Był połączeniem Ronaldo i Ibrahimovicia. Po tragedii rodzinnej przepił swój talent. "Krzyczał w niewyobrażalny sposób"

Jeśli Zlatan Ibrahimović idzie do prezesa i prosi by, cię nie sprzedawać, bo "jesteś jak zwierzę", to jest to jeden z największych komplementów, jakie można sobie wymarzyć. Ale po tragedii rodzinnej Adriano Leite Ribeiro już nigdy nie był taki sam. Dzisiaj żyje w faweli, niedawno zaprzeczał pogłoskom o swojej śmierci.

Tydzień z... to nowy cykl na Sport.pl, w którym codziennie przez siedem dni publikujemy artykuły dotykające wspólnego tematu. Od 23 do 29 marca zajmujemy się największymi niespełnionymi talentami w piłce nożnej.

- Adriano przejdzie do historii futbolu. Z pewnością zagra na trzech kolejnych mistrzostwach świata - mówił rozradowany Carlos Alberto Parreira, selekcjoner reprezentacji Brazylii. Adriano strzelił gola na 2:2 w 93. minucie finału Copa America z Argentyną w 2004 roku, a potem zdobył bramkę w zwycięskiej serii rzutów karnych. - Ten tytuł należy do mojego ojca. To mój największy przyjaciel, bez niego byłbym nikim - mówił Adriano.

Kilka dni później Alamir, jego ojciec, zmarł na nagły atak serca. Miał zaledwie 45 lat. - Byliśmy w jednym pokoju, gdy dostał telefon z wiadomością o śmierci ojca. Rzucił telefonem i zaczął krzyczeć w niewyobrażalny sposób. Do dzisiaj mam ciarki na to wspomnienie - opowiadał Javier Zanetti, jego kolega z Interu Mediolan i legenda piłki nożnej. W tym momencie zaczął się upadek Adriano.

 

"Znaleźliśmy nowego Ronaldo!"

- Gdy strzelił tego gola Realowi Madryt, powiedziałem sobie, że znaleźliśmy nowego Ronaldo - opowiadał Zanetti o potężnym uderzeniu "Cesarza" z rzutu wolnego. Adriano chwalił sobie współpracę z Ronaldo, ale wrócił do Interu Mediolan z wypożyczeń dopiero, gdy "Il Fenomeno" odszedł do Realu Madryt.

 

Ivan Cordoba powiedział młodemu Adriano, że jest połączeniem Ronaldo i Zlatana Ibrahimovicia. - Wiesz, że możesz zostać najlepszym piłkarzem na świecie? - zapytał go. Brazylijczyk szalał w Fiorentinie, Parmie i Interze Mediolan. W pierwszych dwóch pełnych sezonach w Serie A strzelił 32 gole w 53 meczach. Był szybki, silny fizycznie i dysponował potężnym uderzeniem. Porównania z Ronaldo nasuwały się same, a jego wyczyny doceniał Zlatan Ibrahimović.

Ibrahimović: Zażądałem, by Adriano został w Interze. Był jak zwierzę

- Grałem z wielkimi mistrzami, piłkarzami, którzy wywoływali efekt "wow". Jest jeden zawodnik, który mógł zrobić więcej. To Adriano. Gdy przyszedłem do Interu w rozmowie z prezesem, zażądałem, by został, bo chciałem z nim grać. Był jak zwierzę. Strzelał gole z każdego kąta, nikt nie mógł zabrać mu piłki. Ale to trwało bardzo krótko. Nie wiem dlaczego. 50 procent sukcesu to sfera mentalna, poukładanie sobie rzeczy w głowie. Lubiłem grać z nim i przeciwko niemu. Szkoda, że trwało to tak krótko - mówił Ibrahimović.

Śmierć ojca była niestety punktem zwrotnym. - Od tego dnia z Massimo Morattim [ówczesnym prezesem Interu] traktowaliśmy go jak młodszego brata. Nadal grał w piłkę, strzelał gole, dedykował je swojemu ojcu, wskazując palcem na niebo. Ale po tym telefonie wszystko się zmieniło. Nie byliśmy w stanie wyciągnąć go ze szponów depresji. To moja największa porażka, czułem się bezsilny - opowiadał Zanetti.

"Przychodziłem na treningi pijany lub na kacu"

- Czułem się szczęśliwy tylko, gdy piłem. Mogłem zasnąć tylko po wypiciu. Moi koledzy i trener widzieli, że przychodziłem na treningu na kacu. Bałem się spóźnienia, więc nie spałem i przychodziłem pijany. Czasem spałem w obiektach treningowych, a Inter musiał tłumaczyć dziennikarzom, że mam problemy mięśniowe - opowiadał po latach. Imprezował i znacznie przytył. W pewnym momencie klub zaczął tracić do niego cierpliwość; Moratti wysłał go do Brazylii na bezpłatny urlop, by poradził sobie ze swoimi demonami. Został wypożyczony do Sao Paulo, gdzie znowu sprawiał problemy. Dostał jeszcze jedną szansę w Interze, aż rozwiązano z nim kontrakt w 2009 roku.

Rok później zgłosiła się po niego Roma i dała mu trzyletni kontrakt wart aż trzy i pół mln euro rocznie! Rzymianie zabezpieczyli się na tyle, by móc zerwać umowę w razie nieprofesjonalnego zachowania - zarówno na boisku, jak i poza nim. Siedem miesięcy i osiem spotkań później odszedł po zdobyciu trzeciego tytułu dla najgorszego piłkarza ligi włoskiej (2006, 2007 i 2010 - w 2008 zajął "dopiero" trzecie miejsce). Wrócił do Brazylii, ale nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. - Corinthians zrobiło wszystko, by pomóc Adriano. Sam to powiedział. Chcieliśmy pomóc mu w powrocie do formy, ale stwierdziliśmy, że lepiej będzie rozwiązać kontrakt - tłumaczył klub.

Adriano i tak znajdował się wtedy w niezłej formie, bo ważył "tylko" 100 kg, choć jak sam twierdził, jego idealna waga to 98 kg. - Mam wszystko, czego potrzeba, by wrócić do dawnej dyspozycji. Muszę tylko pracować i wierzyć w to, że dam radę - mówił. Ale nie dał rady, nie miał cierpliwości. Próbował wracać do piłki w 2014 i 2016 roku, ale znowu szybko się zniechęcił.

- Pochodził z faweli, co mnie przerażało. Wiedziałem, że to bardzo niebezpieczne miejsca, a gdy znienacka stajesz się bogaty, wszystko staje się jeszcze trudniejsze - mówił Zanetti. Adriano po karierze wrócił do faweli - Vila Cruzeiro niedaleko Rio de Janeiro. To miejsce jest uznawane przez policję za jedno z najniebezpieczniejszych w całym mieście. Według Calciomercato Brazylijczyk opłaca lokalny gang Czerwona Brygada, który ma mu gwarantować bezpieczeństwo.

Adriano zaprzeczał plotkom o własnej śmierci

- Kiedyś jego imprezy były bardziej szalone, tabuny ludzi wchodziły i wychodziły, a sąsiedzi składali skargi. Teraz są znacznie cichsze, to dobry chłopak - opowiadał w rozmowie z "FourFourTwo" Carlos Almeida, jeden z jego sąsiadów. Adriano wrócił do faweli, bo to tutaj czuje się najlepiej, jakby był w domu. W lutym... zaprzeczał pogłoskom o własnej śmierci. - Żyję, jestem w domu - pisał na Instagramie, zamieszczając zdjęcia.

Piłka już nie należy do jego zainteresowań. - Moi przyjaciele czasami dzwonią do mnie, bym obejrzał z nimi mecz Flamengo czy Corinthians. Odmawiam. Tęsknię. Rozklejam się, gdy oglądam mecze i zdaję sobie sprawę, że kiedyś grałem na takim poziomie.

Więcej o:
Copyright © Agora SA