"Gość bez techniki" nagle zaczął strzelać gole. Niezwykła historia Erlinga Haalanda

To, jakim cudem jeden rocznik małego FC Bryne dostarczył Norwegom aż pięciu kadrowiczów, stało się obiektem badań. Gracze Molde głowili się, jakiej magii użyto, że "gość bez techniki" nagle zaczął strzelać gole. Erling Haaland dalej je strzela i bije kolejne rekordy.

- Czy obawiam się Haalanda? Specjalnie go nie znam. Wiem tylko, że ma ostatnio dobre statystyki - stwierdził przed meczem z Borussią Dortmund gracz PSG, Thomas Meunier. Na zapoznanie i zapamiętanie napastnika wystarczyło 90 minut. PSG przegrało 1:2, po dwóch trafieniach Norwega.

"Nieuchwytny", "Decydujący" - sporo prasowych tytułów po tym meczu odnosiło się do urodzonego w Leeds 19-latka, a nie gwiazd z Parc des Princes. Ten występ i tak można było potraktować jako niepełną autoprezentację Erlinga Haalanda.

Zlatan? Czasami sami go do niego porównywaliśmy

Od zawsze grał ze starszymi, a jak w weekend nie było piłkarskich zajęć w klubie, to na bieganie za piłką umawiał się z kolegami. Teraz zabiera ich na mecze na nieco większych obiektach. Nie zawsze jednak wszystko, czego się dotknął zamieniał w gola. Po tym, jak miał problem, by trafić do bramki z dwóch metrów, nagle ktoś nacisnął w nim odpowiedni guzik i piłkarska maszyna ruszyła.

- Jak będzie się rozwijał tak, jak do tej pory, to może być jedną z największych gwiazd piłki - mówi nam o swym nowym koledze w BVB Łukasz Piszczek.

Takiego wejścia do niemieckiej Bundesligi nie miał żaden gracz od 1965 roku. W debiucie nikt nie popisał się hat-trickiem w 23 minuty. Nikt też w swoich dwóch pierwszych występach w Bundeslidze nie strzelił pięciu goli, tym bardziej nie miał siedmiu bramek po trzech meczach. Takich rekordów, którymi Norweg przywitał się z niemieckimi kibicami, oficjalna strona Bundesligi naliczyła dziewięć i to w niecałym pierwszym miesiącu jego pobytu na Signal Iduna Park. Do dziesięciu goli na krajowym podwórku snajper dołożył jeszcze wspomniane dwa w Lidze Mistrzów. W obecnym sezonie daje mu to pozycję wicelidera w klasyfikacji strzelców (ma w sumie 10 trafień). Meunier zatem w sprawie statystyk Haalanda się nie mylił. Czy jego występem był zaskoczony? Jeśli tak, to nie on pierwszy.

Haaland niesłychaną łatwość do zdobywania bramek ma od pewnego czasu. 23 minuty, które dostał w debiucie w Dortmundzie i trzy gole jakie udało mu się zaaplikować Augsburgow,i zadziwiły i zachwyciły fanów i media. Haaland w tym meczu zmienił Łukasza Piszczka. "Piątka" od Polaka przy linii bocznej boiska podziałała.

- To był mój wkład i wsparcie dla niego - śmieje się Piszczek, którego pytamy, czy pomagał wprowadzać Norwega do drużyny. - Nie mamy problemów z akceptacją nowych graczy. Zawsze służymy jakąś pomocą czy podpowiedzią. Haaland nie był jednak przez nas traktowany jakoś specjalnie. Raczej normalnie, jak każdy - dodaje.

Trzy gole w jednym meczu nie były w wykonaniu Norwega czymś nadzwyczajnym. W wymiarze międzynarodowym głośno zrobiło się o nim w momencie, w którym... przyjechał do Lublina. Na rozgrywanych w Polsce mistrzostwach świata U-20 napastnik Hondurasowi strzelił dziewięć goli. Jego drużyna wygrała ten mecz 12:0.

- Nie znałem go wcześniej, ale to najlepszy napastnik, przeciwko któremu do tej pory grałem - mówił smutny Jose Omar Garcia Martin, bramkarz Hondurasu. - W polu karnym rywala czuje się bardzo swobodnie. To, czym mnie zachwycił, to jego sposób poruszania się po boisku, spokój i opanowanie. Chciałem, by ten mecz skończył się jak najszybciej - wyznał golkiper.

Nie on jeden ma ze spotkań z Haalandem złe wspomnienia. Potem doświadczyli tego praktycznie wszyscy bramkarze austriackiej Bundesligi oraz golkiperzy Genk, Napoli, czy Liverpoolu. Haaland w 20 meczach w barwach RB Salzburg strzelił 24 gole. Hat-trick w Champions League z belgijską drużyną sprawił, że w Lidze Mistrzów został trzecim najmłodszym graczem z trzema golami w jednym meczu. Przypominano, że wcześniej takiego wyczynu dokonał Raul w 1995 i Wayne Rooney w 2004. Choć z racji swoich warunków fizycznych (1,94 metra) Norwega najczęściej porównywano do Zlatana Ibrahimovicia. Nie tylko w mediach.

- Czasami sami go do niego porównywaliśmy, ale to bardziej pod względem wiary i zaufania, jakie on ma do siebie, obsesyjnym myśleniu o golach i ogormnej pracy, jaką wykonuje. Nie jest za to arogancki. To superchłopak - podsumowywał jego były kolega z Salzburga Jerome Onguene podpytywany przez Sofoot.com. Być może przy tak brawurowym wejściu do Champions League Haalandowi pomógł nieco Georg Friedrich Haendel, a właściwie jego "Zadok the Priest" - pieśń koronacyjna, którego adaptacją jest hymn Ligi Mistrzów. Haaland słuchał jej dość głośno w swoim samochodzie dzień przed meczem z Genk. Przez przypadek podczas spaceru po mieście świadkiem tego był kapitan drużyny Salzburga, który nagle usłyszał tę charakterystyczną linię melodyczną na skrzypcach.

- To moja ulubiona melodia. Słucham jej od dziecka - potwierdził gracz w rozmowie z klubowymi mediami. Zapewne pierwszy raz usłyszał ją na domowej kanapie, oglądając rozgrywki razem ze swym ojcem. Piłkarzem, którego karierę przerwała kontuzja.

Zobacz wideo Euro 2020 to przepis na film katastroficzny. Może być grubo

Tajemnice rocznika 1999

W 2000 roku Alf Inge Haaland był solidnym środkowym obrońcą grającym w Leeds, który szykował się do wyjazdu do Manchesteru City. Lipcowy transfer zbiegł się z narodzinami syna. Alf w City długo jednak nie pograł. Rok później został brutalnie sfaulowany przez Roya Keane'a i odniósł poważną kontuzję kolana, w następstwie której zdecydował się na zakończenie kariery i powrót do ojczyzny.

Erling Haaland w piłkę zaczął grać zatem nie w Anglii, a w norweskim Bryne FK. Miał wtedy niecałe pięć i pół roku. Do klubu przyprowadził go tata i zapytał, czy pięciolatek może tu pograć w halówkę? Mógł, ale tylko ze starszymi kolegami. Wszedł i pograł. Nowych kumpli przywitał dwoma golami.

- Treningi rozpoczął z grupą chłopców o rok starszych od siebie. Tych z rocznika 1999 - przypomina sobie Ingve Berntsen, pierwszy trener Haalanda, który zajmował się nim przez osiem lat. - Zawsze miał mentalność zwycięzcy. Może pomagało, że tata był profesjonalnym piłkarzem, a może to, że dorastał w mieście, w którym sport był ważną częścią życia - dodaje trener cytowany przez Sofoot.com.

Berntsen jest skromny, choć teraz już popularny. W sprawie Haalanda dzwonią i przyjeżdżają do niego media z całego świata. Tyle że szkoleniowiec nie jest tylko twórcą sukcesu gracza BVB. Skandynawscy trenerzy i ludzie związani z piłką zaczęli zastanawiać się, jak klub z 12-tysięcznego miasteczka w jednym roczniku, wydał na świat aż 5 reprezentantów kraju? To nie koniec zagadek. Przez 12 lat żaden z 40 chłopców z tamtej drużyny nie zrezygnował z grania w piłkę. FK Bryne mocno "oszukało" futbolowe statystyki. Według nich połowa tych chłopaków nie powinna ukończyć akademii, a na bycie zawodowym piłkarzem szansę miało 0,3 proc. z tej grupy.

Tymczasem, podczas meczu Salzburga z Liverpoolem, Haaland po trzech minutach przebywania na boisku z gola przeciw "The Reds" cieszył się pokazując na trybuny. Siedziało na nich ośmiu jego kolegów. Wszyscy to kumple z Bryne. Połowa z nich jest obecnie niezłej klasy zawodnikami grającymi w Europie, druga połowa znajduje się w szerokiej kadrze obecnie już trzecioligowej drużyny. Fenomenem rocznika 1999 w klubie zajął się m.in. były reprezentant Norwegii Marius Johnsen. Po przeprowadzonych na miejscu wywiadach i badaniach napisał pracę magisterką "Jak najwięcej, jak najdłużej, jak najlepiej". Tytuł zaczerpnął z motta klubowych trenerów. Można w niej przeczytać m.in. o tym, że w roczniku 1999 FK Bryne zrezygnowano z odsiewu piłkarzy.

- Normalnie, gdy ci chłopcy mieli 13 lat, nastąpiłby pierwszy poważniejszy etap selekcji. Dla niektórych oznaczałby koniec treningów i osłabienie koleżeńskich relacji. My trzymaliśmy ich jednak razem. W piłce ważny jest przecież aspekt społeczny, a tam było to szczególnie widać - potwierdził Berntsen w rozmowie z "Dagbladet".

Kilka lat temu nie wszystkim taki model prowadzenia drużyny się spodobał. Zresztą, kiedy Berntsen wziął czterdziestu piętnastolatków z rocznika 1999 na turniej w Oslo, inni trenerzy delikatnie pukali się w czoło. Pytali, dlaczego zmniejsza szanse na grę dla najlepszych? On odpowiadał, że ma wielu dobrych i każdemu tę szansę chce dać. - Fajnie byłoby tam wrócić i spytać co teraz sądzą na ten temat - uśmiecha się Berntsen.

- Rozdzielali nas na mecze, ale zasada była taka, że wszyscy byliśmy równi - mówił w rozmowie ze Sky Sports Tord Salte, obecny reprezentant Norwegii U21. Zaznaczał, że nikt nie czuł podziałów między pierwszą a drugą drużyną. - Może dlatego, ci słabsi stawali się dobrzy, a najlepsi jeszcze lepsi – dopowiada gracz Viking FK, kolega Haalanda świętujący niedawno zdobycie Pucharu Norwegii.

Wysoki? Dopiero po czternastych urodzinach

Erling trenował też piłkę ręczną, ale futbolowi poświęcił się już całkowicie jako 12-latek. Inne dyscypliny były dla niego raczej rodzajem zajęć komplementarnych. Szczególnie zimą, gdy w Norwegii boiska zamienia się na hale. 

W hali piłkę kopał wraz z kolegami z drużyny także w weekendy, już bez nadzoru szkoleniowców. To były takie podwórkowe spotkania znajomych, tyle że zamiast na trzepaku wszyscy spędzali czas na boisku i biegali za piłką. Koledzy byli przeważnie postawniejsi od Haalanda. 

- On wtedy nie był ani duży, ani mały. Był normalny, ale przy tym raczej chudy. Gdy miał 9 lat i grał z 10-latkami, musiał się do tej sytuacji zaadaptować. Nie narzekał. Za to zdecydowanie poprawił swoje poruszanie. Robił to bardzo inteligentnie, bo w pojedynkach bark w bark miał przecież mniejsze szanse. Dopiero gdy był 14-latkiem, zaczął szybko rosnąć. Potem zaczął nabierać masy i mięśni - zwraca uwagę Berntsen, u którego piłkarz grał na skrzydle. W drugiej lidze w barwach Bryne FK zadebiutował w wieku 15 lat i 9 miesięcy. Pograł tam jednak niedługo. Choć na testy wzięło go Hoffenheim, a graczem interesowała się też FC Kopenhaga, to 9 miesięcy po debiucie na zapleczu norweskiej elity był już w ekstraklasie.

O mięśnie szczególnie musiał zadbać, gdy na początku 2017 roku trafił do Molde. Haaland cieszył się, że w drugoligowych rozgrywkach zwrócił na niego uwagę Ole Gunnar Solskjaer. Gwiazda norweskiego futbolu, a zarazem trener Molde na wstępie kazał mu popracować na siłowni. Szczupły i wysoki szesnastolatek rzeźbił więc sylwetkę.

- Grałem kiedyś z kolegą, który był wtedy w Molde i ten mówił mi, że Haaland był wtedy obiektem żartów - zdradził w rozmowie z Sofoot.com Christophe Psyche, obrońca BK Kristiansund. - Kolega mówił, że Erling nie był dobry technicznie. Nie rozumiał, co Solskjaer w nim widział i dlaczego pojechał go oglądać do drugiej ligi – wspominał Psyche.

Drobne kłopoty szybko minęły. Haaland w kilka miesięcy przygrał 13 kilogramów wagi i dostawał coraz więcej minut w najwyższej klasie rozgrywkowej w Norwegii. Zyskiwał też sympatię kolegów.

 "Dobra chemia" Solskjaera 

Jego integracja przebiegała coraz lepiej, bo grupa przyjezdnych do Molde mieszkała w jednym budynku. Haaland, który lubił żartować i był pogodną osobą, został przez szatnie zaakceptowany. Dostał przydomek "Manchild" (Duży Chłopiec), choć za tą ksywą nie przepadał. Zbliżał się czas, kiedy Haaland zaczął wchodzić na wyższy poziom. Można nawet powiedzieć, że on z dnia na dzień na niego wskoczył. Jakby ktoś nacisnął odpowiedni guzik. Jego ówcześni koledzy z drużyny dobrze to pamiętają. Molde szykowało się do wyjazdu na spotkanie z Brann Bergen. 

- Tydzień poprzedzający ten mecz był dla niego fatalny. Na treningach marnował każdą sytuację. Nie strzelał nawet z dwóch metrów - wspomina Ruben Gabrielsen, ówczesny kapitan Mole. - Szczerze to wątpiłem, że on zagra w Bergen. Podśmiewałem się z niego. Mówiłem, że dzień w którym wreszcie trafi, będzie musiał zaznaczyć w kalendarzu - dodaje Gabrielsen. 1 lipca 2018 roku obaj musieli zakreślić na czerwono. Haland przeciw SK Brann wyszedł w podstawowym składzie. Molde po 21 minutach prowadziło 4:0. Wszystkie gole strzelił Erling.

- W przerwie też się śmiałem i obserwując Haalanda zastanawiałem, co za magia jest w tym chłopaku - wspomina kapitan drużyny, który nie bardzo wiedział, o co chodzi. Po tym meczu strzelanie goli przychodziło Erlingowi już zdecydowanie łatwiej. Do końca sezonu dołożył kolejnych 6 trafień i 4 asysty. Rok kończył w sumie z dwunastoma bramkami. 

Jeśli było w tym trochę magii to raczej w połączeniu z pracą, jaką z napastnikiem wykonywał Solskjaer. Od momenty przybycia "Dużego Chłopca" do klubu trener spędzał z nim mnóstwo czasu, sporo rozmawiał. Między nimi była "dobra chemia" - jak określali to zawodnicy. 

Też chciałbym mieć takiego Haalanda

Z Molde Haaland przeniósł się do Salzburga. Po oczarowaniu fanów w Austrii (16 goli i 6 asyst w obecnym sezonie), zadebiutował jeszcze w pierwszej reprezentacji swego kraju i szybko do siebie ściągnęła go Borussia.

- Każda zmiana klubu nie jest łatwa. Haaland potem gdzieś powiedział jednak, że od początku dobrze się u nas czuł. Może dlatego od razu odpalił? Widać, że to typ, który wyciska z siebie maksimum, chce strzelać coraz więcej goli - opisuje nam jego dobre wejście do BVB Piszczek.

W marcu Haaland może pomóc kadrze w barażach o Euro 2020, a swojemu klubowi w awansie do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.

- Podoba mi się to, jak on bardzo chce. Jak mu coś nie wyjdzie, to jest na siebie zły. To pozytywna cecha. Widać to jak idzie do pressingu po stracie. Jak bardzo chce odebrać piłkę. Jak jest zagrana do bramkarza, to włącza ten swój sprint. To ważne dla drużyny. Wznosi nas na wyższy poziom. Trener chciał mieć napastnika, który cały czas haruje i to jest właśnie taki gość. Jakbym ja był trenerem, to na pewno też chciałbym mieć takiego Haalanda u siebie - podsumowuje wybitny reprezentant Polski.

W tekście korzystałem z materiałów z “Aftensposten”, “Dagbladet”, Sofoot.com, Sky Sports, redbullsalzburg.at

Więcej o: