Widzew potyka się na różnych przeszkodach, ale wciąż marzy o ekstraklasie

Młode pokolenie kibiców łódzkiego klubu swoje Broendby miało w Ostródzie, w meczu trzeciej ligi. Widzew w każdym sezonie musi walczyć o awans. Kilka lat temu znalazł się w czwartej lidze, dziś jest na ostatnim etapie odbudowy. Trudnej odbudowy, brało w niej udział już dziesięciu trenerów.

"Tydzień z..." to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie, przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 30 marca do 5 kwietnia piszemy o upadłych polskich klubach.

W czerwcu 2015 roku Widzew spadł z pierwszej ligi. Na kolana. Miał problemy finansowe, nie dostał licencji na grę w drugiej lidze, poleciał od razu do czwartej. W takich okolicznościach skończyła się era Sylwestra Cacka w łódzkim klubie. Biznesmen zostawił po sobie spaloną ziemię. Za odbudowę klubu wzięli się łódzcy przedsiębiorcy. Powstała dzięki nim Reaktywacja Tradycji Sportowych (RTS, jak w starej nazwie), prezesem został Marcin Ferdzyn. Widzew nowe życie rozpoczął w IV lidze, w sierpniu 2015 roku na boisku w Pajęcznie.  

Piłkarze wydawali pieniądze na dojazdy, koszulki prali w domu 

- Upadek klubu, odejście pana Cacka to był trudny czas dla Widzewa. Zostaliśmy wtedy bez trenera, bez klubu. Nie wiadomo było, co dalej z dzieciakami. Karty zawodnicze zostały w klubie. Nie wiedzieliśmy, kto nimi dysponuje, bo był już syndyk w klubie. Byłem wtedy kierownikiem drużyny juniorów z rocznika 1998. Teraz jest nowy Widzew, wszystko zostało oddzielone grubą kreską - mówi Marcin Pipczyński, kierownik Widzewa.  

W kadrze czwartoligowego Widzewa był Adrian Budka. Gdy dostał propozycję powrotu do Widzewa, nie zastanawiał się ani chwili. Chciał pomóc w odbudowie klubu, w którego barwach grał kiedyś w ekstraklasie. - Pamiętam czasy, gdy jeździliśmy na treningi do Kalonki, małej wsi pod Łodzią. Czasem jak zapodziały się klucze, przebieraliśmy się pod szatnią. Każdy trenował w tym, co miał. Nie było dresów czy koszulek treningowych. Piłkarze prali sprzęt w domu. Z czasem to się zmieniło - wspomina Budka.  

W kadrze Widzewa było wielu młodych zawodników. Życie w czwartoligowej rzeczywistości nie było łatwe. Widzewiacy mecze w roli gospodarza rozgrywali na stadionie Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. W tym czasie trwała budowa nowego stadionu Widzewa. - W drużynie mieliśmy chłopaków, którzy od zawsze chcieli występować w Widzewie. Byli szczęśliwi, że mogą grać w koszulce tego klubu. Niektórzy zawodnicy zarobione pieniądze wydawali na dojazdy, ale chcieli grać dla Widzewa - mówi Budka.  

Na półmetku rozgrywek Widzew zajmował czwarte miejsce, miał dziewięć punktów straty do lidera z Paradyża. Już jesienią w klubie doszło do zmiany trenera. Witolda Obarka zastąpił 27-letni wówczas Marcin Płuska. Trener był młodszy od kapitana Budki o osiem lat. Metryka nie miała znaczenia, Płuskę broniły wyniki. Zimą do Widzewa trafiło 15 nowych zawodników. Działacze uważali, że roszady były potrzebne, bo kadra z jesieni nie gwarantowała awansu do trzeciej ligi. W drugiej części sezonu łodzianie wygrali 17 meczów, dwa zremisowali i na dwie kolejki przed końcem sezonu wywalczyli awans do trzeciej ligi. Po ostatnim meczu była feta. Taka z przytupem. Piłkarze jechali otwartym autokarem, a kilka tysięcy kibiców świętowało z nimi awans do trzeciej ligi.  

Zobacz wideo Marcin Robak wyjaśnił, dlaczego zdecydował się wrócić do Widzewa

Liga Mistrzów w trzeciej lidze 

W trzeciej lidze kibice zobaczyli zmienioną drużynę. - Większości zawodników, którzy grali od początku w nowym Widzewie, nie było już w trzeciej lidze. Klub z nich rezygnował. Niektórzy nie usłyszeli nawet „ dziękuję” od działaczy. Można było to inaczej załatwić. Niektórzy zawodnicy czują z tego powodu żal - mówi Budka.  

Trener Płuska w trzeciej lidze dysponował szeroką kadrą. Cel był jeden: kolejny awans. Podobne plany miały inne drużyny, między innymi lokalny rywal - ŁKS. W Widzewie pojawiali się piłkarze ze znanymi nazwiskami. Tacy, którzy grali kiedyś w ekstraklasie. Jednym z nich był Daniel Mąka. Później kontrakty podpisali Marcin Krzywicki czy Patryk Wolański. - Długo się nie zastanawiałem, dogadaliśmy się w trakcie pierwszej rozmowy - mówi Daniel Mąka.  

W Widzewie zmieniali się też trenerzy. Po przegranej w Morągu zwolniony został Płuska, który na 34 mecze przegrał tylko raz. Tymczasowo zastąpił go Tomasz Muchiński.  W przerwie zimowej drużynę przejął Przemysław Cecherz. Celem nadal był awans, ale strata do lidera była spora. ŁKS miał dwanaście punktów przewagi. 

Od rundy wiosennej łodzianie grali na nowym stadionie przy Piłsudskiego. Wypełnionym po brzegi, bo Widzew sprzedawał hurtowo karnety i bił rekordy frekwencji. Kibice zawsze byli siłą tego klubu. - Tu jest Liga Mistrzów w trzeciej lidze - mówił Marcin Krzywicki po przyjściu do Widzewa.  

Na obrazku wszystko wyglądało bardzo ładnie. Jednak piłkarze nie zrealizowali celu i zostali na następny sezon w trzeciej lidze. Z klubem pożegnał się Krzywicki, odszedł też Adrian Budka. - Gdy rozstawałem się z Widzewem, też nie podano mi ręki. Zatrudniono Andrzeja Kretka w roli dyrektora sportowego. Był w klubie pięć dni i to on dziękował mi za grę. Przy rozmowie był też trener Cecherz, ale nie powiedział ani słowa - mówi Budka.  

Smuda nie pił szampana, a chciał wprowadzić Widzew do ekstraklasy 

Widzew kolejny sezon w trzeciej lidze rozpoczął od przegranej w Sulejówku. Po tym meczu zwolniony został Przemysław Cecherz. Do Łodzi wrócił Franciszek Smuda. Były selekcjoner nie miał wtedy najlepszego czasu. Chwilę wcześniej spadł z Górnikiem Łęczna z pierwszej ligi. Smuda nie miał problemu z przyjęciem oferty z trzecioligowego Widzewa. Podkreślał, że inny klub z tego poziomu rozgrywkowego by go nie skusił. - Kto mi zabroni pracy w trzeciej lidze? Przecież nikt mi grosza do kieszeni nie włoży ani chleba nie kupi. Sam muszę na to zapracować. Ludzie mogą sobie gadać, co chcą. Nie zwracam na to uwagi - mówił Smuda i dodawał: Nie wyobrażam sobie, żeby Widzew nie wywalczył awansu.  

W Łodzi nikt sobie tego nie wyobrażał. Widzew nie mógł dłużej grać w trzeciej lidze. Drużyna personalnie i finansowo przerastała resztę stawki. Przegrać mogła tylko sama ze sobą. - Na początku byliśmy w trenera Smudę wpatrzeni jak w obrazek. Porównałbym to do sytuacji z dzieckiem, które na początku wyczuwa rodzica i bada, na co może sobie pozwolić. Smuda miał autorytet do końca, to nie podlega dyskusji. Ale z biegiem czasu wiedzieliśmy, na co możemy sobie pozwolić, a z czym lepiej nie przeholować. Chodzi mi o taktykę, funkcjonowanie w drużynie - mówi Mąka.  

Smuda snuł plany. - Rok po roku awans i za dwa i pół roku wracamy do ekstraklasy - deklarował. Na deklaracjach się skończyło. Trener nie pił szampana z okazji awansu do drugiej ligi. Został zwolniony kolejkę przed końcem sezonu, po meczu z Lechią Tomaszów Mazowiecki. Widzew miał wygrać i przypieczętować awans. W Łodzi był remis, rozczarowanie było ogromne. Kibice przestali wierzyć, że Smuda czyni cuda. Działacze Widzewa też stracili wiarę w byłego selekcjonera i go zwolnili.  - Forma rozstania mogła zaboleć trenera Smudę. To do niego należała decyzja, czy przyjdzie i uściśnie nam rękę za wykonaną pracę. Tak się nie stało, ale nie jestem od tego, żeby trenera z czegokolwiek rozliczać - mówi Mąka.  

Smudę zastąpił Radosław Mroczkowski i na dzień dobry musiał wygrać z Sokołem Ostróda, by Widzew awansował do drugiej ligi. Do przerwy łodzianie przegrywali w Ostródzie 0:1. - Tydzień temu w WidzewTV była retransmisje meczu z Sokołem. Padło tam zdanie, że dla młodych kibiców Widzewa, którzy nie mieli okazji przeżyć meczu z Broendby, Ostróda może być ich Broendby. Zachowując odpowiednie proporcje, podpisuję się pod tymi słowami - mówi Mąka. Widzew wygrał 3:2 i mógł świętować awans. Tym razem nie było takiej fety jak przy okazji awansu z czwartej do trzeciej ligi. Piłkarze późnym wieczorem wrócili z Ostródy. Pod stadionem czekali na nich kibice. Było trochę śpiewów i braw. Nic więcej, zadanie zostało wykonane. Do ekstraklasy zostały jeszcze dwa kroki.  

“Piłkarzyki pajacyki”. Gęsta atmosfera pod stadionem, trzeba było wypinać klatę 

Kilkanaście miesięcy później kibice znów czekali na drużynę pod stadionem. Tym razem nie było braw, tylko wulgarne okrzyki i pretensje do piłkarzy. Widzew przegrał w Bełchatowie (1:3) i zaprzepaścił szanse na awans do pierwszej ligi. - Byliśmy świadomi, że zadanie nie zostało wykonane. Po rundzie jesiennej wydawało się, że awans będzie łatwy, lekki i przyjemny. Tak się nie stało. Wszyscy powinni uderzyć się w pierś. Wtedy pod stadionem atmosfera była gęsta - mówi Pipczyński. Wokół stadionu było wielu policjantów. “Piłkarzyki pajacyki” - krzyczał tłum. Tylko to nadaje się do cytowania.  

- Byłem kapitanem drużyny, nie mogłem schować głowy w piasek. Trzeba było wypiąć klatę i wysłuchać kibiców. To był monolog z ich strony. Co miałem tłumaczyć kibicom? Że przez trzy miesiące nie potrafiliśmy wygrać meczu? Musiała się wylać z nich frustracja. Zasłużyliśmy na krytykę. Do dzisiaj to we mnie siedzi - tłumaczy Mąka.  

Tak naprawdę Widzew szansę na awans do drugiej ligi stracił kolejkę wcześniej, gdy przegrał u siebie z Olimpią Grudziądz 1-2. Gospodarzy przy Piłsudskiego dobijał z rzutu karnego 40-letni Marcin Kaczmarek, były piłkarz RTS-u. Już po tym meczu kibicom puściły nerwy. W internecie pojawiło się ich oświadczenie. Padły tam mocne słowa. Piłkarze mogli przeczytać, że są “bezjajeczną bandą najemników”. Dostało się też ludziom zarządzającym klubem. “Ostatnie trzy lata, ten festiwal żenady w zarządzaniu klubem przez nieudaczników, doprowadził nas do miejsca, w którym Widzew znów staje się pośmiewiskiem od strony organizacyjnej i sportowej.” 

Po rundzie jesiennej sezonu 2018/19 nic nie zapowiadało katastrofy. Widzew pod wodzą trenera Mroczkowskiego był liderem. Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Problemy zaczęły się wiosną. Łodzianie zremisowali dziesięć meczów z rzędu. Po piątym remisie pracę stracił Mroczkowski. Jego miejsce zajął Jacek Paszulewicz, ale wyniki się nie poprawiły. Mimo serii remisów Widzew na dwie kolejki przed końcem sezonu był w grze o awans. Przegrał jednak z Olimpią, później była wspomniana porażka w Bełchatowie i łodzianie na kolejny sezon zostali w drugiej lidze. Do ekstraklasy wciąż zostały dwa kroki.  

Presja? Tego słowa nie lubią w Widzewie 

Często słychać opinie, że piłkarze nie radzą sobie z presją, która jest w Widzewie. - Przez Widzew przewinęło się wielu zawodników, którzy mieli być wzmocnieniami, ale nie byli. Nie każdy jest w stanie unieść nazwę Widzew na swoich barkach. Nie chodziło o brak umiejętności, tylko mentalnie to niektórych zżerało - diagnozuje problem Mąka.  

- Presja nie jest lubianym słowem w Widzewie. To jest Widzew. Koszulka tego klubu na pewno sporo waży i zobowiązuje. Każdy przed przyjściem do Widzewa powinien odpowiedzieć na pytanie, czy sobie poradzi.  Jeżeli ktoś świadomie wykonuje zawód piłkarza, wie, że to integralna część pracy - twierdzi kierownik Widzewa. 

- Daniel Tanżyna dzwonił do mnie przed podpisaniem kontraktu z Widzewem. Powiedziałem mu, że to jest inny klub, niż się wszystkim wydaje. Po pół roku przyznał mi rację - dodaje Mąka. Oczekiwania wobec piłkarzy Widzewa zawsze były duże. Nawet w czwartej lidze. Kibice wszędzie jeździli za drużyną. Piłkarze wspominają, że w czwartej i trzeciej lidze na meczach wyjazdowych czuli się, jakby grali u siebie. - Co może być lepszą motywacją dla piłkarza niż pełny stadion i dobre warunki do treningów. Nic tylko grać. Nie można mówić, że piłkarze wychodzą na boisko i odczuwają presję - mówi Budka.  

Trener zwolniony po miesiącu, czyli prezes Pajączek wkracza do akcji 

Przed sezonem 2019/20 zmiana goniła zmianę w Widzewie. Zbigniew Smółka, który zastąpił Paszulewicza, został zwolniony po niespełna miesiącu pracy. Jego los podzielił dyrektor sportowy Łukasz Masłowski. To były decyzje nowej prezes Martyny Pajączek, która w Widzewie pracuje od czerwca 2019 roku. Warto podkreślić, że przy Piłsudskiego prezesi zmieniają się równie często, jak trenerzy. - Przyszłam tu po to, żeby był sukces i chcę pracować z ludźmi, którzy mi go zapewnią. Trzeba zrobić awans do pierwszej ligi i poukładać klub. Jest mnóstwo roboty - mówiła w lipcu prezes Pajączek. 

Kontrakty z Widzewem podpisało kilku znanych ligowców. Na powrót do Łodzi zdecydował się Marcin Robak, który po odejściu ze Śląska Wrocław miał inne oferty, między innymi z Piasta Gliwice. Zamiast gry w eliminacjach Ligi Mistrzów z ekipą Waldemara Fornalika wolał odbudowywać Widzew. Adresy na łódzkie zmienili także Wojciech Pawłowski, Mateusz Możdżeń czy Łukasz Kosakiewicz. Pajączek w roli trenera zatrudniła Marcina Kaczmarka, specjalistę od awansów.  

W teorii Widzew z takim składem mógłby powalczyć w ekstraklasie. Jednak w drugiej lidze nikt przed drużyną z Łodzi się nie kłaniał. Widzew gubił punkty, w pierwszej części sezonu przegrał trzy mecze. -To był trudny czas. Dopiero w końcówce rundy jesiennej potrafiliśmy odskoczyć rywalom na kilka punktów. To trudna liga, szczególnie podczas meczów wyjazdowych - mówi Marcin Robak. - Jesteśmy zdrowym podmiotem, nie mamy długów, a nawet małe oszczędności - dodaje prezes Pajączek.  

Z powodu pandemii koronawirusa drugoligowe rozgrywki zostały wstrzymane po 22. kolejce. Widzew jest liderem, ma pięć punktów przewagi nad drugim Górnikiem Łęczna. - Awans do pierwszej ligi jest blisko. Potem pomyślimy o ekstraklasie. Dobrze, że jesteśmy liderem. To dla nas podczas tej przerwy komfortowa sytuacja – dodaje Robak.  

Jeżeli rozgrywki nie zostaną wznowione, zgodnie z uchwałą PZPN, Widzew w przyszłym sezonie będzie pierwszoligowcem. - W takim przypadku awans nie zostanie nam podarowany. Pracowaliśmy na to przez 22 kolejki. Trzeba jednak pamiętać, że nie zostały podjęte jeszcze ostateczne decyzje. Nikt nie spodziewał się, że cały świat się zatrzyma – mówi Mąka i dodaje z uśmiechem: Będzie awans, ale nie będzie takiej fety jak po awansie z czwartej do trzeciej ligi. Zrobię dwa awanse z Widzewem i nie przeżyję fety z prawdziwego zdarzenia. Później zostanie nam już ostatni krok do ekstraklasy.  

Widzew ostatni mecz w ekstraklasie rozegrał w maju 2014 roku. Łodzianie prędzej czy później wrócą do krajowej czołówki, bo jak powiedział kiedyś Zbigniew Boniek: Widzew można ugiąć, ale nie da się go złamać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.