. Żeby być prawdziwie ludzkim, musimy oddać siebie innym ludziom. Wtedy to zrozumiałem - mówił.
- Ku mojemu zdumieniu i reszty piłkarzy, Phil po zakończeniu kariery postanowił zostać księdzem. Gdy się o tym dowiedziałem, byłem w szoku. Wiedziałem, że zmienił swoje życie i pomagał potrzebującym, ale że poczuł powołanie? Byłem zdziwiony - powiedział katolickiemu "Heraldowi" Paul McVeigh, były piłkarz Norwich. - Kupowałem trzy lub cztery samochody rocznie, ponieważ nudziłem się i zawsze chciałem więcej. Tak samo było z ubraniami i domami. Więcej, więcej, więcej… Nie wystarczało. Spędzałem czas w klubach nocnych, spotykałem się z kobietami, chciałem się uszczęśliwić w ten sposób - wspomina.
W powołanie długo nie wierzył: zaprzeczał, negował, sporo o tym myślał. - Zawsze byłem wierzący, przez 13 lat kariery regularnie się modliłem, ale na początku ignorowałem głos, który podpowiadał mi, żebym został księdzem. Nigdy nie chciałem nim być, przez lata moim życiem był futbol: kochałem mecze i treningi - tłumaczył w "Marce".
Głos milknął tylko chwilami, aż wreszcie stał się niemożliwy do zignorowania. Phillip zaczął przygotowywać się do bycia księdzem. Skończył studia teologiczne w Rzymie, złożył zakonne śluby wieczyste w dublińskim klasztorze Najświętszego Zbawiciela, a już kilka tygodni później arcybiskup Dublina wyświęcił go na diakona. Rok później, w lipcu 2017 roku brat Mulryne przyjął święcenia kapłańskie.
Jego zdaniem życie księdza pod wieloma względami jest podobne do życia piłkarza. - Weźmy pod uwagę cel: w piłce nożnej chodzi o poszukiwanie kolejnych trofeów, a dla kapłana najważniejsze jest poszukiwanie Boga. W zakonie też żyję w społeczności z mężczyznami i wspólnie dążymy do tego celu - wyjaśnił w "Primera Plana".
- Nie będę zaprzeczał. Moje życie jako piłkarza sprawiło mi przyjemność, jednak wiem, że było to ulotne i niedojrzałe. Wiara daje mi większą satysfakcję i jest zdecydowanie bardziej emocjonalnym uczuciem - przyznał.
Philip Mulryne nie odciął się od futbolu - trenuje dzieci w przyklasztornym klubie, a sam raz po raz wychodzi na boisko podczas meczów charytatywnych. Szczególnie emocjonujący był dla niego powrót na Carrow Road w Norwich na spotkanie z legendami Interu. – Cała rodzina, znajomi i przyjaciele przyszli najpierw na moją mszę, a później razem pojechaliśmy na stadion. Wspaniale było znów poczuć atmosferę szatni, przypomnieć sobie tę magię. Czułem się, jakbym nigdy z niej nie wyszedł - mówił w BBC.
- Podczas mszy Phil poruszająco mówił o swoim życiu w Manchesterze United i Norwich City. Wspominał, że kochał futbol i przez wiele lat nie był na mszy. Czuł, że coś jest nie w porządku. Długo modliła się o niego siostra, aż w końcu sam doszedł do wniosku, że jego styl życia jest zbyt płytki. Zakochał się w Jezusie, a on diametralnie zmienił jego życie. Po tym kazaniu wierni bili brawo, czego nie doświadczyłam w kościele nigdy wcześniej - opowiadała w "Catolic Herald" Clare Richards, jego przyjaciółka.
Mulryne wciąż utrzymuje świetną formę fizyczną. - Sporo biega i gra w piłkę z dziećmi, ale powiedział mi, że martwi się, jak wypadnie w meczu z legendami Interu, bo dawno nie grał w prawdziwym meczu. On naprawdę się tym przejmował! Wyszło świetnie - podsumowuje Richards.