Wytropiła największą od lat aferę dopingową w polskim futbolu. Jej życie zmieniło się w piekło

Choć dzisiaj w całej Polsce brakuje pielęgniarek, to przynajmniej jedna wciąż pozostaje bez pracy. To Bogumiła Sawicka, która kilka miesięcy temu wytropiła aferę dopingową w drugoligowej Pogoni Siedlce. - Trochę mam dosyć - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.

- Mam własne wartości, a do tego jestem pielęgniarką. To ja mam pomagać ratować ludzkie życie. Jak mogłabym być odpowiedzialna za narażanie go na zagrożenie? - pytała w listopadzie Bogumiła Sawicka, która kilka tygodni wcześniej powiadomiła Polską Agencję Antydopingową POLADA, że piłkarze drugoligowej Pogoni Siedlce są szprycowani, a ona jest jedną z pielęgniarek, która w tym uczestniczy.

Zobacz wideo

"Trochę mam dosyć"

Po tym telefonie życie Sawickiej zmieniło się w piekło. Wcześniej jako pielęgniarka zarabiała w granicach 2800-4000 złotych miesięcznie, teraz nie zarabia nic, bo straciła pracę. Występując w roli sygnalisty, wskazała też na siebie jako winną. O ile POLADA pochwala jej postawę, o tyle w Izbie Pielęgniarek i Położnych w Siedlcach wszczęto wobec niej postępowanie dyscyplinarne, bo uznano, że złamała zasady. Bo siedmiu zawodnikom Pogoni Siedlce - po wcześniejszym podpisaniu przez nich zgody na infuzję - podane zostały środki dożylne.

Sawicka może teraz stracić dożywotnio prawa do wykonywania zawodu, ale i tak od dłuższego czasu już go nie wykonuje. - Trochę mam dosyć, to już 11, 12 prób, wszędzie mówią, że pracy nie ma. A ja pytam swoimi kanałami i wiem, że jest - mówi Sawicka w rozmowie z WP SportoweFakty. No bo praca faktycznie jest. Szczególnie teraz, w czasach zarazy, kiedy wszędzie brakuje pielęgniarek. Najbardziej chyba w Domach Pomocy Społecznej, które często są największymi siedliskami koronawirusa.

Załamanie nerwowe i strata dziecka

- Wie pan, ja myślę, że tu, na tym terenie, pracy nie znajdę. Nigdy - mówi zrozpaczona Sawicka, która straciła także 15-letniego syna. Po tym, jak w marcu trafiła na leczenie do szpitala psychiatrycznego, został on oddany pod opiekę chrzestnym. Kurator zapewniał, że tylko czasowo i zaraz po wyjściu ze szpitala, gdzie u Sawickiej stwierdzono załamanie nerwowe spowodowane długotrwałym stresem, będzie mogła odebrać dziecko.

I tak też zrobiła. Zaraz po wyjściu ze szpitala pojechała po syna, ale odbiła się od drzwi. Od jego chrzestnych usłyszała, że nie mogą jej go oddać, bo mają zakaz. Zaczęła wydzwaniać do kuratorium. - Gdy w końcu mi się udało, zbyli mnie - rozkłada ręce Sawicka, która w rozmowie z WP SportoweFakty długo opowiada też o swoim życiu, o tym, że nie potrafiła sobie go ułożyć, że miała mężów alkoholików, z których jeden odszedł, a drugi zmarł. - Wszystko to teraz wykorzystują przeciwko mnie, choć wcześniej nikomu to nie przeszkadzało - mówi.

Coś tu nie jest w porządku

O sprawie Sawickiej i aferze w Pogoni Siedlce jako pierwszy napisał dziennikarz "Gazety Wyborczej" Radosław Leniarski: "Najważniejszy SMS przyszedł od jej przełożonego, dyrektora Centrum Medyczno-Diagnostycznego dr. Pawła Żuka we wtorek. A w nim polecenie, że następnego dnia pielęgniarki muszą się zapakować w samochód i pojechać do klubu Pogoń Siedlce, by dać drużynie kroplówki - litr na głowę piłkarza w dwóch rzutach. W klubie będzie na nie wszystko czekało. W kroplówkach miał być między innymi potas, kalium chloratum, w stężeniu 15 proc.".

Potas był pierwszym sygnałem dla pielęgniarek, że coś tu nie jest w porządku. Chlorek potasu w takim stężeniu można podawać choremu na zlecenie lekarza i pod jego kontrolą, a nie w klubowej szatni 21 chłopakom, o których nic nie wiadomo. Dlatego pielęgniarki stwierdziły, że nigdzie w środę nie pojadą, a gdyby szef się uparł lub zagroził karą, to owszem, mogą, ale w karetce z pełnym wyposażeniem, w tym z defibrylatorem, a nie wysłużoną osobówką. A potasu nie podadzą w ogóle, bo co by się stało, gdyby jakiś chłopak im zszedł.

Pielęgniarki odmówiły wyjazdu do klubu, ale tego samego dnia w ich przychodni pojawiło się ok. 20 piłkarzy Pogoni. Na pierwszy rzut poszło siedmiu, bo dla tylu starczyło miejsca i sprzętu. Piłkarze podpisali zgody na infuzję, czego żądała Sawicka i zostali podpięci pod kroplówki. Choć nie było w nich zakazanych w sporcie substancji, to podane zostały dożylnie. Metodą infuzji, która w sporcie jest niedozwolona i zagrożoną karą, o czym Sawicka dowiedziała się dopiero po powrocie do domu i przejrzeniu wiadomości w internecie. Od razu zadzwoniła na infolinię POLADA, by zgłosić, że ktoś naraża życie i zdrowie młodych piłkarzy, serwując im podejrzane kroplówki.

Siedmiu piłkarzom Pogoni grożą nawet cztery lata dyskwalifikacji. Zostali już wykluczeni ze sportu na pół roku, ale wyrok jest nieprawomocny (sześciu się odwołało). Pewnie zawieszeń byłoby więcej, bo kolejnego dnia w przychodni pojawiła się reszta zawodników Pogoni, ale żaden z nich już nie chciał podpisać zgody, bo dowiedział się od Sawickiej, jakie są tego konsekwencje.

Czy było warto?

Od tej sprawy minęło już pół roku. Prokuratura wciąż prowadzi śledztwo, ale Sawicka za szczerość i działanie w interesie zdrowia młodych ludzi już zapłaciła wysoką cenę. Straciła syna, straciła pracę oraz dobrą reptuację. - Wcześniej proponowaliśmy pani Bogumile szkolenie i pracę dla nas, pomoc psychologiczną, ale nie potrzebowała jej. Nie wiedzieliśmy, że jest w takiej sytuacji, zrobimy, co możliwe, żeby pomóc - deklaruje Michał Rynkowski, dyrektor POLADA, cytowany przez WP SportoweFakty.

Sawicka na pytanie, czy było warto, odpowiada jednak bez wahania: - Wie pan, tam komuś mogło się naprawdę coś złego stać. Jakiś chłopak by zmarł, a ja bym teraz była w więzieniu.

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .



Więcej o:
Copyright © Agora SA