Od tego się zaczęło. Boca grała na La Bombonerze z Gimnasią La Plata, a kibice witali swoich dwóch bogów: Carlosa Teveza i Diego Maradonę. Obaj są związani z biedną portową dzielnicą Buenos Aires - Tevez się w niej urodził, Maradona od zawsze do niej pasował, wyznawał jej ideały i grał dla Boki przez trzy lata. Przywitali się jeszcze przed meczem. Tevez podbiegł do ławki gości, przytulił Maradonę i pocałował go prosto w usta. Wbrew zaleceniom sanepidu, nagłośnionych po pierwszym w Argentynie zgonie spowodowanym koronawirusem. - Musiałem to zrobić. Czułem, że to przyniesie mi szczęście - wyjaśnił piłkarz.
I to szczęście przydało się w 72. minucie. Na La Bombonerze był bezbramkowy remis, a w równolegle toczonym spotkaniu Atletico Tucuman z River Plate 1:1 - przy takich wynikach mistrzem zostawało River. Wtedy piłkę podaną z lewego skrzydła przyjął Tevez i zmienił wszystko. Był tuż przed polem karnym, uderzył w środek bramki, ale siła uratowała ten strzał. Piłka w siatce. A po chwili Tevez na siatce oddzielającej kibiców od boiska. "Wskoczył prosto do serca Bombonery" - zgrabnie napisał następnego dnia dziennik "Clarin". "Golazooo! Nasz Carlitos!" - darł się w niebogłosy komentator. Ekstaza. Absolutne szaleństwo widoczne najpierw na twarzy biegnącego do trybun Teveza, a później w tej fali kibiców, która wzbierała byle dotrzeć do siatki i dotknąć bohatera. Wyznać mu miłość. Podziękować. Może przeprosić za zwątpienie, gdy za pieniędzmi odchodził z Boki do Chin.
Upłynęło dwadzieścia długich minut. River nie strzeliło. Boca nie straciła. Sędzia gwizdnął, a spiker ogłosił, ledwie przekrzykując rozwrzeszczany tłum, to co i tak wszyscy wiedzieli - "Boca Campeon"! Kibice śpiewali i uderzali w bębny najpierw na stadionie, a później przez całą noc na Plaza de la Republica przy wielkim Obelisku.
- Nie wiem, ile mam tytułów. Ale ten jest najważniejszy! Ich zdobywanie trzyma mnie przy piłce. Wciąż jestem głodny kolejnych - mówił po zwycięstwie bohater meczu. A jeszcze kilka miesięcy temu były duże wątpliwości co do jego głodu. W grudniu Juan Roman Riquelme, wiceprezes Boki, zadzwonił i zapytał go wprost: - Czy ty w ogóle chcesz jeszcze grać w piłkę? I odbyli długą rozmowę. Dogadali się, że klub zaproponuje mu nową umowę, ale tylko jeśli się za siebie weźmie i zacznie porządnie grać. Nie dostanie jej za bycie Carlosem Tevezem, idolem tej dzielnicy i symbolem klubu. Jego przyjaciel opowiedział o przemianie, którą wtedy przeszedł: - Żadnych diet, trenerów fitness czy treningów dwa razy dziennie. Po prostu znów otworzył się na ludzi, zmienił mentalność i poczuł się wyzwolony - opisywał w "Clarin".
Tevez wrócił do Boki w lipcu 2015, po finale Ligi Mistrzów, w którym jego Juventus przegrał z FC Barceloną. To było coś. Piękny przykład patriotyzmu, dowód na to, że pieniądze nie zastąpią uwielbienia kibiców. Sen trwał półtora roku i został brutalnie przerwany, bo po Teveza zgłosił się Shanghai Shenhua i zaoferował tygodniówkę, której trudno było się oprzeć. Wielkie idee i hasła runęły. W Chinach wytrzymał rok. Wrócił, ale inny. Nie tak zdeterminowany, zniechęcony i z nadwagą. Siadał na ławce rezerwowych, niewiele dawał drużynie. - Mógł tak grać w Chinach. Ale dla nas? Dla swojego klubu? - komentowali kibice. Uderzali w wysokie tony, że to co wypadało w Azji, tutaj nie przystoi. Tam mógł zarabiać i kogoś naciągać. Ale swoich? Nie wypada.
Sytuacja stała się toksyczna: z jednej strony Tevez nie zasługiwał na grę, z drugiej czuł, że mu się należy. Bardzo przeżywał, że trener Guillermo Barros Schelotto nie wystawił go w finale Copa Libertadores przeciwko River Plate. Kolejne dwa Superklasyki też przesiedział na ławce. Frustrował się. Rozmowa z Riquelme i zmiana trenera były kluczowe. Do Boki po dwunastu latach wrócił Miguel Ángel Russo i z miejsca zaczął na niego stawiać. - Carlitos zawsze był bardzo sztywny w swojej diecie, ale wtedy gdy nie grał, zaczął sobie pozwalać. Mówił nam: "Po co mam o siebie dbać, skoro i tak wchodzę na pięć minut?". Koło Bombonery jest mnóstwo fantastycznych pizzerii. Walczył ze sobą czy wchodzić, czy nie. Często wchodził. Nie miał motywacji i sam sobie wyrządzał krzywdę - opowiada jego przyjaciel. - Russo zrobił dwie rzeczy: zaufał mu i zagonił do pracy. W tej kolejności - dodaje kolejny.
Russo wystawił go we wszystkich dziewięciu meczach w pierwszym składzie, a on strzelił sześć goli. Osiem meczów wygrali, jeden zremisowali i odrobili straty do River Plate. Dlatego argentyńskie media mówią o "wspaniałej remontadzie". Dlatego też to mistrzostwo ma tak słodki smak - nikt nie ukrywa, że to zemsta za porażkę w finale Copa Libertadores w 2018 roku i w półfinale w poprzednim sezonie. Jeszcze w grudniu Boca wydawała się rozbita: grała słabo, w klubie zmienił się prezes, zatrudniono nowego trenera. - Ta drużyna nie umarła ani w Madrycie, ani w tym sezonie, gdy nam nie szło - przekonywał Tevez jeszcze przed ostatnią kolejką.
- Dla mnie to były trzy lata walki w głowie. Pojechałem do Chin i nie mogłem już wrócić na swój poziom. Pracowałem, żeby wydostać się ze studni, ale ona wydawała mi się nie mieć końca. Wróciłem do swoich korzeni i czułem się tak samo, jak wtedy, gdy zaczynałem grać w piłkę. Znów zacząłem walczyć jak dzieciak. Odnalazłem szczęście. Teraz fizycznie czuję się bardzo dobrze. Nigdy nie czułem się jakbym był już na emeryturze - podkreśla cytowany przez "Clarin".
I nic nie wskazuje na to, żeby Tevez miał szybko na nią przejść. Jego wygasający w czerwcu kontrakt niemal na pewno zostanie przedłużony o kolejny rok. Carlitos dostanie podwyżkę i ma starzeć się tak, jak sobie wymarzył: ubrany w niebiesko-złotą koszulkę.