Zmarł człowiek, który nauczył Francję wygrywać. Uciekł porywaczom, odmówił Realowi Madryt

Michel Hidalgo nauczył Francję wygrywać w futbolu. Był dobrym ojcem pokolenia Michela Platiniego. Trenerem od szampańskiego futbolu. Zmarł w czwartek po długiej chorobie.

Zakończył ciemną noc francuskiej piłki – napisał o Michelu Hidalgo „Le Monde”. Dziś, gdy Francuzi są mistrzami świata, gdy zdominowali listę rekordowych transferów futbolu (aż czterech z sześciu piłkarzy kupionych za więcej niż 100 mln euro to Francuzi), gdy Paris Saint-Germain jest państwowym klubem Kataru, a inwestycję w ten klub pilotował sam prezydent Republiki, podczas obiadów w Pałacu Elizejskim, trudno sobie uzmysłowić, jak ciemna to była noc. Że był kiedyś taki czas, gdy Francuzi uważali się za przeklęty lud piłki nożnej. Gdy ludzie się tam swojej reprezentacji piłkarskiej wstydzili. Gdy kpili z samych siebie, że powymyślali światu różne rozgrywki piłkarskie: mundial, Euro, europejskie puchary, a żadnych nie potrafią wygrać. Gdy całe dekady mijały na wspominaniu złota mistrzostw Europy juniorów (z 1949 roku!), bo innego złota Francja w futbolu zdobyć nie umiała. Gdy transfer Francuza do wielkiego klubu był taką rzadkością, że każdego takiego bohatera opisywano do znudzenia:  Raymonda Kopę, Michela Platiniego. Gdy francuscy piłkarze płakali z radości po samym awansie na mundial, a do turnieju finałowego Euro nie potrafili się dostać przez 24 lata.

Hidalgo i Platini, nierozłączna para. „Nawet jego stopy myślą”

Te łzy po awansie zdarzyły się jesienią 1977 roku. Francja pokonała Bułgarię i zakwalifikowała się do mistrzostw świata 1978. Piłkarze znieśli trenera z boiska na rękach. Francja jechała na wielki turniej po 12 latach przerwy. Z młodym trenerem Michelem Hidalgo, który objął reprezentację ponad półtora roku wcześniej. Z ledwie 22-letnim Michelem Platinim. Wtedy jeszcze piłkarzem Nancy, a nie Saint Etienne, drużyny, która już odmieniała francuski futbol klubowy, przekierowując go w prawdziwą erę zawodowstwa, i w 1976 zagrała w finale Pucharu Europy z Bayernem Monachium. Saint Etienne było wtedy dopiero drugim francuskim finalistą Pucharu Europy. Po Stade Reims dwukrotnym finaliście z lat 50. W tamtym Reims grał w pomocy Michel Hidalgo i nawet strzelił gola w pierwszym finale PE w 1956, w 3:4 z Realem Madryt. Grał jeszcze w Le Havre i AS Monaco, był trzy razy mistrzem Francji, ale w reprezentacji wystąpił tylko raz. Za to jako trener miał w niej całą erę, osiem lat.

Zobacz wideo Top 5 goli Roberta Lewandowskiego w sezonie 19/20 [ELEVEN SPORTS]

To Hidalgo powiedział o Michelu Platinim: „Nawet jego stopy myślą”. A o sobie: „Jeśli uchodzę za poetę albo dziwaka, to trudno”.  Hidalgo cenił ofensywną grę, dopieszczone podania, to co później zostanie nazwane we Francji „graniem po nantejsku” - „à la nantaise”, bo to ten klub był przez lata dla tamtejszej piłki tym, czym Barcelona dla hiszpańskiej, a Ajax dla holenderskiej. Ale bardzo długo nantejski styl szkolenia był tam niedoceniany, ważni działacze federacji piłkarskiej byli zdania, że trzeba wybierać do futbolu atletów.

Nauczyciel z Ajaksu, pomysł na szkolenie z komunistycznego bloku i Hidalgo – tak odradzał się francuski futbol

Dopiero w latach 70. Francja otworzyła się w piłce szerzej na świat i zdobyła się na zmiany, które dają efekt do dziś. Wtedy założyła Institut National du Football, początkowo z siedzibą w Vichy, a w latach 80 przeniesiony do Clairefontaine i zmieniony w akademię piłkarską z prawdziwego zdarzenia. Pomysł tej akademii, wzorowanej zresztą na szkołach sportowych bloku komunistycznego, dał trener, któremu Michel Hidalgo zawdzięczał najwięcej: Stefan Kovacs. Zdobywca dwóch Pucharów Europy z Ajaksem, następca wielkiego Rinusa Michelsa (który pojechał z Amsterdamu do Barcelony i dziś jest wspominany jako ojciec najsłynniejszej obok Clairefontaine piłkarskiej akademii, La Masia), został przez Francuzów ściągnięty w 1973, by odbudować ich reprezentację. A jego asystentem był właśnie Hidalgo. Kovacs sukcesów Francji nie doczekał, pracował do 1975 roku. Ale zostawił po sobie bardzo dużo. Nie dało się tego może zmierzyć liczbami, ale Hidalgo o trenerach, którzy rozmawiają tylko o trofeach, liczbach, statystykach, procentach, mówił, że to trenerzy-przekupki (po francusku też pięknie, „techniciens de bazar”). Dla niego liczył się styl. – Nigdy nie rozmawiałem z piłkarzami o wyniku. Nigdy! Rozmawiałem z nimi o grze – tłumaczył. I Michel Platini w pożegnalnym liście dla  Hidalgo mógł napisać największy dla trenerów komplement:  że jego wizja i praca wciąż jest w grze Francji widoczna, tyle lat później.

Hidalgo, trener, który zniósł klątwę. I wyrwał broń porywaczom

Zniesieniem Hidalgo na rękach piłkarzy w listopadzie 1977 zaczynało się niespełna siedem lat, które odmienią francuski futbol. Nie będą to lata wyłącznie wesołe. Po drodze będzie Euro 1980, kolejne, na które Francja się nie dostała (eliminacje przegrała o punkt z Czechosłowacją). Będzie piękna i przeklęta noc w Sewilli 1982. Ta noc, gdy Francja przegrała półfinał z Niemcami w rzutach karnych mimo prowadzenia 3:1 w dogrywce, gdy Harald Schumacher brutalnie staranował Patricka Battistona i potem we francuskich rankingach najbardziej nielubianych Niemców dościgał Hitlera, gdy prezydent Francois Mitterand na trybunie honorowej szepnął z przerażeniem na widok szykującego się do wejścia w dogrywce rezerwowego: „Mon Dieu! Rummeniż!”, bo już czuł, kto odmieni losy tego meczu. Karl-Heinz Rummenigge miał być kontuzjowany, ale wszedł, strzelił gola na 3:2 i dopełnił francuską klątwę.

Hidalgo zdjął tę klątwę dwa lata później, w 1984. Z Francji, „mistrza świata meczów towarzyskich”, zrobił mistrzów Europy. Grających, jak pisano, szampański futbol. Wygrali turniej u siebie (trzeba będzie jeszcze kolejnych 24 lat, żeby Francja wygrała ważny turniej nie u siebie), Euro przepięknego futbolu. To Hidalgo zestawił najsłynniejszą francuską pomoc, kwadrat magiczny („le carre magique”): w MŚ 1982 to byli Platini, Alain Giresse, Jean Tigana i Bernard Genghini. W Euro 1984 zamiast Genghiniego grał już Luis Fernandez.

Piłkarze wspominali Hidalgo jako pierwszego trenera kadry, który im w pełni zaufał, dał swobodę na boisku, a poza nim nie był żandarmem, tylko ojcem. Ale potrafił się postawić. Nie tylko jeśli chodzi o styl gry, czy o odpieranie zarzutów, że prawdziwym selekcjonerem jest Platini, a trener to tylko notariusz jego decyzji. Wiosną 1978 roku grupa lewicujących studentów, próbujących nie dopuścić do występu Francji na mundialu w Argentynie (rządzonej przez prawicową juntę), uprowadziła Hidalgo. Ale wywieziony przez trójkę napastników do lasu w okolicach Bordeaux, trener zdołał wyrwać im broń i uciec.

Jak Hidalgo czekał w kuchni na Diego Maradonę

Hidalgo odszedł ze stanowiska po Euro 1984 i został dyrektorem technicznym federacji. Na krótko. Reprezentacyjna piłka była we Francji AD 1984 w rozkwicie. Tego samego lata reprezentacja olimpijska zdobyła złoto igrzysk w Los Angeles, rok wcześniej juniorzy zostali mistrzami Europy. To szczęście nie trwało jednak długo. Pokolenie Platiniego-piłkarza pożegnało się nieudanymi MŚ w Meksyku, na kolejne dwa mundiale Francja nie umiała się zakwalifikować. W piłce klubowej też nie było wielkiego pocieszenia, bo najpierw wzleciało, a potem runęło spektakularnie Olympique Marsylia Bernarda Tapiego, tak jak dekadę wcześniej afera lewych kas zniszczyła legendę Saint Etienne.

Hidalgo był zaangażowany w marsylski projekt Tapiego od samego początku, od przejęcia klubu przez tego biznesmena w 1986 roku. Był tam dyrektorem sportowym, odszedł po pięciu latach, w 1991 roku. To był rok, w którym OM awansowało do finału Pucharu Europy jako trzeci francuski klub po Reims i Saint Etienne, ale też rok, w którym Tapie zaczął kolejną wymianę kadr w swojej stajni wyścigowej. Bo tak traktował klub, jak firmę do restrukturyzacji. Szybko nudził się ludźmi. Hidalgo wybrał wtedy karierę eksperta telewizyjnego, w pamięci kibiców Olympique zapisał się ostatecznie dużo lepiej niż Tapie, a z czasów jego dyrektorowania pochodzi znakomita historia o kuszeniu Diego Maradony. W 1989 Hidalgo został wysłany przez Tapiego do Neapolu z tajną misją zwerbowania Diego. Poleciał prywatnym samolotem, z ofertą all inclusive, i nawet został przez Maradonę ugoszczony w jego willi. Tylko akurat były chrzciny córki Diego, więc francuski łącznik został posadzony w kuchni, dano mu do towarzystwa menedżera piłkarskiego, Michela Basilevitcha, który miał w transakcji pośredniczyć (wcześniej Basilevitch doprowadził do bankructwa Johana Cruyffa, namawiając go – jako nie tylko menedżer, ale też przyjaciel rodziny – do inwestycji w produkcję jamon serrano). Maradona wpadał do kuchni co jakiś czas, dopytywał czy u pana Hidalgo wszystko ok, ale do rozmów nie siadał. Gdy w końcu udało się z nim ponegocjować, ponoć przystał na propozycję, dorzucając do pakietu willę w Cassis, wśród palm. Ale transakcja upadła po przecieku do mediów i kontrataku Napoli.  

Hidalgo w latach 80. odmówił, gdy kusił go Real Madryt, odmówił prezydentowi Mitterandowi, gdy ten chciał zrobić go ministrem sportu. Tapiemu nie odmówił. I po upadku właściciela Olympique już do aktywnej roli w futbolu nie wrócił. – Byłem piłkarzem, byłem trenerem, byłem widzem. Zawsze miałem pomysły na grę – wspominał. Zmarł w wieku 87 lat swoim domu w Marsylii, po długiej chorobie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.